Manchester City pewnie pokonuje Everton
Do zeszłego tygodnia wydawało się, że Manchester City jest drużyną absolutnie nietykalną. "Obywatele" po prostu ośmieszali inne drużyny ligi angielskiej i wyglądało na to, że czeka nas kolejny nudny sezon. Jednak w poprzedniej kolejce Chelsea pokazała , że Manchester City można pokonać. Jak zareagowała na pierwszą porażkę ekipa "The Citizens"? Po swojemu, czyli odnosząc pewne zwycięstwo 3:1 z bardzo groźnym Evertonem.
Składy:
Manchester City: Ederson - Walker, Laporte, Otamendi, Delph - Gundogan, Fernandinho - Mahrez (75' de Bruyne), Bernardo Silva, Sane (66' Sterling) - Jesus.
Everton: Pickford - Coleman (57' Walcott), Keane, Mina, Zouma, Digne - Richarlison, Gomes, Sigurdsson (81' Davies), Bernard (57' Lookman) - Calvert-Lewin
Początek meczu nie wyglądał jak typowe spotkanie Manchesteru City w Premier League, ponieważ Everton grał bardzo odważnie. Jasne, gospodarze mieli gigantyczną przewagę w posiadaniu piłki, jednak Everton co jakiś czas niepokoił defensywę "The Citizens", czego efektem była stuprocentowa sytuacja, jaką w 15. minucie miał Richarlison. Lucas Digne zakręcił Kylem Walkerem i dośrodkował prosto na nogę byłego zawodnika Watfordu, jednak ten strzelił niczym Michał Kucharczyk z Ajaksem, czyli wysoko nad poprzeczką.
Najbardziej wyświechtanym powiedzeniem w świecie futbolu jest chyba "niewykorzystane sytuacje się mszczą". Wyświechtane, ale bardzo prawdziwe, czego dowód mieliśmy również w tym meczu. Kilka minut po sytuacji Richarlisona mieliśmy 1:0 dla Manchesteru City. Mina wybił piłkę pod nogi Ilkaya Gundogana, który podał do Leroya Sane, a ten z kolei wypuścił w uliczkę Gabriela Jesusa, któremu pozostało tylko wpakować piłkę do siatki. Warto zaznaczyć, że defensywa Evertonu ewidentnie nie miała swojego dnia, gdyż chwilę wcześniej Michael Keane o mało co nie wpakował piłki do własnej siatki, jednak na posterunku stał Pickford. Do tego obrońcy "The Toffees" mieli gigantyczne problemy z wyprowadzaniem piłki, co w meczu przeciwko Manchesterowi City jest bardziej samobójcze, niż polska polityka zagraniczna po śmierci Piłsudskiego.
Po straconej bramce z piłkarzy Evertonu kompletnie uszło powietrze. Gospodarze w pełni kontrolowali wydarzenia boiskowe, co jakiś czas niepokojąc Jordana Pickforda. Najbardziej aktywnym zawodnikiem ekipy "The Citizens" był Riyand Mahrez, który powinien zdobyć drugiego gola, jednak strzelił w sam środek bramki. Do końca pierwszej połowy rezultat nie uległ zmianie, ale zważając na dyspozycję defensorów Evertonu - gracze City mogli sobie pluć w brodę, że prowadzenie nie jest wyższe.
Druga połowa rozpoczęła się od mocnego uderzenia ze strony Manchesteru City. Kapitalnie dośrodkował Sane, a Jesus głową skierował piłkę do bramki Pickforda. Ponownie nie popisali się defensorzy "The Toffees", którzy zostawili Jesusowi tyle miejsca, że ten mógłby zaparkować tam Land Rovera. W tamtym momencie stwierdziłem, że wszystko, co ciekawe w tym meczu już za nami i...w sumie miałem rację, jeśli odejmiemy okres między 65. a 68. minutą. Najpierw wprowadzony w drugiej połowie przez Marco Silvę Lookman dośrodkował wprost na głowę Calverta-Lewina, który strzelił głową kontaktową bramkę, jednak 3. minuty później Manchester City odpowiedział za sprawą Raheema Sterlinga. Po raz kolejny obrona Evertonu zachowała się w sposób po prostu skandaliczny. Tym razem faktycznie emocje się skończyły, a jedynym wartym odnotowania zdarzeniem z końcówki meczu jest wejście z ławki Kevina de Bruyne, który wrócił na boisko po poważnej kontuzji.
Manchester City po tym zwycięstwie awansował na pozycję lidera i pokazał, że porażka z Chelsea w poprzedniej kolejce to był tylko wypadek przy pracy. Everton z kolei zaprezentował się nieźle w ofensywie, jednak jeśli chodzi o formację obronną, Marco Silva chyba za bardzo przekombinował. Pierwszy raz w tym sezonie "The Toffees" wyszli w ustawieniu z 5 obrońców i chyba nie była to zbyt mądra decyzja, bo defensorzy Evertonu byli bardziej zagubieni, niż Franciszek Smuda na sprawdzianie z polskiego w szkole średniej.