Podsumowanie trzeciej kolejki Premier League
Powoli znów zaczynamy przyzwyczajać się do weekendowego rytmu meczowego. Choć nie wszystkie ligi wróciły jeszcze na dobre to ta, która interesuje nas najbardziej, jest już z nami od dobrych dwóch tygodni. Choć w Premier League rozegrano raptem 20 spotkań, już mieliśmy sporo fajnych do oglądania meczów i kilka niespodzianek. Pozwalało nam to wierzyć, że w kolejnych seriach starć będzie tylko więcej emocji. Mało tego, tym razem również mieliśmy zostać uraczeni szlagierem. Manchester United miał podejmować Tottenham w poniedziałkowy wieczór. Czy to spotkanie było godnym zwieńczeniem weekendu? Zapraszam.
Zanim jednak doszło do wyżej wymienionego starcia, na boisko wyjść musiał Manchester City, który występował w charakterze gościa u Wolverhampton. Pomimo tego, że Wilki świetnie zapowiadały się przed sezonem, na razie nie pokazywały tego, na co jest stać. Biorąc pod uwagę formę Obywateli na starcie sezonu, mieliśmy pełne prawo twierdzić, że w tym spotkaniu również się nie popiszą. Jak się okazało tym, który najbardziej sobie naskrobał, był sędzia. Uznał on bowiem bramkę Willy’ego Boly’ego, którą Francuz zdobył nie tylko efektownym szczupakiem, ale również strzałem ręką. Jego szyja okazała się bowiem za krótka i musiał on sobie pomóc dłonią. Sędzia tego nie zauważył, gola uznał, przez co Obywatele stracili punkty, a na Wyspach znów zawrzała dyskusja na temat VARu, którego obecność z pewnością by tą bramkę unieważniła. The Citizens nie potrafili sforsować w tym spotkaniu defensywy gospodarzy więcej niż raz, więc stracili punkty i fotel lidera tym samym.
Potem na boisko wyszły dwa londyńskie zespoły, którym obce było jeszcze uczucie zdobywania punktów w tym sezonie. Arsenal podejmował West Ham. Obie ekipy łączyło zero na koncie, aczkolwiek trzeba nadmienić, że Kanonierzy mieli znacznie trudniejszych rywali od Młotów. W tym starciu faworytem byli więc The Gunners. Strzelanie rozpoczął jednak Marko Aranutović, który wykończył kapitalną indywidualną akcję Felipe Andersona, który po raz pierwszy od ponad 180 minut zrobił coś pożytecznego z piłką. Potem spotkanie należało już jednak do gospodarzy. Najpierw stan gry wyrównał Nacho Monreal, który szczęśliwie znalazł się w polu karnym, a potem Lacazette postanowił kopnąć nie w bramkę, a w Aubameyanga, który rykoszetem skierował piłkę do bramki. Jak ktoś jest dobry snajperem to gola strzeli nawet przypadkiem. Wynik ustalił Danny Welbeck, któremu stuprocentową okazje wykreował Bellerin. Warto nadmienić, że West Ham dostałby po dupie dużo bardziej, gdyby nie postawa Fabiańskiego. Polak znów był najlepsza postacią w zespole Młotów, ale po raz kolejny nie wystarczyło to do zdobycia choćby punktu.
Jeszcze tego samego dnia Liverpool podejmował bardzo rozochocone zeszłotygodniowym zwycięstwem nad Manchesterem United Brighton. Problem w tym, że Mewy ograły wtedy na swoim boisku sypiące się od wewnątrz Czerwone Diabły, a teraz musiały zmierzyć się z ekipą, która nawet nie straciła gola w tym sezonie. Alisson nie wyciągnął piłki z siatki również w tym spotkaniu. Liverpool zwyciężył to spotkanie strzelając jedną bramkę. Jej autorem był Mohamed Salah. Brighton w bardzo niedojrzały sposób straciło piłkę kilkanaście metrów od własnego pola karnego, a The Reds wykorzystali to z zimną krwią. Mewy nie zdążyły ustawić się w defensywie, a niektórzy z zawodników gości nawet nie zorientowali się, że piłka została stracona, kiedy już lądowała w siatce. Najbardziej imponuje jednak kolejne czyste konto. W zeszłym sezonie Liverpool uwielbiał głupio tracić bramki i przez słabą obronę zajął zaledwie 4 lokatę w lidze. Teraz, gdy defensywa wygląda równie solidnie, co atak, The Reds mogą marzyć o najwyższych celach.
Już w niedzielę grała za to Chelsea. The Blues mieli za sobą dwa zwycięskie mecze i liczyli, że dołożą do nich trzeci. Nie mogło być to łatwe ponieważ przyjeżdżali do Newcastle, a Sroki nigdy nie są skore do rozdawania punktów na własnym stadionie. Tym razem jednak to zrobiły, choć nie można powiedzieć, że o nie nie powalczyły. Wynik otworzył się bowiem dopiero w 76 minucie. Chwilkę wcześniej Marcos Alonso został faulowany w polu karnym, a jedenastkę pewnie na bramkę zamienił Eden Hazard, który tym razem wyjątkowo wystąpił od pierwszej minuty. Chwilę później stan gry wyrównał Joselu, który kapitalnie nabiegł na dośrodkowanie Yedlina. Trzeba jednocześnie nadmienić, że dramatycznie zaspała cała defensywa Chelsea, która była dobrze ustawiona i nie powinna była pozwolić Hiszpanowi na oddanie strzału. Po kilku minutach było już jednak 2-1 dla Chelsea, po niefortunnym samobóju tego, który przy wcześniejszej bramce asystował. Ty samym Chelsea odniosła swoje upragnione trzecie zwycięstwo w sezonie.
Kolejkę wieńczyło nam starcie Manchesteru United z Tottenhamem. Czerwone Diabły powinny to spotkanie wygrać nie tylko dlatego, że mówiła tak tendencja ostatnich starć tych zespołów. Gospodarze potrzebowali tego zwycięstwa, by się obudzić. Pierwsza połowa faktycznie wskazywała na to, że może do tego dojść. Czerwone Diabły stwarzały dużo szans i faktycznie były drużyną dużo groźniejszą. Zawsze brakowało jednak szczęścia, tak jak w przypadku nieznacznej pomyłki Lukaku przy strzale na pustą bramkę. W drugiej części gry obudził się za to Tottenham, który szybko wbił Manchesterowi dwa gole, a na sam koniec dobił go trzecim. Co ciekawe, w tej połowie również United prowadziło grę, ale w jakiś sposób nie mogło nic z tego zrobić, podczas gdy Kogutom wychodziło dosłownie wszystko. Dramatyczny wynik przy całkiem przyzwoitej grze wywołał wielką burzę na temat słuszności utrzymania Mourinho na stołku menedżera. Jak dla mnie nie ma nad czym debatować, Portugalczyka należy deportować w trybie natychmiastowym.
Co ciekawe działo się na innych stadionach? Przede wszystkim znów wygrał Watford, który jest jedną z czterech drużyn z kompletem punktów. Nic nie wskazywało na to, że Szerszenie tak dobrze wejdą w sezon, a jednak to zrobiły. Choć nie miały na razie zbyt wymagających rywali, nie można im odbierać zasług. Świadkami bardzo interesującego spotkania byli kibice na Craven Cottage, którzy zobaczyli aż 6 bramek. Fulham po bardzo ekscytującym meczu ograło Burnley, które przez tą porażkę znalazło się w strefie spadkowej. W meczu Z Bournemouth Richarlison pokazał, że jest tak dobry, jak nieobliczalny i wyłapał głupią czerwoną kartkę. Na dorastanie przyjdzie jeszcze w takim razie czas.