Północny Londyn zdobyty przez Kanonierów
Przerwa reprezentacyjna już za nami. Znamy wszystkich uczestników Mistrzostw Świata i z niecierpliwością wyczekujemy losowania grup. To oczekiwanie ma umilić nam Premier League, która wraca w wielkim stylu. Dwunastą kolejkę spotkań rozpocząć miały bowiem Derby Północnego Londynu. Arsenal podejmował Tottenham i pomimo aż 6 środkowych obrońców na boisku, nie było to aż nudne spotkanie, jak mogłoby się.
Mecz rozpoczął się spokojnie. Przez pierwsze pół godziny żadna z drużyn nie stworzyła sobie konkretnej szansy, choć bliżej strzelenia bramki byli Kanonierzy. Usilnie pomagali im w tym obrońcy Kogutów, którzy dwukrotnie, raz za sprawą Diera, a potem dzięki Trippierowi oddali piłkę rywalom w swojej strefie defensywnej. Impas został przełamany w 36 minucie, ale... chyba nie powinien. Mustafi strzelił gola głową, po dośrodkowaniu Ozila z rzutu wolnego, który został podyktowany po kontrowersyjnym faulu. Sanchez sfaulował Sancheza i wcale nie chodzi tu o ciężki przypadek rozdwojenia jaźni Chilijczyka. Davinson, obrońca Tottenhamu wykonał czysty wślizg na zawodniku Arsealu, ale Mike Dean, który notabene zawsze gwiżdże pod Spurs, przyczepił się do zbyt agresywnej pracy rąk we wcześniejszej fazie akcji. Moim zdaniem była to zwyczajna gra bark w bark, o żadnym faulu nie powinno być mowy. Kanonierzy uskrzydleni pierwszym trafieniem ruszyli do ataku i podwyższyli prowadzenie za sprawą Sancheza, który wbił piłkę do siatki z jakichś 20 centymetrów. Najpierw Bellerin świetnie wypatrzył Lacazette'a i uruchomił go prostopadłym podaniem, a potem Francuz, choć dosyć niedokładnie, dograł do Alexisa, który jakoś, koślawo co prawda, ale jednak, przyjął futbolówkę i wpakował ją do bramki.
Przy czym pierwsza połowa zaczęła się spokojnie, ale potem się rozkręciła, to druga już cała była mozolna. Od samego wyjścia na murawę po przerwie było widać, kto na co się nastawił. Tottenham starał się być dłużej przy piłce, ale nic z tego nie wynikało. Natomiast Arsenal bronił się bardzo umiejętnie i skupił się na tym, by bramki nie stracić. W efekcie druga połową była taką, o której możemy szybko zapomnieć.
Tottenham, który dziś obejrzeliśmy niczym nie przypominał tego z poprzednich spotkań. Kompletnie szwankowali wahadłowi albo raczej byli dobrze blokowani. To samo tyczyło się Eriksena i Allego. Ci dwaj mieli notorycznie karmić, a nawet tuczyć Kane'a sytuacjami bramkowymi, a byli tak niwelowani tak, że Anglika na boisku prawie nie było widać, bo nie dostawał żadnych podań. Pochettino brakło też planu B, ponieważ po przerwie niczym nie zaskoczył. Wenger spodziewał się przejęcia inicjatywy, ba, sam ją oddał. W efekcie Argentyńczyk wraz z jego podopiecznymi dał się nabrać i wpadł w sidła Francuza.Brawa należą się zarówno temu drugiemu, za opracowanie świetnej taktyki, jak i samym piłkarzom, którzy stanęli na wysokości zadania.