Manchester City wraca do gry!
Wszystko musi mieć swój początek, ten tekst również, ale... Kurde, czy ja naprawdę muszę podsycać Wasze zainteresownie starciem pierwszych dwóch drużyn w Premier League? No dobra, to darujmy sobie podniosłe wprowadzenie i przypomnijmy jak wygląda sytuacja w tabeli... Liverpool prowadzi z 7 punktami przewagi nad Manchesterem City. Mecz na Etihad Stadium, więc chyba wiadomo komu bardziej zależało na zwycięstwie.
Składy:
Manchester City: Ederson - Danilo, Stones, Kompany (88. Otamendi), Laporte (86. Walker) - Bernardo Silva, Fernandinho, David Silva (65. Gundogan) - Sane, Aguero, Sterling
Liverpool: Alisson - Alexander-Arnold, Lovren, Van Dijk, Robertson - Wijnaldum (86. Sturridge), Henderson, Milner (57. Fabinho) - Salah, Firmino, Mane (77. Shaqiri)
Od początku było widać, kto tu ma punkty do odrabiania. Inicjatywę od początku miała ekipa Pepa Guardioli, ale trudno byłoby uwierzyć, że Liverpool nie był na to przygotowany. Było widać, że "The Reds" mieli swój plan na ten mecz. Po kilku minutach dominacji rywali wyprowadzili bardzo przemyślaną kontrę, ale bez efektu bramkowego. W takich meczach często mówi się o badaniu rywala, realizowaniu założeń taktycznych i tak dalej... Oklepane, ale pasuje do pierwszych minut meczu. Manchester City starał się atakować, a Liverpool bronił i szanował piłkę.
Pierwsza rzecz godna uwagi zdarzyła się w 19. minucie. Mohamed Salah świetnym podaniem wypuścił Sadio Mane sam na sam z Edersonem, a Senegalczyk... trafił w słupek. Mógłbym go teraz obrzucić gównem, za to że zmarnował tą sytuację, ale co potem zrobił John Stones... Stoper Manchesteru City tak próbował wybić odbitą od słupka piłkę, że... trafił w Edersona, a odbita od bramkarza futbolówka leciała prosto do bramki!
Stones sam uratował swój honor w tej sytuacji, ale powtórka pokazała, że do straconej bramki zabrakło bardzo niewiele. Piłka o włos nie przekroczyła lini bramkowej całym swoim obwodem. Gdybym pisał o siatkówce, mógłbym właściwie powiedzieć "styczna", choć w tamtej dyscyplinie to określenie jest dobrą wiadomością dla drużyny atakującej. W każdym razie "Obywatelom" się upiekło i nadal było 0:0.
W 28. minucie szansę miało City, ale David Silva zmarnował wysiłek Raheema Sterlinga, który dobrze rozegrał akcję strzelając prosto w obrońcę. Długo wydawało się, że "The Citizens" są zbyt podpaleni i dlatego im nie wychodzi, np. Sterling w jednej z akcji za bardzo chciał strzelić gola, ale podopieczni Guardioli dopięli swego w 40. minucie. Sposób znalazł Sergio Aguero. Argentyńczykowi udało się przedrzeć przez obronę Liverpoolu i mimo, że został nieco wygoniony na bok, to trafił z ostrego kąta prosto pod poprzeczkę i spowodował euforię na Etihad Stadium! Plan Liverpoolu się posypał i właściwie na tym skończyły się emocje w pierwszej połowie, bo "The Reds" nie zdołali odpowiedzieć.
Czasami jeden cios wystarczy, żeby się już nie podnieść. Tak właśnie wyglądał Liverpool na początku drugiej połowy. Przez pierwszy kwadrans prawie wcale nie opuszczali swojej połowy. Manchester City kontrolował grę, zanosiło się na drugą bramkę dla "Obywateli", a odpowiedzi Liverpoolu nie było widać z żadnej strony, a jednak nadeszła... W 63. minucie Liverpool miał rzut wolny. Po dośrodkowaniu zrobiło się zamieszanie pod bramką, piłka spadła pod nogi Roberto Firmino. Brazylijczyk miał bramkarza za plecami, ale został zablokowany i udało mu się zdobyć bramki...
Ale zrobił to chwilę później... Tym razem Andrew Robertson dograł mu z powietrza piłkę, podanie minęło Edersona i tym razem żaden z obrońców już nie przeszkodził Firmino w zdobyciu gola na 1:1. Jednak Liverpool nie nacieszył się długo. W 72. minucie Sterling podał do Leroya Sane, a ten wbiegł z lewej strony w pole karne i długo się nie zastanawiając uderzył w długi róg. Wyszło mu to idealnie! Piłka odbiła się od słupka i wpadła do siatki. City znowu prowadzi, a Liverpool znowu w tarapatach. Nadzieją dla "The Reds" stał się ich joker tego sezonu. W 77. minucie w miejsce Sadio Mane pojawił Xherdan Shaqiri.
Co się potem zaczęło dziać... Znów przy prowadzeniu Manchester City wyglądał pewniej. W 78. minucie mógł zdobyć gola na 3:1, ale Sterling znów zabierał się do strzału jak "pies do jeża" i został powstrzymany przez Robertsona. Chwilę później Liverpool zrobił kocioł w polu karnym City, ale efektem tego była kontra. Aguero już mijał Alissona i wydawało się, że strzeli do pustej bramki, ale Brazyliczyk zebrał się i fenomenalnie zatrzymał argentyńskiego snajpera. W odpowiedzi szansę na popis dostał Ederson, który końcówkami palców obronił strzał Salaha. Egipcjanin następną szansę miał dosłownie moment później, ale obrońcy City kolejny raz w tym meczu wybijali piłkę z linii bramkowej.
W 90. minucie po błędzie obrońców Liverpoolu przed szansą stanął Bernardo Silva. I tu znów Liverpool powinien dziękować Alissonowi. Nie powinien mu za to dziękować Sterling, bo po jego paradzie, skrzydłowy City dostał kolejną okazję w tym meczu, żeby zmarnować szansę bramkową i oczywiście z niej skorzystał. Doliczony czas to już były niestety tylko desperackie "dzidy" w wykonaniu Liverpoolu, ale wychodziły im one tak jak na pierwszym, lepszym podwórku i nie zdołali już zmienić wyniku. Zatem Liverpool przegrywa po raz pierwszy w tym sezonie Premier League, a Manchester City wraca do gry o tytuł!
Manchester City - Liverpool 2:1 (1:0)
Aguero 40', Sane 72' - Firmino 64'