Drugie życie od Hiszpanów. Co słychać u Polaków?

Po niespodziewanej, aczkolwiek bardzo zasłużonej porażce ze Słowakami nic nie wskazywało na to, że zespół prowadzony przez Paulo Sousę się podniesie i będzie grał dalej. Wywalczenie jakiegokolwiek punktu z mocarną Hiszpanią szybowało w granicach marzeń, lecz po spotkaniach z udziałem Szkocji oraz Węgier miało się przeczucie, iż na obiekcie w Sewilli wydarzy się coś dobrego. I wydarzyło! Remis z faworytem daje Polakom dalszą grę i szansę na awans do kolejnej rundy.

Mecze Serie A, LaLiga oraz innych najlepszych lig pełnoletni widzowie mogą oglądać i obstawiać na stronie sponsora portalu, Betclic.pl. SPRAWDŹ TUTAJ! 

MATERIAŁY PROMOCYJNE PARTNERA | W grach hazardowych mogą uczestniczyć wyłącznie osoby, które ukończyły 18 lat. Udział w nielegalnych grach hazardowych jest przestępstwem. | Hazard może uzależniać. BEM to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych grozi konsekwencjami prawnymi.

Nie takiej inauguracji w ramach rozgrywek Euro 2020 spodziewali się Polacy i ku temu nie ma najmniejszych wątpliwości. Porażka ze Słowakami wciąż będzie nam ciążyć, bo tylko spójrzmy na ten dość niefortunny rozwój zdarzeń. Gdyby tamto spotkanie zakończyło się kompletem punktów, na koncie podopiecznych Paulo Sousy widniałyby już cztery "oczka", więc czysto teoretycznie "biało-czerwoni" byliby o krok od awansu miejsca w rundzie pucharowej, a do spotkania ze Szwedami przystąpiliby z jeszcze większym luzem. Prawdopodobnie wystarczyłby remis. Wyjście z trzeciego miejsca byłoby o krok, a tak trzeba walczyć dalej, nie oglądać się za siebie i zrobić wszystko, aby wyszarpany podział punktów z Hiszpanami nie poszedł na marne.

Układ tabeli oraz kolejne wpadki reprezentacji Polski sprawiają, że w zasięgu ręki są niemal wszystkie warianty. W zależności od wyniku ze Szwedami, jak i rezultatu odniesionego przez Hiszpanię drużyna prowadzona przez Paulo Sousę może zająć dosłownie każde miejsce. Jeśli przegra, skończy na końcu. W razie zwycięstwa będzie się bić nawet o pierwsze miejsce w grupie, choć to zależy już od Hiszpanów oraz ich wyniku z naszym pogromcą, Słowakami. Jedno co jest pewne, w ruch ponownie pójdzie matematyka i wyliczanie kolejnych wariantów – co się stanie, gdy...

Ale wracając do sobotniego pojedynku w Sewilli – to, że doszło tam do cudu, to jest mało powiedziane. Reprezentacja Polski odwróciła wynik spotkania i wywołała nieco więcej radości w stosunku do poprzednich meczów. Co cieszy najbardziej, odblokował się Robert Lewandowski. Stabilnie zagrał Wojciech Szczęsny. W defensywie rządził Kamil Glik, dla którego mecz rozgrywany w Hiszpanii był powrotem do 2016 roku i prawdopodobnie najlepszego etapu w zawodowej karierze. Doświadczony defensor odebrał aż 11 piłek, rządził, dzielił, po prostu był liderem. Efekty? Reprezentacja Polski zagrała najlepszy mecz w defensywie za kadencji Paulo Sousy, a mogło się skończyć jeszcze lepiej, bo pierwszą bramkę dla gospodarzy sprezentowała minimalnie złamana linia spalonego. Tu akurat mały pstryczek w kierunku Bartosza Bereszyńskiego. Nie oszukujmy się, nie był to najlepszy występ w jego wykonaniu, bo oprócz bezpośredniego udziału przy trafieniu dla Hiszpanów – tak, to on nie zdążył za kolegami – popełnił kilka mniej lub bardziej rażących błędów. Na szczęście bez bolesnych skutków.

Z bardzo dobrej strony pokazał się również Kamil Jóźwiak. W przeciwieństwie do meczu ze Słowakami nieźle spisał się w defensywie i co najważniejsze zanotował asystę przy trafieniu Roberta Lewandowskiego. Kapitalnie zagrał również Karol Świderski, który nie dość, że znakomicie dogadywał się z linią pomocy, to przy odrobinie szczęścia mógł zakończyć ten mecz z bramką. Jego uderzenie wylądowało jednak na słupku. Idąc dalej, można tak wymieniać w nieskończoność. Niemal każdy zagrał fenomenalnie. Ogromny impuls dało wejście Kacpra Kozłowskiego. Pomocnik Pogoni Szczecin został najmłodszym zawodnikiem w historii mistrzostw Europy. Po spotkaniu z Hiszpanami wiemy jednak, iż osiągnął to zasłużenie. Naprawdę rzadko się zdarza, by niedoświadczony 17-latek wlatywał między dwójkę rywali i jakby nigdy nic rozprowadzał akcję swojego zespołu po indywidualnym rajdzie środkiem boiska. On to zrobił, więc czysto teoretycznie swą szansę wykorzystał. 

Przy okazji tego meczu dało zobaczyć się coś, co przed dwoma laty zaprezentował zespół Czesława Michniewicza. Nieważne, że nazwiska przemawiają za rywalem, najważniejszy i tak jest zespół. Polacy spisali się na medal i pomijając pojedyncze jednostki, Bartosza Bereszyńskiego oraz Tymoteusza Puchacza, stanęli na wysokości zadania, ocierając się o niespodziankę. Punkty z Hiszpanią nie były przecież pisane. Tego też oczekuje się od pojedynku ze Szwedami, bo pamiętajmy, ewentualne zwycięstwo daje awans do kolejnej rundy oraz walkę o jeszcze wyższe cele.