Emiliano Sala wciąż na liście zaginionych
Długo nie pisaliśmy o tej sprawie, bo jest to naprawdę ciężki temat. Ostrożnie należy do tego podchodzić. W poniedziałek nad ranem cały świat obiegła informacja następującej treści: "prywatny samolot, który w niedzielny wieczór wyleciał z Francji, zniknął z radarów nad kanałem La Manche". Jak się okazało, Emiliano Sala - nowy nabytek Cardiff City - był na pokładzie tego samolotu. Leciał do nowego miejsca zamieszkania, opuszczając dotychczasowy klub, Nantes. Od tamtej pory wszyscy wypatrujemy informacji o piłkarzu...
Wszyscy obawiają się tego, że niedługo nadejdzie informacja najgorsza. W takiej sytuacji możemy współczuć bliskim Argentyńczyka - najgorsze jest to oczekiwanie, niepewność. Kolejne doniesienia ze strony obsługi lotów, służb ratunkowych oraz policji są zwięzłe. Niestety też są mało konkretne - w tym sensie, że nie w nich tych informacji, na które wszyscy czekamy. Ale potwierdziły się doniesienia, że Sala był na pokładzie rzeczonego samolotu. Warunki atmosferyczne nad kanałem La Manche są niezbyt sprzyjające, szczególnie o tej porze roku. Akcja ratunkowa trwa już od poniedziałkowego popołudnia i ciągle nie wiadomo, gdzie jest załoga i pasażerowie. Nie wiemy, co się z nimi dzieje.
Po dzisiejszych raportach policji i służb specjalnych wiemy, że przeszukano już około 730 km2 powierzchni kanału i nadal nie znaleziono ani samolotu, ani pasażerów. Decyzja w sprawie dalszych poszukiwań zostanie podjęta w czwartek rano. Organizacja, która zajmuje się tą akcją, zmieniła jej status z ratowniczej na poszukiwawczą.
Potwierdził to zresztą główny oficer Channel Islands Air Search, John Fitzgerald.
Myślę, że to już bardziej przypomina akcję poszukiwawczą aniżeli ratowniczą.
Polega ona na tym, że szuka się części samolotu, niezależnie od tego, czy są na powierzchni, czy nie.
Nie sądzę, że pasażerowie jeszcze żyją.
Jeszcze w trakcie dnia zakładane były pozytywne scenariusze: Sala wraz z załogą wylądowali samolotem na wodzie i przeszli na tratwę ratowniczą. Szanse, że sprawy przybrały taki obrót są znikome, ale jednak istnieją. Kolejne opcje są już mniej optymistyczne - samolot mógł wpaść do akwenu. Ewentualnie rozbił się o skały.
Najwięcej emocji wzbudziły jednak nagrania, które Argentyńczyk wysyłał do swoich przyjaciół z samolotu. Niestety, ale one również nie napawają optymizmem... oto słowa, które pozwolimy sobie zacytować za angielską telewizją, Sky Sports:
Cześć, jak się czujecie? Jestem zmęczony. Byłem w Nantes i załatwiałem wiele spraw. To się nigdy nie skończy. Nieważne.
Jestem już w samolocie, który wygląda, jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki. Lecę do Cardiff... szaleństwo... zaczynamy jutro. Pierwszy trening po południu. Zobaczymy, co się stanie.
To co tam u was? Wszystko dobrze? Aha, jeżeli w przeciągu półtorej godziny nie odezwę się do was, to nie wiem, czy wyślą kogoś, aby mnie odnalazł, bo i tak mnie nie znajdą.
Jestem przerażony.
Słychać te emocje nawet, kiedy czyta się tylko pisane słowa. Obawa w głosie piłkarza. Niech jeszcze do wyobraźni przemówi fakt, że maszyna, którą leciał Sala wysłużyła już 35 lat.
Dziś wszystko wygląda następująco - wszyscy przesyłają klubowi ze stolicy Walii wyrazy wsparcia. Robi to m.in. Manchester United, AC Milan. Jeszcze przecież nie tak dawno opłakiwano właściciela Leicester City i pozostałych pasażerów jego helikoptera, ponad trzy lata temu w katastrofie lotniczej zginęli piłkarze Chapecoense. W Nantes i Cardiff już teraz są składane kwiaty. Oczywiście, są kibice, którzy nadal mają nadzieję, że Argentyńczyk się odnajdzie.
Nie pozostało nam nic innego niż czekać i modlić się o szczęśliwe zakończenie tej historii.