Liverpool tylko remisuje, Tottenham znów bez trzech punktów - niedziela z Premier League
Niedziela w Premier League już za nami. Dziś dane nam było obejrzeć aż cztery spotkania, w większości których padały remisy. Tylko na Elland Road gospodarze wygrali z Burnley 1:0. Liverpool zdobył zaledwie punkt w starciu z West Bromwich Albion, a Tottenham już czwarty raz z rzędu nie może zgarnąć pełnej puli. Zapraszamy do czytania.
Mecze Serie A, LaLiga oraz innych najlepszych lig pełnoletni widzowie mogą oglądać i obstawiać na stronie sponsora portalu, Betclic.pl. SPRAWDŹ TUTAJ!
MATERIAŁY PROMOCYJNE PARTNERA | W grach hazardowych mogą uczestniczyć wyłącznie osoby, które ukończyły 18 lat. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest przestępstwem. | Hazard może uzależniać. BEM to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych grozi konsekwencjami prawnymi.
Liverpool 1:1 West Bromwich (Mane 12' - Ajayi 82')
Liverpool od pierwszych minut kontrolował grę, a podopieczni Sama Allardyce'a praktycznie całym zespołem bronili się we własnym polu karnym. Gospodarze raz po raz nacierali na bramkę strzeżoną przez Sama Johnstone'a, a udało im się go pokonać w 12. minucie. Wówczas Joel Matip posłał futbolówkę za plecy obrońców West Bromwich, a Sadio Mane przyjął ją na klatkę piersiową, po czym uderzył w lewy róg. Senegalczyk w przeciągu pierwszych czterdziestu pięciu minut miał jeszcze kilka szans na podwyższenie rezultatu, tyle że żadnej z nich nie wykorzystał. Wydawało się, że kolejne trafienia dla "The Reds" są tylko kwestią czasu, ale ostatecznie pierwsza odsłona zakończyła się zaledwie jednobramkowym prowadzeniem. Goście od pierwszego gwizdka byli ustawieni nisko, licząc na możliwość zadania skutecznego ciosu z kontrataku. Taką szansę mieli chwilę przed zejściem do szatni na przerwę, jednakże nie zdołali zamienić jej na bramkę dającą wyrównanie.
#LFC 1:0 #WBA
— Oskar Śmiechowicz (@OSmiechowicz) December 27, 2020
Drużyna „Big Sama” dosłownie nie istnieje. Ciągle wybijają piłkę spod własnego pola karnego by uniknąc straty kolejnej bramki. The Reds odziwo mocno nieskuteczni.
Posiadanie piłki mówi też samo za siebie:@LFC 84% do 16% @WBA #PremierLeague #LIVWBA
W drugiej odsłonie gra gości wyglądała znacznie lepiej. Tworzyli, kreowali sytuacje w polu karnym Liverpoolu i wreszcie zaczęli oddawać celne strzały na bramkę Alissona. Pierwszy takowy oddali w 52. minucie, następny chwilę później. W 60. minucie z powodu urazu boisko musiał opuścić Joel Matip, a jego miejsce zajął Bryce Williams. O ile w pierwszej odsłonie nie mieli w zasadzie nic do powiedzenia, o tyle w kolejnych czterdziestu pięciu minutach to właśnie podopieczni Sama Allardyce'a sprawiali wrażenie lepszych od aktualnego lidera Premier League. W 72. minucie znakomitą szansę do wyrównania miał Karlan Crant, tyle że zwycięsko z tej bitwy wyszedł Brazylijczyk Alisson. Dosłownie dziesięć minut później mieliśmy rzut rożny dla gości. Jeśli oni mieli w jakiś sposób wpakować futbolówkę do siatki, to najpewniej w ten sposób. Rozegranie na krótko, po czym Matheus Pereira dośrodkował lewą nogą na głowę Semiego Ajayia. 27-letni Nigeryjczyk trafił w słupek, ale futbolówka odbiła się jeszcze od Alissona i koniec końców wylądowała w strzeżonej przez niego bramce. W 90. minucie znakomitą szansę miał Roberto Firmino, tyle że wówczas znakomitą paradą po uderzeniu głową Brazylijczyka popisał się Sam Johnstone, ratując swój zespół przed utratą remisu.
Liverpool sam sobie winien. W pierwszej połowie kontrolowali spotkanie, robili mnóstwo wrzutek, ale zabrakło podwyższenia prowadzenia. W 2 połowie znacznie spuścili z tonu. Dobrze, że nie wygrali. Liga będzie ciekawsza. #jejwysokość
— Łukasz (@lukecos96) December 27, 2020
Liverpool głupio stracił punkty, choć wydawało się, zwłaszcza w pierwszych czterdziestu pięciu minutach, że bez problemu rozprawią się z WBA. Multum nie wykorzystanych szans, znacznie słabsza druga część gry w wykonaniu podopiecznych Juergena Kloppa i mecz na Anfield kończy się zaledwie remisem. Po piętnastu kolejkach "The Reds" nadal jest liderem, a za ich plecami znajdują się sąsiedzi zza miedzy. Remis nie poprawił znacząco sytuacji zespołu Kamila Grosickiego, ale mimo wszystko trzeba traktować go jako sukces.
Wolves 1:1 Tottenham (Saiss 86' - Ndombele 1')
Ledwie zdążyliśmy rozsiąść się wygodnie w fotelach, a już mieliśmy pierwszą bramkę na Molineux Stadium. Jeszcze przed upływem minuty Tanguy Ndombele strzałem z dystansu pokonał golkipera "Wilków". Podopieczni Jose Mourinho w dalszej części spotkania mieli kilka dogodnych sytuacji, tyle że żadnej z nich nie byli w stanie zamienić na gola podwyższającego wynik meczu. Ekipa Nuno Espirito Santo nie była jednak obojętna na próby zdobycia drugiej bramki przez rywala z północnego Londynu. Mieli takie momenty, podczas których zaczęli przeważać na własnym obiekcie przeciwko Tottenhamowi. Raz po raz wchodzili w pole karne "Kogutów", jednak żadnej z szans nie udawało się wykorzystać. Najlepszą okazje do wyrównania miał chyba 18-letni Fabio Silva, nastolatek sprowadzony latem z FC Porto za 40 milionów euro, który uderzył jedynie w boczną siatkę bramki strzeżonej przez Hugo Llorisa.
To rozczarowanie zdecydowanie zbyt szybko stało się normą w tym sezonie. Jeszcze chwila i będzie pretekstem do rozważań nad przyszłością Mourinho. Albo sam sobie tego życzę, bo ciężko mi uwierzyć, by Tottenham nie mógł zagrać więcej jak 10 podań nie kończąc tego lagą. https://t.co/BUP46F6ub3
— Łukasz Wojnowski (@BoloWojnowski) December 27, 2020
Próbowali, nacierali, ale "Koguty" do pewnego momentu dzielnie się broniły. Swoje szanse miał Fabio Silva, innym razem niezły strzał z dystansu oddał Ruben Neves, jednak żadna z tych sytuacji nie dała gola. Dopiero w 86. minucie, kiedy już wydawało się, że Jose Mourinho wraz ze swoim zespołem będzie mógł cieszyć się z trzech punktów, padł gol dla "Wilków". Wówczas z rzutu rożnego dośrodkowywał Pedro Neto, a najwyżej wyskoczył Roman Saiss i uderzeniem z główki pokonał Hugo Llorisa. W końcówce doliczonego czasu gry po raz kolejny dogodną okazje miał 18-letni Fabio Silva, tyle że zmarnował wrzutkę z lewej strony boiska strzałem w środek bramki. "Wilki" zdobywają jeden punkt, choć w zasadzie mogą sobie pluć w brodę, gdyż Tottenham w ten niedzielny wieczór do ogrania. Za to Jose Mourinho znów musi obejść się smakiem, gdyż jest to czwarty z rzędu pojedynek, w którym jego ekipa nie odniosła oczekiwanego zwycięstwa.
Oczywiście zasłużony remis gospodarzy. Tottenham bronił wyniku, czyhał na kontrę i nic poza tym. Minimalizm, zero kreatywności, kiedy Ndombele był już zmęczony. Że nie ogląda się tego dobrze, wiemy. Problem w tym, że czwarty raz z rzędu nie ma też wyniku.
— Michał Okoński (@michalokonski) December 27, 2020
Leeds United 1:0 Burnley (Bamford 5'K)
Zespół Mateusza Klicha do niedzielnego starcia przystępował po wysokiej porażce 6:2 w rozegranym tydzień temu meczu z Manchesterem United. Dziś podopieczni Marcelo Bielsy na Elland Road podjęli Burnley. Na prowadzenie wyszli szybko, bo już w 5. minucie Patrick Bamford zamienił rzut karny na bramkę. Ostatecznie tyle wystarczyło do zdobycia trzech punktów przez Leeds, choć w drugiej odsłonie Burnley raz po raz nacierało na bramkę strzeżoną przez Mesliera. Wówczas gospodarze z Elland Road praktycznie nie wychodzili z własnej połowy. Mateusz Klich wystąpił w tym starciu, ale Marcelo Bielsa postanowił zdjąć reprezentanta Polski w 66. minucie.
Dawno nie bawiłem się tak dobrze oglądając mecz jak przed chwilą. Leeds broniące się rozpaczliwie przed atakami wielkiego Burnley, tego mi było trzeba!
— Karol Woźniczka (@vvoozny) December 27, 2020
West Ham 2:2 Brighton (Johnson 60', Soucek 82' - Maupay 44', Dunk 70')
O 15:15 zaczęło się drugie z niedzielnych spotkań, w którym naprzeciw siebie stanęli piłkarze West Hamu i Brighton. Pierwsza odsłona dała nam tylko jedną bramkę, a jej autorem w 44. minucie był Neal Maupay. Kolejne czterdzieści pięć minut obfitowało w większą liczbę trafień. Do wyrównania w 60. minucie doprowadził 20-letni Benjamin Johnson. Kolejny gol dla Brighton padł dziesięć minut później, tym razem Łukasza Fabiańskiego pokonał Lewis Dunk. Ekipa "Młotów" dała jednak rade po raz kolejny odrobić straty, a to wszystko dzięki trafieniu Tomasa Soucka w 82. minucie. Tym o to sposobem starcie West Hamu z Brighton zakończyło się wynikiem 2:2.
West Ham przegrywa. Co robi Moyes żeby atakować? 😂 https://t.co/oPZOS4b2UY
— Maciek Caban (@CabanMaciek) December 27, 2020