Podsumowanie kolejki Premier League #22
Okres świąteczno – noworoczny nie był ciężki tylko dla naszych żołądków i wątrób. Nie mniejsze wyzwanie mieli przed sobą piłkarze z Premier League. Musieli oni bowiem zagrać cztery kolejki na przestrzeni dwunastu dni, rozgrywając jeden mecz co około 80 godzin. Ten zabójczy maraton kończyła dwudziesta druga seria spotkań, która rozciągnęła się aż na trzy doby, co oczywiście tylko zwiększyło frajdę dla kibiców ligi angielskiej. Biorąc pod uwagę wysiłek, który zawodnicy mieli już w nogach mogliśmy spodziewać się kiepskich meczy, w których grają rezerwowi, ponieważ piłkarze podstawowi dawno nie mają już siły nawet wstać z łóżka. W tym przypadku Premier League po raz kolejny wybiło nas z błędu. Prawdziwą wisienką, tak, właśnie wisienką, bo usilnie staram się odejść od truskawki, miał być szlagier pomiędzy Arsenalem a Chelsea. Zawodnicy obydwu drużyn, o czym już pewnie wiecie, absolutnie nas nie zawiedli. Co jeszcze działo się w trakcie tej kolejki? Zapraszam.
Tę serię spotkań, oczywiście tych z udziałem drużyn z topowej szóstki, rozpoczynał Liverpool. The Reds gościli na Turf Moore. Gospodarze co prawda wciąż uznawani są za rewelację ligi i dalej zajmują wysokie siódme miejsce, ale nie są już tym samym zespołem co półtora miesiąca temu. The Clarets nie wygrali bowiem żadnego z ostatnich pięciu spotkań. To oczywiście stawiało w roli faworytów gości. Mecz był jednak bardzo zacięty. Liverpool ledwo co wyrwał trzy punkty, za sprawą Ragnara Klavana, który pokazał, ze czasem się do czegoś jednak przyda. Zawodnicy Burnley grali dzielnie, nie oddawali inicjatywy gościom, a przegrali tylko i wyłącznie przez przekorny los. No albo przez brak trzeźwości umysłu w końcówce, co przecież pierwszego stycznia jest jak najbardziej zrozumiałem.
Tego samego dnia, choć nieco później na boisko Goodison Park miał wyjść Everton i Manchester United. Zawodnicy obydwu zespołów mieli dwie i pół godziny więcej na trzeźwienie, niż ich koledzy opisywani we wcześniejszym akapicie, więc mieliśmy pełne prawo spodziewać się jeszcze lepszego widowiska. Niestety mecz nie był jednak klasykiem, którego będziemy wspominali latami. Oba zespoły nie atakowały za często, a Everton to już w ogóle nie kwapił się, by coś w tym kierunku zrobić. Niemniej jednak dwie bramki, które strzeliło United były bardzo ładne, szczególnie ta Lingarda. Mourinho może być bardzo zadowolony z tego względu, że Martial okazał się świetną alternatywą dla Lukaku i Ibrahimovicia, więc w razie czego, śmiało może być wystawiany na szpicy. Za to Jesse staje się powoli liderem drużyny z Old Trafford. Mało kto już przejmuje się obecnością Pogby w składzie, ale drży o bytność Lingarda w pierwszym składzie. Jeszcze trzy miesiące temu wydałoby się to nie do pomyślenia.
Kolejne spotkania odbywały się już następnego dnia, a pierwsze z nich rozgrywane było na The Etihad Stadium. Manchester City kilka dni wcześniej zremisował z Crystal Palace, przez co zakończył śrubowanie swojego rekordu na „zaledwie” osiemnasty wygranych z rzędu. Mogliśmy podejrzewać, że Obywatele będą rozwścieczeni takim obrotem spraw i na Watford wyjdą, jak to mówi klasyk z Football Managera, napakowani jak kabanosy. W istocie tak się stało, ponieważ pierwsza bramka dla The Citizens została strzelona już w 39 sekundzie spotkania. Podopieczni Guardioli niczym nas nie zaskoczyli w tym spotkaniu. Mieli ogromną przewagę w posiadaniu piłki i w zasadzie również w każdym innym aspekcie gry. Pokazali tym samym, że remis z Crystal Palace był jedynie wypadkiem przy pracy i począwszy od meczu z Watfordem znów pewnie zmierzają po tytuł mistrzowski, na którym grawer śmiało może już napisać nie tylko samą literkę „M”, ale również jeszcze „a” i „n”.
Po obejrzeniu jak Manchester City z łatwością ogrywa Szerszenie wreszcie mogliśmy zasiąść do świetnego widowiska, jakim miało być spotkanie Arsenalu z Chelsea. Kanonierzy desperacko potrzebowali zwycięstwa, by ich strata do czołowej czwórki nie powiększyła się. Można było więc spodziewać się, że The Gunners od razu rusza do ataku. Idealnie wyczuł do Antonio Conte, który nakazał swoim zawodnikom zagrywanie długich piłek za plecy środkowych defensorów Arsenalu, którzy siłą rzeczy byli nieco bardzo wysunięci. Takie rozegranie już w 13 minucie powinno dać Chelsea prowadzenie, ale Moratę zaatakował wirus Benzemy. Pięknych podań i wyśmienitych akcji było w tym meczu co nie miara. Neutralny widz mógł być przeszczęśliwy, że zdecydował się na ten spektakl, ponieważ zawodnicy obydwu drużyn, o dziwo nawet Jack Wilshere, wspięli się na wyżyny swoich umiejętności.
Ostatnie spotkanie miało miejsce wczoraj, już dwa dobre dni po sylwestrze, więc zarówno piłkarze Tottenhamu jak i Swansea City powinni grać jak nowonarodzeni. Od samego początku do ataku agresywnie rzucił się Tottenhamu, który podobnie jak Arsenal musi wygrywać, by nawiązać walkę o czołową czwórkę i miejsca promowane awansem do Ligi Mistrzów. W efekcie Koguty szybko zdobyły prowadzenie za sprawą Llorente. Potem długo utrzymywały je, by pod sam koniec spotkania dobić łudzące się o wyrównanie Łabędzie. Swansea pozostaje przez tą porażkę czerwoną latarni ligi i nie wiele wskazuje na to, by mieliby się stamtąd ruszyć. Łukasz Fabiański jest najlepszym zawodnikiem zespołu w co drugim spotkaniu i musi zacząć poważnie zastanawiać się nad opuszczeniem walijskiego klubu. Chętni na niego w Premier Legaue na pewno się znajdą, tym bardziej, że ma obecnie najwięcej udanych interwencji w całej angielskiej ekstraklasie.
Co działo się na innych stadionach? Krychowiak rozegrał całe spotkanie przeciwko West Hamowi, ale zebrał bardzo niepochlebne noty. Jego zespół przegrał, a wiele portali i dzienników uznało go za jednego z najgorszych piłkarzy na boisku. Po Polaku widać, że całe to zamieszanie wokół jego osoby wpływa na jego grę. Grzesiek musi czym prędzej opuścić West Bromwich, by nie zaliczyć następnej zniżki formy. Zwyciężyły za to Leicester i Crystal Palace. Oba te zespoły zaliczyły bardzo przeciętne początki rozgrywek, ale obydwa prezentują się obecnie wyśmienicie i wszystko wskazuje, ze zostaną w elicie na kolejny rok. Do strefy spadkowej zostało za to zepchnięte Stoke, które od wielu sezonów potrafiło bez problemu umiejscowić się w środku stawki. Czyżby to miał być ten sezon, w którym The Potters wrócą do Championship?