Tottenham deklasuje Chelsea w Derbach Londynu!
Są na tym świecie pewne niezmienne prawidłowości. Jeśli wyjdziesz bez czapki na mróz, to odmrozisz sobie uszy. Jeśli opanowałeś materiał na egzamin w 90%, to będą Cię pytać akurat o te 10%, których nie umiesz. A jeśli w Premier League czwarta drużyna w tabeli podejmuje trzecią, to wiesz, że można spodziewać się dobrego meczyska. Nie inaczej było tym razem, jednak o wysoki poziom widowiska postarała się tylko drużyna Tottenhamu, która pewnie pokonała bezradną Chelsea 3:1.
Składy:
Tottenham: Lloris (C) - Aurier, Alderweireld, Foyth, Davies - Dier, Sissoko - Eriksen, Dele, Son (78' Lamela) - Kane.
Chelsea: Kepa - Azpilicueta (C), Rudiger, David Luiz, Alonso - Jorginho, Kante, Kovacić ( 58' Barkley) - Willian ( 76' Giroud), Morata ( 58' Pedro), Hazard
Mecz zaczął się od prawdziwego "Blitzkriegu" ze strony Tottenhamu. "Koguty" po 16 minutach prowadziły już 2:0. Najpierw Christian Eriksen kapitalnie dośrodkował z rzutu wolnego na głowę Dele Allego, któremu pozostało tylko skierować piłkę do siatki, a następnie Harry Kane oddał zaskakujący strzał sprzed pola karnego, który przeleciał obok robiącego "Mannequin Challenge" Arrizabalagi. Warto zaznaczyć, że golkiper Chelsea maczał palce przy obu bramkach. O ile przy pierwszym golu można go usprawiedliwiać tym, że strzał był z bliskiej odległości, o tyle uderzenie Kane'a nie miało prawa znaleźć się w bramce. Może i było niespodziewane, ale dość słabe i z dalekiego dystansu. Nie popisał się tutaj też David Luiz, który zamiast blokować kapitana "Spurs" stwierdził, że Kepa powinien trochę rozciągnąć mięśnie i rzucić się do strzału. Jak widać, Hiszpan nie zrozumiał za bardzo intencji stopera.
Generalnie prowadzenie Tottenhamu było jak najbardziej zasłużone. W pierwszym kwadransie "Koguty" absolutnie zdominowały zespół Sarriego. Nie licząc jednego wypadu "The Blues", który powinien się skończyć rzutem karnym, ponieważ Foyth ewidentnie faulował Hazarda (Dlaczego, do jasnej cholery, w tej lidze nie ma jeszcze VAR-u?!), piłkarzy ze Stamford Bridge nie było na boisku. Po pierwszych 16 minutach spokojnie mogło być 4:0, ponieważ Son w tym czasie zmarnował jeszcze 2 świetne sytuacje. Piłka właściwie nie przechodziła na połowę Tottenhamu.
O ile pierwszy kwadrans był zabójczy, o tyle resztę pierwszej połowy można określić ulubionym tekstem komentatorów Ekstraklasy, czyli "To był typowy mecz walki". Gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska, sporo było szarpanej i nudnawej gry. Przesadą byłoby stwierdzenie, że nie działo się kompletnie nic, bo chociażby Son w doliczonym czasie miał kolejną świetną okazję, żeby podwyższyć prowadzenie (tym razem Kepa popisał się kapitalnym refleksem), jednak generalnie więcej emocji doświadczam grając w Snake'a na Nokii."Spurs" mieli ten mecz absolutnie pod kontrolą, a Chelsea nie była w stanie stworzyć sobie ani jednej klarownej sytuacji. Jedynie Willian oddał strzał, który można w ogóle rozpatrzyć w kategoriach jakiegokolwiek zagrożenia.
Początek drugiej połowy wyglądał trochę inaczej niż pierwsza część spotkania, bo do głosu zaczęła dochodzić Chelsea. Miała trochę większe posiadanie, a nawet stworzyła groźną sytuację za sprawą Williana. Ale co z tego, skoro w 54 minucie Son po kapitalnej solowej akcji, w trakcie której ośmieszył Jorginho i Luiza, zdobył bramkę na 3:0. Było już po meczu, chociaż tak naprawdę po meczu było chyba jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Zawodnicy Chelsea stanowili dzisiaj tylko tło dla rywali. Niewidoczny był Hazard, fatalnie grał Morata, środkowi pomocnicy zostawiali tyle wolnego miejsca, że można by postawić tam Pałac Kultury, a Luiz zaprezentował się tak, że powinien wracać do domu na hulajnodze. Wyszła im dzisiaj tylko jedna akcja: w 85 minucie kapitalną centrę w pole karne posłał Azpilicueta, a wprowadzony Giroud zrobił to, co potrafi najlepiej - strzelił bramkę głową. Jednak ta bramka zakłamuje obraz meczu -w piłkę grała jedna drużyna, stwarzając co jakiś czas kolejne sytuacje i w pełni kontrolując przebieg boiskowych zdarzeń. Tylko nieskuteczności piłkarzy Tottenhamu "The Blues" mogą zawdzięczać, że przegrali ten mecz zaledwie 3:1.
Tottenham udowodnił tym spotkaniem, że pomimo kiepskiej dyspozycji w Lidze Mistrzów wciąż są drużyną, z którą każdy w Anglii musi się liczyć i zakończenie sezonu na podium jest absolutnie w ich zasięgu. A Chelsea? Ona z kolei udowodniła, że jej szanse na zdobycie mistrzostwa Anglii są równie wielkie, jak szanse Zorzy Zaczarnie na wygranie Pucharu Europy. Tak na poważnie - pomimo kapitalnej serii bez porażki wciąż mają zbyt wiele mankamentów, żeby dotrzymać kroku Manchesterowi City czy Liverpoolowi i jeśli po 38 kolejkach będą w pierwszej czwórce ligi, trzeba będzie to uznać za sukces Maurizio Sarriego.