Real i Barça znów w starciu o wielkie nazwisko
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, lecz w starciu Realu z Barceloną trzeciego być nie powinno. Tym bardziej, że chodzi o gracza, który doskonale wie, gdzie chce zagrać. Mason Mount powoli wchodzi na piłkarskie salony. Zawodnik Chelsea do Premier League wleciał z futryną, a jego kolejnym kierunkiem ma być Hiszpania.
Zapowiada się naprawdę dobrze. Gracz, który po kilku kolejkach został okrzyknięty nowym Frankiem Lampardem, bardzo szybko znalazł się w kręgu zainteresowań gigantów, którzy bez zastanowienia braliby go w ciemno. Problemy są jednak dwa. Chętnych jest więcej niż jeden, a Brytyjczycy nie zbyt dobrze odnajdują się upalnej Hiszpanii.
Jednak po kolei. 20-latek w jednym z wywiadów powiedział wprost - "Moim następnym klubem będzie Real Madryt lub FC Barcelona". Zawodnik Chelsea mierzy, więc naprawdę wysoko - doskonale wie, co chce osiągnąć, lecz czy on naprawdę chce wywołać burzę na rynku transferowym? Real oraz Barcelona od lat toczą walki o najlepszych graczy na świecie. Jedni trafiają na Estadio Santiago Bernabeu, drudzy na Camp Nou, lecz wszystko kojarzy się z milionem spekulacji, które często mijają się z celem. Wytypowanie przyszłych kandydatów do gry, momentalnie wznieci w nich ogień, a to oznacza jedno - niesamowitą walkę o gracza, który wcale nie musi się sprawdzić. Dlaczego?
Już tłumaczymy. Anglicy od lat nie są kojarzeni z Półwyspem Iberyjskim. Ich transfery do LaLigi są rzadkością, a jeśli już nadchodzą, to często są niewypałami. Najlepszym przykładem jest z pewnością Michael Owen, który od "Królewskich" się odbił jak od ściany. Zdecydowanie więcej wymagano również od Davida Beckhama, który o wiele lepiej zaprezentował na Old Trafford. Transfer Masona Mounta do Hiszpanii nie trzyma się, więc kupy i w razie podjęcia walki - może się okazać stratny. Kwoty za reprezentanta Anglii już teraz przebijają 50 mln euro, a wydanie takich pieniędzy na wielką niewiadomą, jest niestety głupotą...