Krwawa zemsta Guardioli - po meczu Manchester City - Chelsea
Pep Guardiola jest trenerem opętanym - w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. O jego profesjonalizmie i etosie pracy krążą już legendy, zupełnie jak o nieustannej chęci bycia najlepszym. Znając chorobliwą ambicję trenera z Katalonii można było być przekonanym, że na mecz przeciwko Chelsea zmotywuje swój zespół podwójnie. Z prostej przyczyny - to właśnie z drużyną Maurizio Sarriego jego podopieczni ponieśli pierwszą ligową porażkę w tym sezonie. Jak zatem wyszła motywacja Guardioli? Cóż, mówiąc najłagodniej jak się da - Manchester City po prostu wytarł londyńczykami murawę.
Składy:
Manchester City: Ederson - Walker, Laporte, Stones, Zinczenko - Gundogan, Fernandinho (75' David Silva), De Bruyne (68' Mahrez) - Sterling, Aguero (65' Jesus), Bernardo Silva
Chelsea: Kepa - Azpilicueta, Rudiger, David Luiz, Alonso (73' Emerson) - Kante, Jorginho, Barkley (52' Kovacic) - Pedro (65' Loftuk-Cheek), Higuain, Hazard
"Obywatele" masakrę rozpoczęli w 4. minucie. Do kapitalnego prostopadłego podania wybiegł Bernardo Silva, który zagrał do środka. Piłkę odbił jeszcze David Luiz, ale ta finalnie trafiła pod nogi Raheema Sterlinga który potężnym strzałem z bliska pokonał Kepę. Chwilę później mieliśmy okazję podziwiać murowanego kandydata do nagrody "Pudła Sezonu". Silva popisał się kapitalnym rajdem na granicy pola karnego, a następnie płasko dośrodkował na drugi metr przed bramkę. Stał tam Sergio Aguero, który... strzelił obok słupka. Guardiola aż padł na murawę, kiedy zobaczył, jaką okazję zmarnował jego podopieczny. To jest niewytłumaczalne, jak taki genialny napastnik był w stanie odwalić coś takiego. Tak samo jak niewytłumaczalne jest to, co zrobił 6 minut później. Argentyńczyk dostał na 20. metrze piłkę od Oleksandra Zinczenki i bez zastanowienia kropnął na bramkę. Futbolówka wleciała w samo okienko bramki Kepy. Po prostu piłkarskie arcydzieło.
To jednak nie koniec popisu Argentyńczyka. W 17. minucie dostał prezent od Rossa Barkleya, który z linii pola karnego zagrał głową do Kepy. A przynajmniej - próbował zagrać, bo piłka nie trafiła do bramkarza "The Blues", ale właśnie do Aguero. 30-latek sprytnym strzałem zdobył trzecią bramkę dla swojej drużyny. Ledwo kibice Chelsea zdążyli się otrząsnąć po trzecim golu, a już na tablicy wyników widniał wynik 4:0. Firmowym płaskim uderzeniem sprzed pola karnego popisał się Ilay Gundogan. Tej bramki jednak również by nie było, gdyby nie prezent od defensywy Chelsea, a konkretniej - Antonio Rudigera, który wybił piłkę wprost pod nogi swojego rodaka z przeciwnej drużyny. 25 minut i 4 bramki - kompletna demolka w wykonaniu "The Citizens".
Po czwartym golu w końcu obudzili się goście. Oczywiście w tym momencie meczu miało to mniej więcej takie samo znaczenie, jak jeszcze niedawne deklaracje Rogera Guerreiro, że czeka na powołanie do reprezentacji Polski. No, ale jednak trzeba oddać piłkarzom Chelsea, że nie rzucili ręcznikiem i próbowali jakoś zatrzeć złe wrażenie. Na ich nieszczęście - Ederson, podobnie jak jego koledzy z drużyny, był dzisiaj świetnie dysponowany. Kapitalnie wybronił sytuację sam na sam Rossa Barkleya oraz strzał z dystansu Gonzalo Higuaina. Jednak ten ostatni kwadrans pierwszej połowy dał nadzieję kibicom Chelsea, że jest jakaś szansa na zachowanie honoru w drugiej części spotkania.
Jednak marzenia fanów "The Blues" zostały rozwiane właściwie po 10 minutach, kiedy Cesar Azpilicueta wyciął w polu karnym Sterlinga. Ewidentna jedenastka - nawet Mike Dean nie miał co do tego wątpliwości. Do piłki podszedł Aguero, strzelił spokojnie w prawy róg, zupełnie oszukując Kepę, który rzucił się w drugą stronę. Po tej bramce "The Citizens" nieco zwolnili, co dało szansę na wykreowanie kilku okazji gościom. Cóż jednak z tego, skoro będący myślami już w Madrycie Eden Hazard jedyne co potrafił w tym meczu, to kopnąć piłkę w boczną siatkę bramki Edersona. A jeśli Belg jest w kiepskiej dyspozycji, to nie ma co liczyć na innych zawodników. Taka jest główna cecha Chelsea Sarriego.
Skoro londyńczycy nie była w stanie nic zdziałać, podopieczni Guardioli stwierdzili, że zakończą ten mecz jak zaczęli - "Obywatele" zawiązali akcję, która była właściwie kopią gola na 1:0. Ponownie przed polem bramkowym odnalazł się Sterling, który z bliska pokonał Kepę. Do końca meczu nie wydarzyło się już nic godnego uwagi - gospodarze stwierdzili, że nieco oszczędzą przyjezdnych w ostatnich minutach tego spotkania. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry Mike Dean zagwizdał po raz ostatni i kolejne okazałe zwycięstwo Manchesteru City stało się faktem. Jak jednak pokazały wydarzenia po meczu, taki wynik był dla niektórych absolutnie nie do strawienia...
To jest chyba dobry moment, żeby posypać głowę popiołem. W grudniu absolutnie nie wierzyłem, że Manchester City jest w stanie zagrozić Liverpoolowi w marszu po upragniony tytuł mistrza Anglii. Po dwóch miesiącach mój pogląd zmienił się o 180 stopni - dzisiaj uważam, że to Liverpoolowi będzie piekielnie trudno dotrzymać kroku "Obywatelom", pomimo że mają tyle samo punktów i jeden mecz zaległy. Natomiast Chelsea Sarriego w ostatnim czasie to kompletny dramat. Sposób grania tej drużyny jest do przewidzenia dla niezbyt lotnego 8-latka. Jeśli dodamy do tego, że kluczowi piłkarze tej drużyny są ewidentnie pod formą, to można mieć poważne wątpliwości, czy były menadżer Napoli będzie sprawował swoją obecną funkcję dłużej, niż do końca bieżącego sezonu.