Nadal nie imponują, nadal wygrywają – Watford 0:3 Liverpool
Liverpool nadal nie gra nawet w połowie tak efektownie, jak w poprzednim sezonie, ale wtedy nie był nawet w połowie tak efektywny, jak teraz. Pierwsza połowa wynudziła nas niesamowicie, lecz druga wynagrodziła cierpliwych – późno bo późno, ale „The Reds” zebrali się do kupy i zrobili swoje, choć perypetii po drodze nie brakowało.
Składy:
Liverpool: Alisson; Alexander-Arnold, Lovren, Van Dijk, Robertson; Wijnaldum, Henderson, Shaqiri (74’ Milner); Salah (86’ Fabinho), Firmino (92’ Matip), Mané.
Watford: Foster; Kiko Femenía, Mariappa, Cathcart, Masina; Hughes (75’ Gray), Doucouré, Capoue, Pereyra; Deulofeu (57’ Success), Deeney.
Pierwsza połowa była tylko ociupinkę lepszym widowiskiem od tego, które mogliśmy oglądać w tym samym czasie w Kuusamo. Problem w tym, że nie zobaczyliśmy tam ani jednego skoku. Niespodziewanie w 2 minucie po świetnym zgraniu Deeneya piłkę do siatki gości wpakował Gerard Deulofeu – chwilę wcześniej sędzia odgwizdał jednak spalonego. To nie była jedyna szansa wychowanka Barcelony, który niedługo później mógł wykorzystać błąd Alissona w rozegraniu. Tym razem Hiszpan zareagował jednak za wolno, gdyż po stracie Wijnalduma i otrzymaniu podania zdążył zablokować go Van Dijk.
Kolejne minuty upływały pod znakiem dominacji Liverpoolu, rozgrywającego piłkę coraz to bliżej bramki Fostera, ale niedochodzącego do klarownych sytuacji strzeleckich. Po raz kolejny najlepiej prezentował się Xherdan Shaqiri, nieustannie szukający sposobu na przełamanie defensywy gospodarzy jednym podaniem. A to jednak po jego długich zagraniach Salaha uprzedzał świetnie dysponowany Ben Foster, a to jego stałe fragmenty przelatywały tuż obok jego nacierających kolegów.
Coś jednak ruszyło się w końcu tuż przed 40 minutą. Najpierw do dobrej pozycji strzeleckiej doszedł niewidoczny dotąd Firmino, chwilę później broniący jego strzał Foster wyprowadził kontratak, który dzięki poślizgowi Lovrena mógł – a nawet powinien – skończyć się bramką nikogo innego, tylko Gerarda Deulofeu. W tym przypadku swojemu angielskiemu koledze z drugiego końca boiska dobrą paradą odpowiedział Alisson. To jednak nie koniec – niespełna minutę później dwie okazje miał Mane, najpierw zatrzymany w polu karnym przez Cathcarta, a potem przez Fostera. Na koniec, do kompletu, swoją szansę po sprytnie rozegranym rożnym miał Salah, lecz i on nie okazał się lepszy od angielskiego bramkarza.
Początek drugiej połowy nie zwiastował przybycia bramek. Tym razem jednak Liverpoolowi szło coraz łatwiej, gdyż do gry na swoim poziomie w końcu włączył się Roberto Firmino. Brazylijczyk najwyraźniej musiał usłyszeć kilka cierpkich słów w szatni, bo zdawał się być wszędzie – strzelał, podawał (choć w sytuacji z 50 minuty – niepotrzebnie, bo Mane był na spalonym), próbował nawet swoich sił w przewrotkach, ale wychodziło mu to mniej więcej tak jak Cristiano Ronaldo przez kilka długich lat w Realu.
W 55 minucie stało się coś, co mogło zupełnie zmienić bieg meczu. Sędzia Jonathan Moss nie zauważył ewidentnego faulu Robertsona w polu karnym i nie podyktował rzutu karnego, który należał się gospodarzom, przez co do samego końca meczu mógł słyszeć z trybun gwizdy w swoją stronę. Po tym zdarzeniu nastąpił powrót do chaotycznej gry Liverpoolu w poszukiwaniu gola, co nie udawało się aż do 67 minuty. Fenomenalnym podaniem popisał się Firmino, który postanowił wyręczyć nieudolnych dziś pomocników, Mane zgrał piłkę do środka, a akcją szybkim strzałem z zaskoczenia wykończył Mo Salah. Ben Foster był bliski wyciągnięcia tej piłki, lecz nie zdołal zareagować odpowiednio szybko.
Dziesięć minut później było już 2-0. Fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego popisał się Alexander-Arnold, nawiązując do swojego trafienia sprzed ponad roku przeciwko Hoffenheim. Zdawało się, że nic już nie może przeszkodzić Liverpoolowi w dowiezieniu zwycięstwa, ale spróbować postanowił.. ich kapitan, Jordan Henderson, wylatując z boiska za drugą żółtą kartkę po głupim faulu w środku pola. Watford momentalnie ruszył do ataku, ale oprócz strzału Pereyry sprzed pola karnego nie było ich już na nic stać. Co więcej, po nieudanym rzucie rożnym i kontrataku stracili oni jeszcze jedną bramkę. Rajdem przez pół boiska popisał się Robertson, a po jego zgraniu strzał Mane w świetnym stylu wybronił Foster, który jednak był już bezsilny wobec dobitki głową Firmino.
Na tym właściwie zakończył się mecz. Porażka trzema bramkami u siebie, patrząc na przebieg meczu, była dla Watfordu wybitną niesprawiedliwością. Podopieczni Javiego Gracii zaprezentowali się całkiem dobrze i nic nie stoi na przeszkodzi, by z taką grą już niebawem wrócili na ścieżkę zwycięstw. No a Liverpool… ma to co chciał, pewne zwycięstwo budujące atmosferę w szatni i spokój przed meczem z PSG, decydującym o ich przyszłości w tegorocznej Lidze Mistrzów.