Podsumowanie 4. rundy Pucharu Anglii
Puchar Anglii to zdecydowanie nie jest to, co tygryski lubią najbardziej. Niby występują nasze ulubione zespoły, niby większa stawka, bo w końcu pokonany odpada, niby emocje powinny być większe, a jakoś nie są. FA Cup od lat boryka się z problemem prestiżu a raczej jego braku. Kibice z wypiekami na twarzy zaczynają śledzić te rozgrywki gdzieś dopiero od ćwierćfinału, o ile ich ulubieńcy oczywiście do nich awansują, a dobrze wiemy, że niektórych fanów to już w tym sezonie nie będzie dotyczyło. Czwarta runda Pucharu Anglii to jeszcze dość odległy etap rozgrywek i nie zawsze przynosi ona nam ciekawe mecze. Tym razem jednak mieliśmy szlagier, bo Manchester United miał rywalizować z Arsenalem i to w Londynie. Jak zakończyło się to spotkanie? Czy w innych meczach faworyci zawodzili, czy raczej pewnie dopinali swego? Zapraszam.
Pierwsze spotkania były rozgrywane już w piątek. Właśnie wtedy na The Emirates Stadium przyjechał Manchester United. To właśnie „Czerwone Diabły” były faworytami tego spotkania, bo w końcu pod wodzą Ole Gunnara Solskjeara tylko zwyciężają. Jeśli Manchester United przyjeżdża do Londynu, to jeżeli ktoś ma upokorzyć „Kanonierów”, to będzie to ich były zawodnik. Nie inaczej było tym razem, Alexis Sanchez, który formę ostatnio widział jakoś pół roku temu otworzył wynik tego spotkania, na spokoju kiwając Petra Cecha. Warto dodać, że magicznym wręcz zagraniem wykazał się Lukaku, który chyba pozamieniał się na głowy z Iniestą w tym spotkaniu. Przy drugim golu też zaliczył asystę. Jego podanie wykończył Jesse Lingard, który w polu karnym rywala miał tyle miejsca, że mógłby sobie postawić dom, ale postanowił tylko przyjąć i strzelić obok bezradnego Cecha. Bramkę kontaktową zdobył Aubameyang, ale nie dodała ona skrzydeł gospodarzom. W drugiej połowie nie byli w stanie wyrównać, a na dokładkę dostał jeszcze trzecią bramkę autorstwa Anthony’ego Martiala. To był bardzo smutny wieczór dla fanów Arsenalu. Już pal licho, że odpadli, ale najgorsze było to, że Lingard zrobił sobie z ich stadionu parkiet, a o gorsze oplucie trudno.
W sobotę za to grał Manchester City. „Obywatele” podejmowali u siebie Burnley i byli zdecydowanymi faworytami, gdyż „The Clarets” w tym sezonie nie są nawet cieniem siebie, ewentualnie takim już pod wieczór strasznie zniekształconym. Podopieczni Pepa Guardioli mieli pełne prawo, by to spotkanie rozegrać na spokojnie, ale z niego zrezygnowali. Uznali, że chcę po raz kolejny pokazać swoją dominację w pucharach. Burnley skończyło nieco lepiej niż Burton, bo nie wciśnięto im aż 9 goli, ale i tak spisali się na piątkę. Bramkę zdobył nawet Kevin de Bruyne, którym w tym sezonie rzadko strzela, bo w sumie to rzadko gra, gdyż non stop jest połamany. Dzieła zniszczenia dopełnił Sergio Aguero, choć wcześniej wyręczył go nawet zawodnik Burnley Long, który postanowił też wpisać się na listę strzelców, a łatwiej było trafić do własnej bramki, niż tej należącej do przeciwnika.
W sobotę nikt poważny już nie grał. Występowałby Liverpool, gdyby w poprzedniej rundzie nie przegrał z Wolverhampton. Dlatego przeniesiemy się już w czasie do niedzieli, która zapewniała nam dwa w miarę przyzwoicie ciekawe spotkania na dwa możliwe. Pierwszy grał Tottenham. „Koguty” podejmowane były przez Crystal Palace. Podopieczni Mauricio Pochettino byli tuż po porażce w Pucharze Ligi Angielskiej, zwanym w tym roku Curacao Cup, czy jakoś tak, więc chcieli udowodnić, że to odpadnięcie było tylko kwestią przypadku. Otóż, jak się w trakcie meczu okazało, nie była. Tottenham bez swoich kontuzjowanych gwiazd grał dramatycznie bezbarwnie i musiał z taką dyspozycją przegrać. Wyznacznikiem ich braku formy niech będzie fakt, że gola strzelił im nawet Conor Wickham. Anglik przestał regularnie strzelać gole chyba jeszcze przed tym jak rozpadła się Jugosławia, więc nie łatwo jest być ofiarą jego snajperskiej formy. Tottenhamowi się udało. W każdym razie porażka w pełni zasłużona i wszelkie śmiechy z nich też. Śmiało można, a wręcz należy się nabijać.
Ostatnim poważnym starciem w tej rundzie był mecz Chelsea. „The Blues” podejmowali u siebie Sheffield Wednesday i nawet gdyby prezentowali formę tak żenującą, jak w meczu z Arsenalem, nie mogli tego spartaczyć. Akurat tym razem było nieco lepiej. Chelsea jakoś specjalnie nie błyszczała, ale trudno było być kompletnie matowym na tle tak miernego przeciwnika. Bohaterem meczu był Willian, który jedną bramkę był w stanie poświęcić nawet dla Higuaina, by Argentyńczyk mógł zacząć przygodę z nowym klubem od gola, a snajper odmówił. Piękna wymiana kurtuazji, która w zasadzie była najciekawsza sytuacją z meczu, co też świadczy o jego zacięciu.
Co działo się na innych stadionach? Mieliśmy trzy niespodzianki. West Ham United przegrał z Wimbledonem, który znajduje się w strefie spadkowej League One, przez co mocno rywalizuje z Tottenhamem o miano blamażu tygodnia. O ten tytuł powalczyć też chce Everton, który po nawet całkiem ciekawym spotkaniu, co jest jednak dla kibiców The Toffees słabym pocieszeniem, odpadł z Millwall. Zaskoczył też Wolverhampton, który tylko ledwie zremisował ze Shrewsbury Town, które również gra w League One. Podsumowując, dobrze, że mamy to już za sobą. Oby kolejne rundy były już ciekawsze. Błagam.
Tutaj macie komplecik wyników (via Soccerway):
A tak wyglądają rozlosowane już pary 5 rundy (via Soccerway):