Podsumowanie czwartej kolejki Premier League
Ostatni tydzień był przepełniony emocjami dotyczącymi europejskich pucharów. Rozgrywały się bowiem decydujące spotkania, a kilkadziesiąt godzin po nich miejsce miało nie mniej ważne losowanie fazy grupowej. To wszystko działo się jednak na tygodniu i tylko podgrzało nam atmosferę przed zbliżającą się kolejką Premier League. W ten weekend mieliśmy nie uświadczyć żadnego szlagiera, ale to nawet lepiej. Nie można nas co tydzień rozbestwiać hitowym spotkaniem. Miłość kibica ligi angielskiej trzeba też wystawić na próbę kolejką, w której próżno szukać starć pomiędzy gigantami. Poza tym, spotkaniami, które mieliśmy podziwiać tego weekendu tez można było się uraczyć. Co więc działo się w ich trakcie? Zapraszam.
Granie rozpoczął nam Liverpool, który przyjechał do Leicester. The Reds byli jedynym zespołem, który nie stracił jeszcze w tym sezonie gola i bardzo liczyli na to, że tak pozostanie. Zaczęło się dla nich bardzo dobrze. Sadio Mane otworzył wynik spotkania jeszcze przed 10 minutą gry. Tuż przed przerwą było już 2-0, kiedy z rożnego gola zdobył Roberto Firmino. Brazylijczyk najlepiej dołożył swoją głowę do piłki i wpakował ją do siatki. Najciekawsze wydarzyło się jednak po przerwie. Alisson dostał podanie we własnym polu karnym i zamiast wybić piłkę, postanowił po prostu zatańczyć na nią salsę i na samym końcu efektownie się wywrócić, dzięki czemu Lisy musiały już tylko wbić futbolówkę do pustej bramki. Cóż za sposób, by zakończyć serię czystych kont. Ma chłopak rozmach. Nie zmienia to jednak faktu, że Liverpoolowi udało się wygrać i wskoczyć na fotel lidera po tym spotkaniu. Musieli już tylko czekać na to, co zrobi Chelsea, która również miała ogromną chrapkę na kolejny komplet punktów.
Ta podejmowała na własnym stadionie Bournemouth, które dotychczas zanotowało tylko jedną stratę punktów, ale nie doznało jeszcze porażki. Pozwalało nam to wierzyć, że wbrew pozorom dostaniem wyrównane i ciekawe widowisko. Nie do końca tak było. The Blues byli znacznie lepsi i przez cały czas przeważali. Wisienki za to bardzo odpowiedzialnie się broniły, przez co bardzo długo nie pozwalały gospodarzom na objęcie prowadzenia. To udało się za sprawą Pedro w 70 minucie spotkania. Wydawało się, że Hiszpan spartolił już wykreowaną mu szansę, bo zamotał się z piłką i prawdopodobnie o jeden raz za dużo zrobił zamach, ale i tak zdołał oddać celny strzał, który przeleciał obok Begovicia, a zatrzymał się w siatce. Przed ostatnim gwizdkiem wynik ustalił Eden Hazard, któremu sytuację wykreował Marcos Alonso. To już czwarta asysta Hiszpana w tym sezonie, do której dołożył również jedną bramkę. Pomimo tego, że jest lewym obrońcą, jest zdecydowanie najbardziej przydatnym piłkarzem w ataku, a przy tym nie zostawia luk w defensywie. Wysoka pozycja Chelsea i dobra forma zespołu to w znacznej mierze jego zasługa.
Potem na boisko wyszedł Manchester City. Obywatele chcieli odkupić swoją zeszłotygodniową wpadkę z Wolverhampton zwycięstwem nad Newcastle. Zaczęli to robić bardzo szybko, bo już w 7 minucie spotkania wynik otworzył Sterling. Oczywiście Anglik strzelił typowego dla siebie gola. Musiał zdobyć bramkę z trudnej pozycji, którą najpierw musiał sobie wywalczyć, a następnie uderzyć precyzyjnie z dosyć dalekiej odległości, bo z kilku metrów na pustą bramkę pewnie by spudłował. Ten gość to paradoks, ale dla City najważniejsze, że skuteczny. Nieoczekiwanie po pół godzinie gry Sroki wyrównały. Rondon kapitalnie zachował się w polu karnym i zamiast oddawać bezsensowny strzał, poczekał na wbiegającego Yedlina, który wpakował piłkę do siatki z bliskiej odległości. Obywatele nie mogli pozwolić sobie na drugi z rzędu bezsensowny remis i musiały wziąć się do roboty. Tuż po przerwie Kyle Walker, widzący, że ofensywa nie funkcjonuje tak, jak powinna, wziął sprawy w swoje nogi i odpalił prawdziwą petardę zza pola karnego, dając Manchesterowi prowadzenie. Nie zmienia to jednak faktu, że zwycięstwo nie było przekonujące i Obywatele nie wyglądają tak mocno, jak jeszcze w zeszłym sezonie, a to pozwala nam wierzyć, że te rozgrywki będą bardziej wyrównane.
Kolejnym spotkaniem było starcie Arsenalu z Cardiff. Kanonierzy mają raptem 3 oczka na koncie, więc musieli zacząć wygrywać, żeby dogonić resztę czołowego towarzystwa. Z Walijczykami zaczęło się dobrze, bo prowadzenie dał Mustafi, który po bramce naraził się jeszcze ligowej komisji swoją nacjonalistyczną cieszynką, za którą może zapłacić sporą grzywnę. Cardiff zdołało jednak wyrównać stan gry jeszcze przed przerwą. W drugiej połowie prowadzenie znów objęli Kanonierzy za sprawą Aubameyanga, który wykazał się niezwykle wysublimowanym uderzeniem zza pola karnego. Cardiff nie dawało jednak za wygraną i znów wyrównało, tym razem przy użyciu głowy Danny’ego Warda. Ostatecznie to jednak Arsenal zagarnął komplet punktów, ponieważ do siatki w kapitalnym stylu trafił Lacazette. Nie można jednak powiedzieć o tym zwycięstwie, że było ono przekonujące, a właśnie takiego potrzebował Arsenal, by poczuć się pewnie.
W niedziele występował też Manchester United, który w swoich nowych różowych koszulkach gościł na Torf Moore. Mówiło się przed tym spotkaniem, że Czerwone Diabły zagrają na zwolnienie Jose Mourinho i specjalnie będą starały się stracić punkty. To się jednak nie wydarzyło, a sami zawodnicy dali z siebie naprawdę sporo, choć nie można powiedzieć, że wszystko. Błyszczał przede wszystkim Lukaku, który pewnie wykorzystał dwie okazje stworzone mu przez kolegów. Nie popisał się za to Pogba, który nie wykorzystał karnego. W każdym razie, Mourinho przedłużył swoją kadencję jeszcze o co najmniej kilka tygodni. A było już tak blisko…
W ostatnim spotkaniu tej kolejki mieliśmy do czynienia ze starcie zespołów, które nie straciły jeszcze punktów. Nieoczekiwanie solidny Watford podejmował Tottenham, który był niesamowicie uskrzydlony po zwycięstwie nad Manchesterem United w zeszłej kolejce. Choć to Koguty objęły prowadzenie, wyjątkowo za sprawą Doucoure, który trafił akurat do własnej siatki, to Szerszenie ten mecz wygrały. Gole strzelali Deeney i Cathcart. Tym samym Watford został jednym z trzech zespołów, który ma komplet punktów. Takiego obrotu spraw chyba nikt się nie spodziewał, prawdopodobnie nawet same Szerszenie.
Co działo się na innych stadionach? Nic ciekawego w zasadzie. West Ham znów przegrał, tym razem na własne życzenie, tracąc gola u siebie w doliczonym czasie gry. Młoty są na ten moment jedynym zespołem bez punktu i zdecydowanie najgorzej prezentującą się ekipą. Fabiański chyba już wolałby Championship ze Swansea niż takie Premier League.