Wiadomość dla sępów krążących nad Joachimem Löwem
Słońce doskwierało. Upał był ogromny, a żar pod jego butami przechodził przez podeszwy i parzył go po stopach, jakby chodził po rozżarzonych wyjętych prosto z hutniczego pieca. Ledwo szedł. Bąble i odciski nie dawały mu spokoju, a pot już nawet nie zalewał mu oczu. Po wymsknięciu się spod skóry natychmiastowo parował, zostawiając na czole, skroniach, szyi oraz pozostałych częściach ciała drobinki soli, które były jak małe diabliki, śmiejące się prosto do ucha. Ledwo szedł. Nie miał wody. Ostatnie krople wypił kilkanaście kilometrów temu, a gorąc lejący się z nieba atakował go teraz ze strojoną mocą, ponieważ było samo południe. Sępy wyczuwały, co się święci i zataczały nad nim coraz to niższe kręgi.
Ale niestety dla sępów Joachim Löw nie upadnie, żeby wyzionąć ostatniego ducha, ponieważ nagle jego oczom ukazała się oaza pełna wody, daktylowców i wielbłądów gotowych do dalszej drogi. Na konferencji prasowej po meczu z Holandią popularny "Jogi" otrzymał krótkie pytanie: czy to był pana ostatni mecz?
Jestem nieodpowiednią osobą do odpowiedzi na to pytanie. Rozumiem, że na ten temat będzie toczyła się dyskusja, ale w ciągu najbliższych dni w pełni zamierzam skoncentrować się na meczu z Francją.
Pytanie nie było bezpodstawne, bo ten rok jest najgorszym rokiem za czasów Löwa na stanowisku niemieckiego selekcjonera. W 2012 zdarzyło im się przegrać cztery spotkania, ale osiem wygrali, a dwa zremisowali. Tymczasem w roku 2018, na dziesięć rozegranych meczów, Niemcy przegrali aż połowę! I wygrali tylko trzy razy, za każdym razem po 2:1, pokonując takie potęgi jak Arabia Saudyjska i Peru w sparingach oraz Szwecję na mundialu. Jeśli nie kojarzycie wszystkich tych pojedynków, to powiem Wam tylko tyle - mogły tam być inne rezultaty. Tak, z Arabią też.
Jakby tego było mało, gra "Die Mannschaft" również nie wygląda zbyt optymistycznie. Niemców jest bardzo łatwo skontrować, nadziewają się na te szybkie ataki jak mięsko na widelec i tylko nieskuteczności przeciwników i temu, że mimo wszystko Mats Hummels i Jerome Boateng są dobrymi obrońcami, zawdzięczają to, że tych goli nie stracili więcej. Z przodu nie ma lepiej, bo w kwestii napastników Niemcy mają wielką biedę, a i kreowanie sytuacji od dłuższego czasu idzie im jak bosy po szkle. Po odejściu Mesuta Özila wyrwa stała się jeszcze większa i nie ma nikogo, kto mógłby zająć jego pozycję. A jakby tego było mało, Joachim Löw uparcie stawia na takich drewnioków jak Thomas Müller czy Matthias Ginter, którzy grając na jednej stronie, zdecydowanie NIE SĄ gwarantem... yyy... czegokolwiek.
Jednak spokojnie, sępy, nie bójcie się. "Jogi" nigdzie się nie wybiera. DFB (niemiecki PZPN) już po mundialu zapewnił, że to właśnie Löw ma zająć się odbudową niemieckiej potęgi, czemu służyły obszerne analizy, których niedawni mistrzowie świata dokonali. Pamiętamy (albo i nie) jego słynną konferencję prasową, nazwaną "spowiedzią Löwa", na której Niemcy przeanalizowali niemalże co do skali piasku ich rosyjską porażkę - m.in. stąd też w Polsce była taka beka z raportu Nawałki. Selekcjoner niby dostał zapewnienie, że roboty nie straci, ale trzy mecze po mistrzostwach świata już są za nim, a poprawy... nie widać. Nadal jest źle, momentami wręcz ch*jowo, ale 58-latek swojej roboty nie straci, o czym jasno napisały niemieckie media.
"Sport1", a dokładnie Florian Plettenberg, podał, że wg ich informacji pozycja doświadczonego trenera nie jest zagrożona, nawet jeśli po sobotniej klęsce 0:3 z Holendrami przyjdzie kolejna porażka z Francją we wtorek (która nota bene mocno przybliży ich do spadku z dywizji A). W DFB nie myślą o jego wylaniu, ponieważ nie mają planu B i nie chcą wprowadzać większego chaosu. Zresztą to nie jest tylko wina Löwa, bo już nie od niego zależy to, że nawet w swoich klubach niemieccy piłkarze często są wyraźnie pod formą. Ekhem... Bayern... ekhem...
W każdym razie Joachim Löw znalazł oazę, znalazł wodę, daktyle i wielbłądy. Ale przed nim jeszcze kolejne kilometry złowieszczej pustyni...