Nowy sezon, starego dramatu ciąg dalszy. Po meczu Arsenal – Manchester City
No i cyk! Właśnie zakończyła się 1. kolejka sezonu 2018/2019 w Premier League. Zakończył ją mecz Arsenalu z Manchesterem City na Emirates Stadium. Szczerze mówiąc – spodziewałem się więcej. Nie tylko po Arsenalu, ale i po całym spotkaniu. Bo o tym, że po Arsenalu spodziewałem się więcej to chyba nie muszę pisać. Ale napiszę.
Mówiłem, pisałem, prosiłem, błagałem: ,,nie sugerujcie się wynikami przedsezonowych sparingów, a zwłaszcza niech Was one nie nakręcają, bo rozczarowanie ewentualnym niepowodzeniem na starcie sezonu będzie wtedy podwójne.” Niestety jak zwykle w tego typu przypadkach miałem rację – Arsenal po bardzo dobrym dla siebie okresie przygotowawczym przegrał w swoim pierwszym poważnym meczu z Manchesterem City. Tak jak powiedziałem – sparingi to jedno, rzeczywistość to drugie. I niestety – przez tę rzeczywistość Kanonierzy zostali dziś u siebie brutalnie zweryfikowani.
Nie będę się teraz zagłębiał w to, w jaki sposób The Gunners tracili gole. No bo co Wam napiszę – że tu, w tej sytuacji ten i ten zawodnik popełnił błąd? Przy KAŻDEJ bramce ktoś popełnia błąd i dlatego ona pada. Poza tym – oglądaliście ten mecz, doskonale znacie jego wynik i nie weszliście tu po to, by dowiedzieć się co się w nim działo, tylko po to, by przeczytać kilka zdań po spotkaniu z perspektywy osoby, która zajmuje się tą ligą, a nawet kibicuje jednemu z dwóch klubów. Już wiecie któremu. Za podsumowanie tego spotkania wystarczy jedno zdanie: nowy sezon, nowe rozdanie, a Arsenal dalej dostaje baty od City.
Aha, żeby było jasne – nie spisuję już całego sezonu i całej myśli trenerskiej Unai Emery’ego na straty. Nic z tych rzeczy. Oceniam tylko postawę Kanonierów w tym jednym, konkretnym spotkaniu. A w tym jednym, konkretnym spotkaniu była ona słaba, po prostu. Jeśli można kogoś wyróżnić (na plus oczywiście) to jest to Matteo Guendouzi, Stephan Lichtsteiner, Hector Bellerin i Petr Cech. Pierwszy i ostatni z nich nie wystrzegli się kilku błędów, ale w przypadku Guendouziego można to po prostu zwalić na karb wieku, poziom trudności spotkania i dużą presję. Cech z kolei nadrobił to kilkoma naprawdę klasowymi interwencjami, które niemalże do końca spotkania trzymały jego zespół w grze.
Jeśli chodzi o Manchester City – na wyróżnienie zasługują WSZYSCY. Nie widzę tu żadnego przesycenia sukcesami, jakie wróżyli im ,,eksperci” przed sezonem. Ja tu widzę głód nowych sukcesów i chęć powtórzenia starych. Pep Guardiola wykonał z The Citizens nieprawdopodobną robotę i mówię to jako człowiek, który niekoniecznie jest zwolennikiem Hiszpana. Można oczywiście mówić, że łysy dżentelmen dużo zawdzięcza transferom i temu, że praktycznie dostaje każdego, kogo chce w swoim klubie (gwarantuje mu to niezwykle gruby i głęboki portfel pana Mansoura), ale dla takich gagatków mam jeden prosty przykład: może pamiętacie, może nie, ale parę lat temu był w Premier League taki klub jak Queens Park Rangers. Swoimi transferami zadziwiali każdego. Potrafili ściągnąć takie nazwiska jak Djibril Cisse, Esteban Granero (będący wówczas po swoim sezonie życia w Realu Sociedad), Christopher Samba, Loic Remy, Stephane Mbia, Jermaine Jenas, Julio Cesar, Andros Townsend, Jose Bosingwa czy Rio Ferdinand. Jak więc kończy się ta piękna historia tylu transferów dobrych zawodników za miliony funtów/euro? Ano tak, że The Hoops spadli z hukiem z Premier League, słuch po nich zaginął, dziś tułają się po Championship, a w ich zespole występuje Paweł Wszołek.
Tak więc NIE – transfery za miliony euro nie grają. Musi być jeszcze na to wszystko pomysł. A Josep Guardiola i Sala ten pomysł ma.
Arsenal 0:2 Manchester City.