Polacy poza turniejem, Kolumbia gra dalej - po 1/8 finału
Szybko, ale zasłużenie - tak należy podsumować występ reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata do lat 20. Pomimo tego, że doszliśmy "aż" do 1/8 to przy obecnej kadrze i umiejętnościach naszych graczy na próżno oczekiwać lepszych wyników. Ale przynajmniej wiemy dlaczego - bez umiejętności indywidualnych ani rusz, a idealnym tego przykładem było dzisiejsze starcie. Bogu dzięki, że zakończyło się tylko 0:1.
Polska 0:1 Włochy (38' Pinamonti)
Niespodzianki jednak nie było. Tak jak zakładano, tak i się stało. Reprezentacja Polski nie zdołała stanąć na przeszkodzie Włochów i ci, choć nie bez kłopotów, to ostatecznie awansowali do ćwierćfinału. Takiego rezultatu mógł się spodziewać dosłownie każdy. Podopieczni Jacka Magiery nawet nie dorastali swojemu dzisiejszemu rywalowi, a braki techniczne było widać na pierwszy rzut oka. Nie po raz pierwszy okazuje się, że indywidualności są niezwykle ważną rzeczą i to właśnie dzięki nim można zrobić różnicę na boisku. To właśnie tych umiejętności indywidualnych zabrakło w dzisiejszym starciu, a szukanie zawodnika, który spróbowałby pociągnąć nasz zespół do zwycięstwa skończyłoby się na niczym.
Czemu Polacy są tak słabi technicznie na tle innych piłkarskich krajów? Przecież to chyba powtarzalność i ciężka praca. Chyba, że się mylę. #ITAPOL #WCU20
— Maciej Rogowski (@MaciejRogowski) June 2, 2019
Od samego początku bardzo wysokie tempo narzucili Włosi, atakując bramkę Radosława Majeckiego z bardzo dużą częstotliwością. To dzięki bramkarzowi Legii Warszawa wynik dzisiejszego starcia był tak pobłażliwy i obyło się bez łomotu. Nie wszystko da się jednak wybronić, a młody golkiper chwile zwątpienia przeżył w 38. minucie spotkania. Sędzia wskazał wówczas na wapno, a z jedenastego metra nie pomylił się Andrea Pinamonti - gwiazda włoskiego zespołu. Jak okazało się z biegiem czasu była to jedyna bramka w tym meczu, lecz czego można było się spodziewać jeśli jedynymi zawodnikami, którzy zasługują na pochwałę był duet stoperów w składzie Sebastian Walukiewicz oraz Jan Sobociński, a formacje ofensywne odgrywały role statystów. Na pierwszy rzut oka widać, że będą z nich ludzie, a dorosła kadra będzie czekać z otwartymi rękoma.
A jak można skomentować pozostałą część reprezentacji? A więc tak - opiszę to w trzech słowach: przyjęcie, laga, strata. Tak wyglądało dzisiejsze starcie, a zawodnicy, którzy dość wcześnie wyjechali na zachód, aby zdobywać kolejne umiejętności, okazali się totalnymi niewypałami. Marcel Zylla, Dominik Steczyk czy Adrian Stanilewicz - ci gracze choć pokładano w nich ogromne nadzieje, nie pokazali zbyt wiele, a takiemu Tahiti postrzelałby nawet Daniel Sikorski. Dlatego nie ma co się jarać zawodnikami rezerw Bayernu, tylko uświadomić sobie, dlaczego wciąż w tych rezerwach grają.
Kolejny dramatyczny mecz Stanilewicza i Zylli. Szkoda, że po Senegalu nie przyszły żadne wnioski #ITAPOL #U20WC
— Bartosz Rzemiński (@bartek_rem) June 2, 2019
Na kilka gorzkich słów zasługują również trybuny. Po ogłoszeniu informacji, że gospodarzem Mistrzostw Świata do lat 20 będzie Polska, wyobrażaliśmy sobie pełne trybuny, jak podczas EURO 2012 oraz niesamowity doping. Tak było tylko w Łodzi, a w dzisiejszym starciu w Gdyni słyszeliśmy tylko gwizdy i wyzwiska. Nie tego oczekiwaliśmy...
Bardziej od naszych piłkarzy zawodzi publika. W porównaniu do tego, co zaprezentowała Łódź, to Gdynia co najmniej cztery ligi niżej #ITAPOL #WorldCup2019 #U20WC
— Michał Krzeszowski (@Krzeszov) June 2, 2019
Kolumbia 1:1 (2:1 k.) Nowa Zelandia (11' Reyes - 35' Just)
Nowa Zelandia znów pokazała, że można. Po raz kolejny zadziwili wszystkich, udowadniając, że nie trzeba mieć w swoich szeregach głośnych nazwisk, aby grać widowiskową piłkę. Choć faworytem w tym starciu była Kolumbia, to dałbym naprawdę wiele, aby przynajmniej jeden rocznik reprezentacji Polski grał tak, jak Nowozelandczycy. Świetne wyszkolenie techniczne, chętne wdawanie się w pojedynki jeden na jeden i granie piłką na najwyższym poziomie - w taki sposób należy scharakteryzować grę drużyny z kontynentu australijskiego, którzy do Polski mieli przyjechać na 3 spotkania i bardzo szybko wrócić do domu. Do niczego takiego nie doszło, a Nowa Zelandia po raz kolejny ośmieszała swojego rywala. Tym razem padło na Kolumbię, która pomimo posiadania w swoim zespole zawodników, o których już teraz się robi głośno, nie potrafiła zdominować "czarnego konia" tego turnieju.
Świetne wrażenie sprawia Nowa Zelandia. #U20WC #COLNZL
— Łukasz (@lukecos96) June 2, 2019
Początek należał jednak do drużyny z Ameryki Południowej, którzy już w 11. minucie otworzyli wynik spotkania po bramce ze stałego fragmentu gry. Od tamtego momentu na boisku zdecydowanie aktywniejsza zrobiła się Nowa Zelandia, a sposób rozgrywania przez nią akcji było można skomentować jednym wyrazem - WOW. Nie często przychodzi nam oglądać akcje, w których piłka chodzi jak po sznurku, a rywal nie nadąża za ruchami drużyny atakującej. W taki sposób prezentował się ich styl, który w 35. minucie przyniósł pierwsze efekty. Gola wyrównującego, po akcji zespołowej zdobył Elijah Just, lecz 19-latek mógł w tym meczu zrobić zdecydowanie więcej. Na jego koncie powinny widnieć co najmniej trzy trafienia, lecz brak zdecydowania w końcowej fazie akcji robił swoje i reprezentant Nowej Zelandii nie zdołał zostać bohaterem swojego zespołu.
Po upływie regulaminowego czasu gry mieliśmy remis 1:1 i do wyłonienia triumfatora była potrzebna dogrywka. Trudno było jednak o jakiekolwiek bramki, kiedy piłkarze walczyli sami ze sobą, a zmęczenie nie dawało za wygraną. Takie sytuacje znamy już z mundialu w Rosji i po pół godzinie truchtania przyszedł czas na rzuty karne, które były prawdziwą ozdobą tego wieczoru. Te były prawdziwym pokazem umiejętności bramkarzy, a minimalnie lepsi byli Kolumbijczycy, którzy pomimo słabszej gry w regulaminowym czasie, zapewnili sobie awans do ćwierćfinału.