Jedno wielkie męczenie buły – Liverpool 0:0 Man. City
Nie tego się spodziewaliśmy, nie tak miało być – wielki hit wielce zawiódł. Na Anfield Liverpool tylko bezbramkowo zremisował z Manchesterem City po meczu poziomem niegodnym Premier League.
Widząc podstawowe składy obu zespołów na dzisiejszy hit… człowiek niby wiedział, ale jednak się łudził. W Liverpoolu zobaczyliśmy bowiem powrót Dejana Lovrena, Gomeza na prawej obronie i ten sam mało kreatywny środek pola, na który po ostatnich spotkaniach spadało najwięcej krytyki. Po Manchesterze City mimo wszystko spodziewano się chyba ciut więcej – Aguero, Sterling i Mahrez także nie podołali jednak zadaniu, a najlepszym z nich miał okazać się o dziwo ten ostatni.
Liverpool FC: Alisson - Joe Gomez, Dejan Lovren, Virgil van Dijk, Andrew Robertson - James Milner (29' Naby Keita), Jordan Henderson, Georginio Wijnaldum - Mohamed Salah, Roberto Firmino (72' Daniel Sturridge), Sadio Mane.
Manchester City: Ederson - Kyle Walker, John Stones, Aymeric Laporte, Benjamin Mendy - Bernardo Silva, Fernandinho, David Silva - Riyad Mahrez, Sergio Aguero (66' Gabriel Jesus), Raheem Sterling (76' Leroy Sane).
Już początek meczu nie zapowiadał nam wielkiego widowiska, obu stronom brakowało konkretów. Mocniej zaczął Liverpool, lecz ich najgroźniejsza sytuacja nie zakończyła się nawet strzałem – w 12 minucie po dośrodkowaniu Milnera z rzutu rożnego piłka zatrzymała się w polu karnym, lecz pierwszy dopadł do niej Ederson. Następnie inicjatywę zaczęło przejmować City – najpierw jednak Sterling przeholował z dryblingiem w polu karnym i został powstrzymany przez Gomeza, a kilka minut później z kiksu tego samego Gomeza nie skorzystał Aguero, przewracany przez Lovrena. Po tym zajściu zawodnicy The Citizens zaczęli domagać się rzutu karnego, ale Martin Atkinson pozostał niewzruszony. Sam Kun – nie protestował.
Pozostałymi godnymi wymienienia wydarzeniami z pierwszej połowy są chyba tylko faul Bernardo Silvy na żółtą kartkę (ofiarą, nie po raz pierwszy i ostatni Mo Salah), kontuzja niezniszczalnego dotąd Jamesa Milnera, która może wykluczyć go z gry na jakiś czas, oraz jedna niezła akcja Mendy’ego, Sterlinga i drugiego z Silvów na lewym skrzydle, która nie przyniosła pożądanego efektu.
Będąc fair, druga połowa była troszkę lepsza, co nie zmienia faktu, że byłem podczas niej bardzo bliski zaśnięcia, nawet pomimo wypicia dwóch kaw. Przez jej pierwszą część oglądaliśmy dokładnie to samo, co wcześniej, czyli piłkarzy w czerwonych i niebieskich koszulkach na zmianę wolno rozgrywających sobie piłkę. Najlepsze momenty meczu przypadły na okres pomiędzy 60 a 65 minutą, kiedy to po raz pierwszy zobaczyliśmy przygotowującego się do wejścia Gabriela Jesusa. Być może dlatego nagle obudziła się ofensywa Manchesteru City, która stworzyła Mahrezowi dwie dobre okazje. Algierczyk, zdecydowanie najbardziej widoczny z napastników, za pierwszym razem posłał piłkę obok słupka, a za drugim strzelił wprost w Alissona. W międzyczasie swoją okazję miał też Mo Salah, ale w tym wypadku o strzale nie warto nawet mówić.
Gdy stało się jasne, że Gabriel Jesus wejdzie za ukaranego wcześniej żółtą kartką Kuna Aguero, emocje znowu opadły. Swoje kolejne szanse mieli Salah (po znakomitym podaniu Robertsona), Bernardo Silva i Mahrez, lecz żaden z brazylijskich bramkarzy nie dał sobie wpakować gola. Na boisku pojawili się też Sturridge i Sane, ale nie wpłynęli oni na żałośnie słaby poziom widowiska.
W swoje ręce sprawę postanowili wziąć więc, jak to niegdyś mieli w zwyczaju, obrońcy Liverpoolu. Najpierw Lovren zdzielił dryblującego w polu karnym Jesusa w twarz, co Atkinson nadal uważał za zbyt mało do podyktowania jedenastki, po czym van Dijk pokazał Chorwatowi, jak to się robi i wykosił Sane, tym razem nie pozostawiając wątpliwości sędziemu. Gdy do piłki podszedł jednak Riyad Mahrez, wielu z nas miało wątpliwości, podsycone po chwili pokazaną na ekranie statystyką jego strzałów z rzutów karnych. Dwa na pięć to nie najlepszy bilans, co nie? To co powiecie na dwa na sześć… w TAKIM stylu?
Mahrez 6 penalties, 4 missed.
— Michael (@ronniekray79) 7 października 2018
Madness pic.twitter.com/e6YOzdBFzf
Po tym jakże fatalnym pudle w meczu już nic się nie wydarzyło, co oznacza, że przed przerwą reprezentacyjną na czele Premier League mamy trzy niepokonane drużyny z taką samą ilością punktów. Fotel lidera dzięki bilansowi bramkowemu utrzymuje Manchester City, a między nimi i Liverpoolem plasuje się jeszcze Chelsea. Walka o mistrzostwo nabiera rumieńców!