W oczekiwaniu na starcie londyńskich potęg - zapowiedź 23. kolejki Premier League
Wielkimi krokami zbliża się weekend, a to oznacza, że nadchodzi również kolejna kolejka Premier League. Podczas 23. serii spotkań ligi angielskiej na pewno nie będziemy się nudzić - będą spotkania średniaków, batalia w dolnych rejonach tabeli, pojedynki Dawida z Goliatem, starcia rozczarowań z rewelacjami no i oczywiście hit kolejki - starcie Arsenalu z Chelsea. Dla każdego coś dobrego, więc nie pozostaje mi zatem nic innego, jak zaprosić Was na moją zapowiedź tego weekendu w angielskiej elicie.
Wolverhampton – Leicester (sobota 13:30)
Jeśli kiedyś lubiliście grać w „Superfarmera”, ten mecz na pewno spowoduje o Was dużą nostalgię - w końcu „Wilki” podejmują „Lisy”. Jednak zostawmy żarty na bok i przejdźmy do rzeczy: Będzie to spotkanie dwóch najbardziej zagadkowych ekip całej ligi. Drużyny, które potrafią zarówno utrzeć nosa faworytom, jak i dostać manto od największych ogórków tej ligi. Najbardziej widoczne było to podczas grudniowego maratonu: „Lisy” po dwóch kolejnych zwycięstwach z Chelsea i Manchesterem City w następnej kolejce wtopiły u siebie z Cardiff, natomiast Wolverhampton w Boxing Day zremisował z Fulham, a 3 dni później zlał Tottenham na wyjeździe. To spotkanie na pewno nie ma wyraźnego faworyta, co też widać po tabeli – Leicester ma zaledwie 2 punkty przewagi nad klubem z Molineux. Podejrzewam, że przez cały mecz wynik będzie się kręcił w okolicach remisu.
Bournemouth – West Ham (sobota 16:00)
Oj, wyhamowały nam „Wisienki” w ostatnim czasie. Po kapitalnym początku sezonu i szóstym miejscu w tabeli nie ma już śladu. W ostatnich 12 meczach podopiecznym Eddiego Howe’a udało się zdobyć… 7 oczek. Jest to punktowanie na poziomie spadkowicza i jeśli Bournemouth nie chce się włączyć do „walki o spadek”, musi zacząć w końcu wygrywać. Kolejna szansa już w sobotę, jednak zadanie czeka niełatwe, ponieważ naprzeciwko „The Cherries” staną piłkarze West Hamu. „The Hammers”, jeśli chodzi o formę, są na dokładnie przeciwległym biegunie w stosunku do ich sobotniego oponenta. Ostatnie 9 meczów „Młotów” to 6 zwycięstw, 1 remis i 2 porażki. Bardzo dobry bilans - widać, że zawodnicy w końcu zaczęli rozumieć, o co chodzi Manuelowi Pellegriniemu. Nie ma co ukrywać – w tym spotkaniu również będą faworytem, jednak absolutnie nie można skreślać „Wisienek”, bo w drużynie z nadmorskiego kurortu wciąż tkwi bardzo duży potencjał.
Liverpool – Crystal Palace (sobota 16:00)
Pomimo 4 punktów przewagi nad Manchesterem City, Jurgen Klopp ma sporo powodów do niepokoju. Głównym problemem są oczywiście kontuzje - przez urazy Liverpoolowi kompletnie rozleciała się obrona, co spowodowało, że niemiecki menadżer w ostatnim meczu przeciwko Brighton na pozycji stopera musiał wystawić Fabinho. Na szczęście Brazylijczyk zaprezentował się bardzo dobrze i Klopp w spotkaniu przeciwko Crystal Palace prawdopodobnie powtórzy ten manewr. Co do samego meczu – nie oszukujmy się, jeśli „The Reds” chcą w końcu zdobyć ten upragniony tytuł, to takie spotkania muszą wygrywać. Pomimo lekkiej zwyżki formy w ostatnim czasie, Crystal Palace to wciąż przeciętna drużyna, której najlepszy piłkarz – Wilfried Zaha jest cieniem samego siebie w tym sezonie. Nie widzę tu innej opcji, niż pewne zwycięstwo gospodarzy.
Manchester United – Brighton ( sobota 16:00)
Na temat niesamowitej przemiany, jakiej w drużynie Manchesteru United dokonał Ole Gunnar Solskjaer, napisano już wszystko, więc daruję sobie wszelkie peany pochwalne na część 45-letniego Norwega. Napiszę tylko jedno – miło że od oglądania „Czerwonych Diabłów” w końcu nie krwawią oczy. Przebudzenie gwiazd, świetna gra, pięć ligowych zwycięstw z rzędu i spora szansa na szóste, ponieważ Brighton na wyjazdach to drużyna absolutnie beznadziejna. Na dodatek najlepszy strzelec drużyny „Mew”, czyli Glenn Murray kompletnie się zaciął, a podstawowy bramkarz Matt Ryan jest obecnie na Pucharze Azji. Każde inne rozstrzygnięcie niż wysokie zwycięstwo United będzie sporym zaskoczeniem.
Newcastle – Cardiff (sobota 16:00)
18 drużyna w tabeli podejmuje 17. Spotkanie zespołów, które obok Huddersfield strzeliły najmniej bramek w tym sezonie. Po prostu typowy mecz dla koneserów. Ale oprócz tego – piekielnie ważne starcie w kontekście walki o utrzymanie. Dużo wskazuje na to, że jedna z tych drużyn opuści szeregi Premier League po tym sezonie, więc bezpośredni mecz nabiera dodatkowego znaczenia. Jednak nie ma co ukrywać – Newcastle musi, a Cardiff może. Drużyna „Srok” jest jednym z największych rozczarowań tego sezonu. Jasne, klimat, jaki roztacza wokół drużyny właściciel klubu Mike Ashley nie pozwala się skupić w pełni na futbolu, jednak nie oszukujmy się – drużyna z takim potencjałem i tak utytułowanym szkoleniowcem na ławce jak Rafa Benitez nie ma prawa być w strefie spadkowej. Natomiast Cardiff posiada skład na poziomie Championship i jeśli uda im się utrzymać w angielskiej elicie, będzie to zdecydowanie sukces ponad stan.
Southampton – Everton (sobota 16:00)
Zwolnienie Marka Hughesa i zatrudnienie Ralpha Hassenhuttla było prawdopodobnie jedną z najlepszych decyzji personalnych, jakie w ostatnich latach podjęli włodarze Southampton. Od momentu przejęcia zespołu przez Austriaka „Święci” punktują w miarę regularnie, potrafiąc urwać punkty nawet takim zespołom jak Arsenal czy Chelsea. Jednak żeby nie przesłodzić – drużyna z St. Mary’s Stadium wciąż znajduje się tylko jedno oczko nad strefą spadkową, więc absolutnie nie można popadać w samozachwyt. Najbliższy mecz wydaje się być idealną okazą na podreperowanie dorobku punktowego, ponieważ Everton w delegacjach spisuje się bardzo przeciętnie. Ledwie 9 punktów w 10 wyjazdowych meczach – bilans, który raczej nie powala z nóg. Do tego w ostatnim czasie zaciął się Richarlison, co powoduje, że „The Toffees” są o wiele mniej szkodliwi w ataku. Jednak Marco Silva ma też do dyspozycji innych świetnych ofensywnych piłkarzy, więc na pewno nie przekreślałbym szans Evertonu w tym spotkaniu.
Watford – Burnley (sobota 16:00)
Na pierwszy rzut oka ten mecz nie wygląda zbyt zachęcająco, jednak to tylko pozory. Watford to jedna z największych rewelacji obecnego sezonu Premier League – podopieczni Javiego Gracii zajmują obecnie 7. miejsce, czyli są „best of the rest”. Najsłynniejszy kibic „Szerszeni” - Elton John może ze spokojem kontynuować swoją trasę koncertową, nie obawiając się o swój ukochany klub. Natomiast Burnley od 30 grudnia jest w gazie – ekipa Seana Dyche’a wygrała 3 ostatnie mecze z rzędu, tracąc w nich zaledwie 2 bramki. Patrząc na to spotkanie z tej perspektywy, nie ma wątpliwości – czeka nas naprawdę interesujące widowisko.
Arsenal – Chelsea (sobota 18:30)
Derby Londynu, starcie piątej drużyny z czwartą, czyli niekwestionowany hit 23. serii spotkań Premier League. Mecz zespołów, które mają bardzo dużo do udowodnienia. Gospodarze w ostatnim czasie wpadli w spory dołek – wystarczy powiedzieć, że dokładnie miesiąc temu mieli 8 punktów przewagi nad Manchesterem United, a obecnie… na ich koncie jest dokładnie tyle samo oczek, co u „Czerwonych Diabłów”. Duża w tym wina fatalnie spisującej się defensywy „Kanonierów”, jednak nie tylko to stanowi problem – zawodzi też środek pola, a duet Lacazette-Aubameyang daje od siebie o wiele mniej, niż jeszcze kilka kolejek temu. Sytuacja Arsenalu w tabeli skomplikowała się do tego stopnia, że ewentualna porażka w jutrzejszym meczu właściwie przekreśli szanse „The Gunners” na zajęcie 4. miejsca na koniec sezonu. Na ich szczęście – Chelsea ostatnio też nie gra zbyt porywająco. Co prawda „The Blues” punktują całkiem nieźle, jednak ich styl gry pozostawia wiele do życzenia. Ostatnie 5 ligowych meczów drużyny ze Stamford Bridge – 5 strzelonych goli. Słabo, jak na wielbiciela ofensywnej piłki, którym bez wątpienia jest Maurizio Sarri.
Huddersfield – Manchester City (niedziela 14:30)
Parafrazując trenera Wojciecha Łazarka - ten mecz zapowiada się na „pojedynek gołej dupy z batem”. Naprzeciwko siebie staną czerwona latarnia ligi, drużyna, która w 22 meczach uzbierała 11 punktów i niebieski potwór Pepa Guardioli, który po wygranym meczu z Liverpoolem poczuł krew i rozprawił się z niezłym Wolverhampton w stosunku 3:0, o masakrze jakiej urządzili Burton w Pucharze Anglii nie wspominając. Jeśli Huddersfield, które dopiero co pożegnało swojego dotychczasowego menadżera Davida Wagnera, urwie punkty „The Citizens”, będzie to większa sensacja niż Złoty Glob dla „Bohemian Rhapsody”.
Fulham – Tottenham (niedziela 17:00)
23. serię spotkań zwieńczą kolejne derbami Londynu. Niby oczywistym faworytem tego meczu jest Tottenham, jednak podopiecznym Mauricio Pochettino wcale nie musi pójść tak łatwo. Przede wszystkim fakt absencji dwóch najważniejszych piłkarzy ostatnich kolejek – grającego obecnie w Pucharze Azji Heung-Min Sona i kontuzjowanego Harry’ego Kane’a może znacznie odbić się na jakości gry ofensywnej „Kogutów”. Poza tym podopieczni Claudio Ranieriego w ostatnim czasie zrobili spory postęp i pomimo tego, że wciąż są jednym z głównych kandydatów do spadku, to na pewno prezentują się lepiej niż za czasów Slavisy Jokanovicia. Nie zmienia to jednak faktu, że Tottenham powinien ten mecz wygrać i każde inne rozstrzygnięcie będzie trzeba uznać za niespodziankę.