Afera z udziałem Cana i Gündogana
Macie czasem w znajomych na Facebooku kogoś starszego, czyjegoś rodzica, może nauczyciela, trenera, whatever... A potem wrzucanie imprezowe zdjęcia, oznaczacie się pod głupimi memami z melanży i wypisujecie kretyńskie rzeczy w komentarzach, nie mając nawet świadomości, że może odbić się to Wam czkawką w przyszłości. Cieszcie się, że nie jesteście piłkarzami. U nich każdy lajk się liczy.
Przekonali się o tym Emre Can i Ilkay Gündogan. Cała afera dotyczyła natomiast pośrednio zdjęcia Cenka Tosuna, tureckiego reprezentanta, który wrzucił na swojego Instagrama zdjęcie z piątkowego meczu jego reprezentacji z Albanią. Po zdobytym golu (autorstwa Tosuna) większość piłkarzy kraju znad Bosforu zasalutowała po wojskowemu, wyrażając jednocześnie poparcie dla tureckiej armii, która zintensyfikowała swoje działania w Syrii. Nie mam zamiaru wchodzić tutaj w kwestie polityczne, tym bardziej że połowy rzeczy nie jesteśmy w stanie być nawet świadomi, a drugie pół to manipulacja, ale ogólnie rzecz ujmując działania Turcji nie cieszą się międzynarodowym uznaniem.
Can z Gündoganem są Niemcami tureckiego pochodzenia. Wiem, że niektórym z Was może to rozwalić mózgi, ale oni - jak i choćby Mesut Özil - są przykładami tego, że można łączyć w sobie niemieckość i tureckość. Obaj gracze urodzili, wychowali i wyszkolili się w Niemczech, ale nie zapomnieli o swoich korzeniach i nie stracili z nimi styczności, nie odcinając się jednak od kraju i narodu, który znają najlepiej. Wpływa to też na fakt, że mają wielu tureckich znajomych, dlatego też scrollując Insta... polajkowali fotkę Tosuna. Celowo? Przypadkowo? Nie wiem, ale w Niemczech wybuchła z tego powodu mała afera, ponieważ zarzucono im, że wspierają przemoc, wojnę i takie tam rzeczy.
Can:
Polubiłem tego posta podczas scrollowania Instagrama, bez zwracania uwagi na to, co się w nim znajduje. Jestem pacyfistą i sprzeciwiam się jakimkolwiek formom wojny.
Gündogan:
Cofnąłem lajka, gdy zorientowałem się, że może to zostać zinterpretowane jako działanie polityczne. Uwierzcie mi, po tym, co stało się w ostatnim roku, polityczne oświadczenia to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał.
Ilkay wie, co mówi, ponieważ w zeszłym roku, razem z Özilem, dostali zaproszenie od tureckiego prezydenta/dyktatora (wybierzcie jedną z form, bo obie są w Polsce bardzo popularne) Recepa Erdogana. Pojechali, pocykali parę fotek, które obiegły media i wywiązała się wielka afera. Reżim wspierają! - pisano. Gündogan miał farta i jemu się upiekło, ponieważ cała fala złości spłynęła na Özila, który był wówczas takim trochę Piotrem Zielińskim reprezentacji Niemiec: hejtowano go na każdym możliwym kroku za grę, tyle że o wiele bardziej niż pomocnika Napoli. Gdy doszły do tego kwestie polityczne i wytykanie tego, że tak naprawdę to nie do końca jest Niemcem, Özil powiedział "pas" i z bólem serca zrezygnował z gry w reprezentacji Niemiec. Było mu przykro.
Żeby wesprzeć swoich dwóch pomocników - bo w przypadku Özila z tym wsparciem to była jednak wpadka... - Niemiecki ZPN wrzucił na swojego Instagrama fotkę całej drużyny z hasłem charakterystycznym dla wartości, które są teraz propagowane za naszą zachodnią granicą: Razem dla otwartości, różnorodności i tolerancji - przeciw każdej formie przemocy i dyskryminacji. Na środku zdjęcia stali oczywiście Can i Gündogan, pomiędzy którymi wisi sobie uśmiechnięty Manu Neuer (wisi oczywiście, trzymając się ich ramion). Jaki z tego wniosek? Sport i polityka to połączenie godne strzykawki i wirusa HIV - nic przyjemnego z tego nigdy nie wynika. A Wy cieszcie się, że możecie lajkować co Wam się akurat podoba.