Solskjaer wciąż niepokonany
Manchester United Ole Gunnara Solskjaera przypomina pędzące TGV. "Czerwone Diabły" pod wodzą norweskiego szkoleniowca w drodze do pierwszej czwórki prują 300 kilometrów na godzinę , nie zatrzymując się na zbyt wielu stacjach w celu rozdania punktów. Biorąc pod uwagę, że dzisiejszym rywalem United miało być przedostatnie w tabeli Fulham, śmiało można było założyć, że kapitana passa Solskjaera będzie kontynuowana. I tak też się stało - po dobrym meczu United pokonali gospodarzy 3:0 i awansowali na 4. miejsce w tabeli, na którym pozostaną przynajmniej do jutra.
Składy:
Fulham: Rico - Odoi, Le Marchand, Ream, Bryan (81' Sessegnon) - Schurrle (53' Christie), Chambers, Seri, Babel (77' Cairney)) - Vietto, Mitrović
Manchester United: De Gea - Dalot, Jones, Smalling, Shaw - Matić, Pogba (74' McTominay), Herrera (85' Herrera) - Martial (70' Sanchez), Lukaku, Mata
Mecz zaczął się od mocnego uderzenia, a ściślej rzecz ujmując - od stuprocentowej sytuacji dla Fulham. Po rzucie wolnym dla United gospodarze wyprowadzili szybką kontrę, która zakończyła się kapitalną okazją strzelecką Luciano Vietto. Hiszpan jednak uderzył tak, jakby pierwszy raz w życiu miał styczność z piłką i David De Gea mógł spokojnie obserwować, jak futbolówka wychodzi na aut bramkowy. Ta sytuacja podziałała jednak na "Czerwone Diabły" mobilizująco - goście po prostu zdominowali Fulham w pierwszym kwadransie i udokumentowali tę przewagę zdobytą w 14. minucie bramką. Anthony Martial wypuścił Paula Pogbę w uliczkę, a ten potężnym strzałem po krótkim słupku pokonał Sergio Rico. Patrząc na powtórki ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że były bramkarz Sevilli mógł zrobić więcej.
Minęło ledwie 8 minut i mieliśmy już 0:2. W głównej roli znowu Martial, który po kapitalnej solowej akcji znalazł się w sytuacji sam na sam z Rico. Francuz w swoim stylu precyzyjnie uderzył po długim rogu, zapewniając swojej drużynie dwubramkowe prowadzenie. Myślę, że to dobry moment, żeby powiedzieć kilka słów na temat Maxime'a Le Marchanda. To, co ten facet wyprawia w tym sezonie, powinno być karane aresztem domowym i zakazem gry w piłkę. 29-letni obrońca jest tak fatalny, że poważnie się zastanawiam, czy potrafiłby sobie wywalczyć miejsce w składzie Lecha Poznań, który z wybitnych stoperów raczej nie słynie. Wychowanek Stade Rennais zawalił przy obu bramkach - przy pierwszym golu fatalnie wyprowadził piłkę, skutkiem czego ta trafiła pod nogi zawodników z Manchesteru, a jeśli chodzi o drugą bramkę, to wypada oddać głos komentującemu ten mecz Andrzejowi Twarowskiemu: "Ciężej Martialowi byłoby minąć chyba budkę telefoniczną niż Le Marchanda". Nic więcej dodawać nie trzeba.
Do końca pierwszej połowy goście w pełni kontrolowali boiskowe wydarzenia, co jakiś czas stwarzając sobie kolejne sytuacje. Dochodziło już do tak absurdalnych sytuacji, że strzałów z dystansu próbował... Phil Jones. To chyba mówi wszystko o dyspozycji Fulham w pierwszej połowie tego meczu. Nie licząc okazji z pierwszej minuty, gospodarze stworzyli sobie właściwie tylko jedną niezłą sytuację - dobry strzał w 44. minucie oddał Callum Chambers , ale David de Gea był na posterunku. Szczęśliwie dla londyńczyków, "Czerwonym Diabłom" niespecjalnie spieszyło się ze zdobywaniem kolejnych bramek, więc do szatni schodzili z zaledwie dwubramkową stratą.
Początek drugiej połowy wyglądał podobnie, jak cała pierwsza część potkania. Przewagę wciąż mieli goście, natomiast Fulham bardzo rzadko potrafiło sobie stworzyć dobrą sytuację. Ba, gospodarze oddali w drugiej połowie ledwie dwa celne strzały... A jeśli chodzi o Manchester, to jedyne, o co Ole Gunnar Solskjaer mógłby mieć pretensje do swoich podopiecznych, to brak zimnej krwi przy finalizacji akcji. Swoje sytuacje mieli Martial czy Ander Herrera, jednak nie potrafili zamknąć meczu. No, ale od czego jest Le Marchand. W 63. minucie Francuz przypieczętował swój popisowy występ kretyńskim faulem na Juanie Macie we własnym polu karnym. Sędzia Tierney nie miał wątpliwości i wskazał na wapno. Do piłki tradycyjnie podszedł Pogba i kropnął potężnie przy prawym słupku. Rico wyczuł intencje strzelca, jednak piłka była uderzona za mocno, żeby golkiper Fulham miał cokolwiek do powiedzenia.
Jak na mecz, który był już rozstrzygnięty, końcówka meczu była bardzo przyjemna. United poluzowali nieco swoje szyki obronne, natomiast Fulham nic nie musiało zmieniać, bo ich defensywa jest poluzowana od początku sezonu. W związku z tym w końcowej fazie meczu obserwowaliśmy dość radosny futbol. A to Alexis Sanchez miał sytuację sam na sam, którą świetnie wybronił Rico, a to dobrze uderzeniem głową Davida de Geę do wysiłku zmusił Aleksandar Mitrović. Wszystkich jednak przebił Ryan Babel, który nie trafił do pustej bramki z... jednego metra. Tak, zdaję sobie sprawę, że kąt był duży, a akcja dynamiczna, jednak nie oszukujmy się - to musiał być gol.
Ciężko wyciągać z tego meczu jakieś większe wnioski. Spotkały się dwie drużyny, które dzieli różnica klas. Manchester United po raz pierwszy w tym sezonie ma szansę skończyć kolejkę w pierwszej czwórce tabeli, co jeszcze dwa miesiące temu wydawało się kompletną abstrakcją. Pokazuje to, jak wielką robotę wykonał Ole Gunnar Solskjaer. Natomiast Fulham to drużyna, w której nic nie działa. Już abstrahując od parodystów w defensywie w postaci Le Marchanda czy Chambersa, ale jeśli chodzi o formację ofensywną, to Ranieri też ma sporo powodów do zmartwień. Kompletnie niewidoczny był Jean Michael Seri, słabo zaprezentował się Andre Schurrle, a jedynym czym wyróżnił się Ryan Babel to wspomniane wyżej pudło i głupia fryzura. W kontekście walki o utrzymanie, nie wygląda to najlepiej.