''To Przepraszam Państwa'' #50 - Ole to menedżer na lata
Chyba nikt z nas nie przypuszczał, że Ole Gunnar Solskajer zrobi z Manchesterem United to, co zrobił. „Czerwone Diabły” wygrały sześć pierwszych spotkań pod wodzą Norwega i o ile można było jeszcze zarzucać im ogórkowość pierwszych pięciu rywali, to ostatnie zwycięstwo nad Tottenhamem na wyjeździe już ten argument zbija. Do sukcesów jeszcze daleko, prawdziwe sprawdziany przyjdą za miesiąc, kiedy będzie trzeba mierzyć się z Paris Saint – Germain, a o awans do Ligi Mistrzów i tak będzie bardzo trudno, bo Jose Mourinho zdążył tyle spartaczyć, że teraz problem jest to posprzątać, gdyż nie wystarczy zamieść pod dywan, bo jest tego tyle, że można zapełnić z dziesięć worków na gruz. Jednakże już na podstawie tych kilku spotkań, zupełnie wbrew swojemu drugiemu felietonowi, w którym potępiałem wszelkiej maści hurraoptymizm, uważam, że Ole Gunnar Solskajer jest menedżerem na lata i to takie lata z sukcesami. Już Wam tłumaczę dlaczego.
Przypomnijcie sobie czasy dzieciństwa. Wiem, że teraz wśród moich czytelników liczba autentycznych, nawet półprofesjonalnych piłkarzy jest bardzo nikła, o ile w ogóle jest większa od zera, ale za dzieciaka każdy z nas marzył o byciu zawodnikiem z prawdziwego zdarzenia. Nikt nie płacił nam za to, żebyśmy wyszli na dwór, czy tam na pole, żeby mnie południe Polski zrozumiało. Graliśmy w piłkę tylko i wyłącznie dla zajawki i z pasji. Często spędzaliśmy godziny poza domem, kopiąc zdartą już do granic możliwości futbolówkę bo wyimaginowanym boisku złożonym z drzewek i plecaków w butach, które co najwyżej nadawały się do gimnastyki korekcyjnej, a nie uderzania w cokolwiek. Nawet jak odpadały od nich podeszwy, nie przeszkadzało nam to, a kogo prawie nie przejechał samochód, kiedy wybiegł na ulice po piłkę, ten nie wie co to życie. Wielu z Was, a jak nie to mogę powiedzieć za siebie, ma do dziś blizny na kolanach, bo wielokrotnych upadkach na nawierzchnię, której było do mięciutkiej murawy tak daleko, jak Pani Pawłowicz do Miss Polski, choć może to tylko kwestia mojego gustu, o których jak wiadomo, się nie dyskutuje. Wiele razy dostaliście też burę, to takie modne słowo, żeby nie użyć nieco bardziej dosadnego, choć zdecydowanie prawdziwszego wyrazu „opie***ol”, za to, że wybiliście jakieś okno albo stłukliście lampę w aucie. Do czego zmierzam? Co by się nie działo, jakie nie byłyby warunki, Wy i tak cieszyliście się, że tak to wyglądało.
Teraz wyobraźmy sobie dorosłość. Wstajesz z samego rana do pracy. Idziesz do biura, w którym Twój szef do buc. Choć projekt można wykonać inaczej, musisz robić go tak, jak widzi to szef, bo w końcu on tu Cię nadzoruje. Nie masz nic do gadania, a jak pomyślisz, że masz, to robią się problemy. Nawet jeśli robisz to, co wcześniej dawało Ci satysfakcję i było Twoją pasją, załóżmy, że jesteś grafikiem komputerowym, to taki rodzaj pracy odbiera Ci chęć życia bardziej niż rodzynki w serniku. Lubiłeś to robić, byłeś w tym dobry, ale nie chcesz, by działało to w taki sposób, nie z tym człowiekiem na czele. To teraz wyobraźcie sobie, że to biuro to ośrodek treningowy, komputerem jest piłka, a szefem Mourinho. Bo tak właśnie wyglądał standardowy trening Manchesteru United. Ci mężczyźni, którzy z uśmiechem na twarzy dekadę temu biegali w deszczu i wybijali szyby sąsiadom, mogąc robić to samo za duże pieniądze, bez obawy, że od rodziców dostaną burę, męczą się. Wszystko niby jest na miejscu, a nawet lepiej niż powinno, ale wystarczy jedna osoba i pasja staje się męczarnią, a codzienność drogą krzyżową z taką ilością stacji, że Jezus mógłby się złapać za głowę. Wystarczyło zmienić szefa i wszystko wróciło na odpowiednie tory.
No dobra, dobra, wyjaśniłem już co nie grało w Manchesterze United za Mourinho i dlaczego zmiana menedżera pomogła. Teraz na szybko wytłumaczę Wam, dlaczego inni menedżerowie mogliby się nie sprawdzić, a przynajmniej nie radzić tak dobrze, bo już teraz widzę, że Allegri czy Simeone nie osiągnęliby takich rezultatów. Z jakiego powodu? Spójrzcie na zawodników. To są dokładnie te dzieciaki, o których wspominałem w drugim akapicie. Niby wielkie chłopy, Lukaku wygląda jak gość, który zaraz miałby przeciągnąć ciężarówkę z Pudzianowskim w środku, ale to wciąż są dzieci. One muszą bawić się piłką, żeby sprawiała im radość, a kiedy się nią cieszą, stają się dobrzy. Mourinho zrobił z nich pracowników, ustalił godziny, dał karteczki do podbijania i kazał działać. W mniejszym lub większym stopniu każdy inny „poważny” menedżer zrobiłby podobnie. Ole Gunnar Solskajaer dał im kanapki na drogę, kilka drobniaków na picie, otworzył drzwi i kazał iść się bawić. Sam Norweg, kiedy przychodził na Old Trafford, w pierwszym wywiadzie w nowej roli nadmienił, że chce przede wszystkim sprawić, że zawodnicy znów zaczną cieszyć się z gry w piłkę, choć prawdopodobnie dużo bardziej profesjonalnie zabrzmiałby, gdyby powiedział, że ma kilka pomysłów na przejście z ataku do obrony i nowatorską formację pokroju tej zaprezentowanej przez Thiago Mottę. Nie zrobił tego, chciał, by piłkarze znów grali z pasji, nie przymusu. No i zaczęli.
Jeśli przyjrzymy się grze Manchesteru United taktycznym okiem, nie ujrzymy tam niczego nowatorskiego, a już na pewno nie dopatrzymy się niczego ambitnego. Wysoki pressing, duża aktywność, sporo ruchu. Dokładnie tak, jak to miało miejsce na osiedlowym boisku. To działa, a najlepsze w tej prostej strategii, a w zasadzie jej braku jest to, że nie da się jej przeczytać. Antonio Conte wszedł do Premier League z nowatorską formacją, ograł wszystkich, bo nikt nie wiedział, jak ma się przeciw temu bronić, a potem, gdy już reszta nauczyła się przeciwstawić tej strategii, Włocha sprowadzał do parteru każdy. Spontanicznej, pełnej pasji gry nie da się nauczyć, bo nie da się jej rozrysować na tablicy przed meczem. Wszyscy spojrzą się na szkoleniowca jak na durnia, gdy ten rzuci kilka prostych uwag i każe im grać, ale widząc pełną empatii, roześmianą twarz Norwega, ufasz mu. Właśnie dlatego uważam, że Ole Gunnar Solskajer to menedżer na długie lata, bo nikt inny nie będzie potrafił nastawić piłkarzy w ten sposób i w to wierzę ja, Michał Fitz, ojciec ku**a tego tekstu.