Czerwone Diabły gorsze, ale sprytniejsze od Arsenalu
Piłkarska sobota w Anglii miała zakończyć się nie lada hitem. Arsenal podejmował u siebie Manchester United. Jak zwykle przy okazji takich spotkań przypomina się rywalizację obydwu menedżerów, którzy delikatnie mówiąc, nie darzą się sympatią. Arsenal przystępował do tego spotkania po pokazie dominacji w ostatniej kolejce, podobnie z resztą jak United, choć oni akurat zaliczyli nieco bardziej chwiejny występ w ubiegły wtorek. W każdym razie wszyscy w Londynie i przed telewizorami oczekiwali wspaniałego meczu i myślę, że nie minę się za bardzo z prawdą, jeśli powiem, że taki właśnie dostali.
Pierwsza połowa była bardzo intensywna. Jej początek można było skojarzyć z walką Andrzeja Gołoty z Lamonem Brewsterem, którą przypomnijmy, Polak przegrał po 50 sekundach. Arsenal wyszedł na boisko, ale chyba wydawało mu się, że United powinno dać jakiś znak zanim zaatakuje. Tymczasem Czerwone Diabły wyszły agresywnym pressingiem, dwukrotnie zmuszając Kanonierów do straty w swojej strefie defensywnej. W efekcie gospodarze już w dwunastej minucie meczu przegrywali 2-0 za sprawą Lingarda i Valencii. Po strzeleniu tych goli United momentalnie oddało inicjatywę i czekało na kontry. Tymczasem The Gunners przycisnęli Manchester bardziej niż babcia wnuczka, który nie chce jeść obiadu. Stworzyli sobie co najmniej kilka szans, po których mogła paść bramka. Mało tego, trzykrotnie w polu karnym, przy stałym fragmencie zrobiło się zamieszanie większe, niż podczas promocji w Lidlu. Czerwone Diabły wybijały piłkę z pola bramkowego tak wiele razy, że prawdopodobnie nawet Wróżbita Maciej nie ma pojęcia, jak nie wpadła ona między słupki.
Druga część spotkania zaczęła się od wybitnej bramki Kanonierów. Najpierw Sanchez idealnie wyłapał wbiegającego z środka pola Ramseya. Walijczyk dostał piłkę na wysokiego woleja w okolicach piątego metra, ale zamiast strzelać, wykazał się ogromną inteligencja. Odegrał piłkę do stojącego za nim Lacazette'a i szybko uciekł ze światła bramki, żeby nie sprokurować spalonego. Ten gol uskrzydlił The Gunners, którzy przycisnęli jeszcze mocniej. Nie mogli jednak zdobyć kolejnego gola a to za sprawą Davida de Gei, którzy tym meczem udowodnił, że jest najlepszym bramkarzem na świecie i wszystkich Neuerów i Buffonów chowa pod swoim mizernym kucykiem. Ciągłe ataki w końcu skarciły gospodarzy, ponieważ nadziali się na kontrę. Kościelny głupio dał się ograć Pogbie, który wystawił Lingardowi piłkę na drugi metr do pustej bramki. Temu samemu Francuzowi chwilę potem odcięło jednak dopływ tlenu do mózgu i postanowił zrobić ser szwajcarski z kolana Bellerina. Za chamskie przejechanie korkami po stawie Hiszpana słusznie wyleciał z boiska. Później miała miejsce jeszcze kluczowa dla losów meczu decyzja. Sędzia nie podyktował karnego dla Arsenalu za ewidentny faul Darmiana. Gdyby jedenastka została wykonana poprawie, mielibyśmy duże szanse za obejrzenie remisu.
Niemniej jednak ci, którzy oglądali mecz mogą być zachwyceni. Obejrzeliśmy bowiem popis czysto piłkarski ze strony graczy Arsenalu i całkowicie taktyczny ze strony Manchesteru. Kanonierzy mieli posiadanie piłki o wartości 75% i znacznie więcej strzałów niż goście, a pomimo to przegrali 3-1. To świadczy tylko o sprycie Mourinho, który wszystko ustawił po swojemu, a każda osoba na boisku, niestety również z sędzią włącznie, zatańczyła tak, jak ona zagrał.