Kane wyceniony

Harry Kane jest bez wątpienia jednym z najlepszych środkowych napastników na świecie. Śmiało można ustawić go obok Luisa Suareza, oczywiście nieco za Robertem Lewandowskim. Anglik udowadnia to w zasadzie w każdym meczu przez lata, ponieważ posiada najważniejszą dla klasowego snajpera cechę, czyli regularność. Jest pierwszym zawodnikiem w historii Tottenhamu, który w pięciu sezonach z rzędu zdobył dla "Kogutów" ponad 20 bramek, a bywały i rozgrywki, kiedy tych goli było dwa razy więcej. Już teraz ma ich tyle, a przecież jesteśmy ledwie za półmetkiem.

Taka wyborna forma sprawia, że napastnikiem Tottenhamu interesuje się niemal każdy europejski gigant. Nie można się dziwić, że chcieliby mieć takiego strzelca u siebie, a już na pewno nie możemy być zaskoczeni, że pragnie tego Real Madryt, który od lat skazany jest na Karima Benzemę. Jeśli jednak "Królewscy" poważnie myślą o sprowadzeniu Anglika lub jeśli ktokolwiek inny chce, by biegał on w jego trykocie, musi przygotować się na niesłychanie poważny wydatek. Koguty oficjalnie wyceniły bowiem swojego piłkarza i są to pieniądze, które na pewno starczyłyby żonie Siary na waciki.

"The Sun" podaje bowiem, że Tottenham nakleił na swojego zawodnika metkę z napisem "310 milionów funtów", co oczywiście czysto teoretycznie czyniłoby go najdroższym piłkarzem na świecie, gdyby ktoś zdecydował się na zapłacenie tych pieniędzy. Z tym może być jednak różnie i jestem prawie pewien, że do tego nie dojdzie. Nawet przy dramatycznie rosnących cenach piłkarzy i kwotach już płaconych za Kyliana Mbappe czy Neymara, te 310 baniek za Kane'a to wciąż przesada. Anglik jest tak naprawdę wart gdzieś połowę tego i gdyby "Koguty" otrzymały za niego te 150 milionów i tak powinny być bardzo zadowolone. Mam też przeczucie, że Kane w pewnym momencie po prostu się zbuntuje, zechce podejmować się nowych wyzwań i nie zgodzi się na taką zaporową cenę. Wtedy "Koguty", choćby z samego szacunku do tego, co dla nich zrobił, będą musiały ze sceny zejść niepokonane z tej ceny zejść niepodważalnie.

Autor

Michał Fitz

michafitz