Stamford Bridge był dzisiaj czerwony
Generalnie jako kibic La Liga, dość często narzekam na to, że Premier League jak i puchary nie dają mi takiej satysfakcji jakiej bym oczekiwał. I tak samo dzisiaj mam po tym meczu nieco ambiwalentne uczucia. Pierwsza połowa zdecydowanie porwała mnie do Anglii, druga równie szybko odesłała do Hiszpanii. Ale po kolei.
Składy:
Chelsea FC: Kepa - Azpilicueta, Rüdiger, Luiz, Alonso - Kante, Jorginho, Kovacic - Pedro, Higuain, Hazard
Manchester United: Romero - Young, Smalling, Lindelöf, Shaw - Herrera, Matić, Pogba, Mata - Rashford, Lukaku
Przed spotkaniem warto zaznaczyć, że Manchester United nie pokonał Chelsea na Stamford Bridge od 2012 roku (3 remisy, 7 porażek). Dla Czerwonych Diabłów stanowiło to więc dodatkową motywację, którą było widać już od pierwszych minut, kiedy swoją aktywność w polu karnym pokazali kolejno Marcus Rashford, jego intencje wyczuł jednak David Luiz, Romelu Lukaku, który swój strzał z woleja posłał w trybuny, oraz Smalling, którego strzał głową nie znalazł drogi do bramki. A nie minęło nawet 10 minut. Można by na pierwszy rzut oka stwierdzić, że Manchester dużo lepiej wszedł w to spotkanie. Co na to gospodarze? Zaledwie dwie minuty później w 11 minucie David Luiz popisał się ładnym, silnym strzałem z rzutu wolnego, który niepewnie wybił Romero. Do piłki najszybciej dobiegł Pedro, jednak jego strzał również nie zakończył się golem. Chelsea nie miała w planach poprzestania na tylko tej akcji, więc kilkadziesiąt sekund później lider drużyny, Eden Hazard wziął sprawy w swoje ręce, jednak Romero był dzisiaj nieugięty.
Nastąpiła więc krótka wymiana ciosów. A to Herrera posłał bombę zza pola karnego, a to Higuain dwukrotnie próbował swojego szczęścia, później Rashford z wolnego ale jak tu sobie w notatniku ładnie zapisałem "c**j z tego wyszedł". Już myślałem, że przyjdzie mi opisywać bezbramkowy remis, jednak 15 minut przed końcem regulaminowego czasu gry, Paul Pogba zagrał F E N O M E N A L N I E na głowę Herrery, który z najbliższej odległości ustalił wynik na 1:0. Manchester United zaczął coraz odważniej wchodzić w ten mecz i było widać, że jedną bramką się nie najedzą. Postanowili więc zrobić The Blues psikusa i tzw. "golem do szatni" ustalić końcowy wynik. Autorem był nie kto inny jak Paul Pogba, MVP tego spotkania, który dostał równie piękne dośrodkowanie od Rashforda, co kwadrans wcześniej i Kepa po raz kolejny był bez szans. Gwizdek, przerwa.
Co do drugiej połowy, będę oszczędny w słowach, ponieważ nie działo się absolutnie nic. Chelsea dominowała na boisku, jednak Manchester szczelnie zamykał strefy nie pozwalając na wiele swoim rywalom. Efektem tego jest 6 strzałów Chelsea, gdzie ani jeden nie turlał się nawet w kierunku bramki. Manchester podjął tylko jedną próbę strzału, jednak też nie w światło bramki. Smutne jest to, że w pierwszej połowie udaje mi się obejrzeć taką angielską piłkę o jakiej często słyszę, a w drugiej połowie dostaję taki farfocel z zerową skutecznością pod bramką. Postanowiłem więc zaczerpnąć opinii od wielkiego kibica Manchesteru, a prywatnie mojego kolegi z redakcji, Piotrka Adamusa.
Ole rozegrał ten mecz bardzo podobnie do spotkania z Arsenalem. Napoczęcie rywala w pierwszej połowie, podwyższenie wyniku jeszcze przed przerwą. Po zmianie stron zdecydował się konsekwentnie pilnować wyniku, nie forsując tempa, mając z tyłu głowy niedzielne spotkanie z Liverpoolem, który będzie zdecydowanie bardziej wymagającym przeciwnikiem. Chelsea zagrała tak samo, jak w ostatnich meczach - przewidywalnie. Niby mieli duże posiadanie piłki, niby prowadzili grę, ale nie wynikało z tego zupełnie nic. Jeden Eden Hazard meczu nie wygra, pozostali zawodnicy nie dostosowali się poziomem i zaangażowaniem do Belga.
Niech za obraz Chelsea posłuży ostatni, jakże genialny, ruch Sarriego. Będąc zmuszonym gonić wynik, posyłasz do boju...Zappacostę. Hudson-Odoi lubi to.
Pozwólcie, że tym akcentem zakończę dzisiejsze podsumowanie 1/8 finału FA Cup, a Manchesterowi United gratuluję wejścia do ćwierćfinału.
Chelsea FC 0:2 Manchester United
0:1 31' Herrera
0:2 45' Pogba