Mały, wielki N'Golo Kante architektem zwycięstwa Chelsea
Tuż przed świętami "Kryształowy Pałac" zabłysnął pokonując Manchester City na Etihad Stadium. Dziś, tym razem już u siebie, przyszło im się mierzyć z kolejną drużyną z czołówki - Chelsea Londyn. Zespół Maurizio Sarriego prezentuje się w tym sezonie dobrze, ale wpadki im się zdarzają. Nie można było zatem wykluczać, że Crystal Palace zaskoczy po raz kolejny...
Składy:
- Crystal Palace: Guaita - Wan-Bissaka, Tomkins, M. Sakho, van Aanholt - Townsend, McArthur, Milivojević, Kouyate (78. Meyer), Schlupp (69. Wickham) - Zaha
- Chelsea: Kepa - Azpilicueta, Rudiger, David Luiz, Marcos Alonso - N'Golo Kante, Jorginho, Barkley (88. Kovacić) - Willian (82. Emerson), Giroud (76. Morata), Hazard
Początkowe minuty nie były szczególnie porywające. Tak jak można było się domyślać, gospodarze oddali inicjatywę "The Blues". Jednak najbardziej pamiętnym wydarzeniem z pierwszego kwadransa była żółta kartka dla Marcosa Alonso, a właściwie to, w jak głupi sposób ją zarobił... Hiszpańskiemu obrońcy nie udało się przyjąć zagranej górą piłki na tyle dobrze, żeby utrzymać ją w boisku i uznał... że to wina piłki i za karę cisnął ją o murawę. Ogólnie trzeba docenić piłkarzy obu drużyn za ten początek - nie zapomnieli oni, że mecz jest rozgrywany w porze niedzielnego obiadku i zadbali o to, żeby nikt się nie udławił. Mógłby na to popatrzeć jednak Kyle Walker, bo obrońcy Chelsea udowodnili, że można zatrzymać Wilfrieda Zahę w polu karnym nie powodując rzutu karnego.
Później mecz się nieco rozkręcił. Klepanie Chelsea przypominało trochę "starą, dobrą Barcelonę", ale w końcu zaczęło przynosić konkretne zagrożenie pod bramką. Willian trafił z rzutu wolnego w słupek, a chwilę później jego wyczyn powtórzył Ross Barkley, który w dość ekwilibrystyczny sposób uderzył piłkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Wcześniej Oliver Giroud trafił nawet do bramki, ale nie nacieszył się, bo sędzia natychmiast odgwizdał spalonego. Do przerwy utrzymało się 0:0, ale końcowe minuty dawały nadzieję, że w drugiej połowie będzie dobrze.
Futbol nauczył mnie pokory... tzn. że w piłce wszystko jest możliwe. Na przykład możesz mieć na desancie prawie 2-metrowego Girouda i nie mieć nic z posyłania długich piłek na niego. Możesz też mieć N'Golo Kante, który nie ma nawet 1,70 m wzrostu i haruje w środku pola, ale to właśnie ten niższy z Francuzów wbiegł w 51. minucie w pole karne, pokiwał przyjął na klatę lagę od Davida Luiza i płaskim strzałem pokonał Vicente Guaitę! To się nazywa mały, wielki człowiek! 1:0 dla Chelsea, wynik wreszcie się otworzył. Dokładnie tego potrzebował ten mecz. Zobaczcie sami, jak pięknie Kante to zrobił.
Przy prowadzeniu "The Blues" rozszaleli się na dobre... Rywali dopuszczali do piłki tyle, co kot napłakał, nadal długo rozgrywali i choć efekty może nie były piorunujące, to pozwalały spokojnie utrzymać się na prowadzeniu i raz na ileś pomyśleć o podwyższeniu wyniku. Tak jak w sytuacji z 68. minuty, kiedy dobrą piłkę przed polem karnym dostał Barkley, ale trafić udało mu się tylko w obrońców. Były gracz Evertonu nie miał dzisiaj szczęścia... Podobnie jak Giroud, który w 74. minucie kolejny raz dostał świetną piłkę i mimo asysty obrońcy huknął pod poprzeczkę. Zgadnijcie, co się wtedy stało... Sędzia znów odgwizdał spalonego, moim zdaniem trochę wątpliwego. W dodatku Giroud poleżał chwilę na murawie po starciu z obrońcą i ustąpił miejsca Alvaro Moracie.
W ostatnich 10 minutach gospodarze przypomnieli sobie, że trzeba by zaatakować, to może uda sie chociaż zremisować. Piłkarze Roya Hodgsona wreszcie przez dłuższą chwilę pooglądali z bliska Kepę Arrizzabalagę. Wśród obrońców Chelsea wyglądali jednak, jakby byli zamknięci w jakiejś pułapce... Brak miejsca do strzału, brak miejsca, żeby podać piłkę i w efekcie reinkarnacja pt. "rzut rożny to max, co może z tego być". Bliżej pokonania Kepy był... David Luiz, a po jednym z kontrataków nawet wydawało się, że Morata może strzelić gola, ale... ten, no wiecie.
Szturm gospodarzy nie przyniósł efektu i Chelsea wyszła zwycięsko z tego starcia. Zdobycie bramki nie przyszło Londyńczykom łatwo, ale trzeba też przyznać, że ofensywa ich rywali właściwie nie istniała. Szczególnie po tym, jak "The Blues" wyszli na prowadzenie. Drugi raz w krótkim czasie było mi dane zobaczyć w akcji ekipę Hodgsona i muszę przyznać, że robi niezłe wrażenie. Wygrana z Manchesterem City była jak jedna na milion i nie można oczekiwać, że Crystal Palace będzie teraz ogrywać całą czołówkę Premier League. Dali się stłamsić Chelsea, ale ich obrona wygląda solidnie i w starciach ze słabszymi rywalami może to przynieść efekt. Dziś po prostu nie było sensacji - stało się to, czego można było się spodziewać.
Crystal Palace - Chelsea 0:1 (0:0)
Kante 51'