''To Przepraszam Państwa'' #55 - Wiem, kto wygra Ligę Mistrzów
Jedna ósma finału Ligi Mistrzów jest w tym roku niezwykle ciekawa. Doświadczyliśmy już czterech awansów zespołów, które przegrały swoje pierwsze starcia. Porto miało może najłatwiej, więc nie będziemy bardzo się nad nimi zachwycać, ale Juventus, Manchester United, a przede wszystkim Ajax Amsterdam zrobiły na nas kolosalne wrażenie. Wszystkie te zespoły zdecydowanie udowodniły nam, że zasługują na miejsce w najlepszej ósemce Europy, bo takich wyczynów nie dokonuje się codziennie i nie potrafi tego każdy. Dziś poznamy jeszcze dwójkę kandydatów do tytułu i też mogą pojawić się niespodzianki, głównie za sprawą Szymona Marciniaka. Pełną listę ćwierćfinalistów dopiero poznamy, ale już teraz możemy śmiało stwierdzić, że faworyt tych rozgrywek jest jeden. Nie mówię tu o wiedzionym przez cudownego Ole Gunnara Solskjaera Manchesterze United, młodym i głodnym zwycięstw Ajaxie czy nawet o posiadającym nieziemskiego Cristiano Ronaldo Juventusie. Faworyt jest pasiasty, nie jest piekielny, nie jest nawet biały niczym niewinność. On jest błękitny.
Wczorajsze wyczyny Juventusu mogło nam delikatnie przysłonić to, co wyczyniał Manchester City, dlatego w pełni rozumiem, że ktoś nie zachwycał się tym wczoraj. To w końcu starcie w Turynie było głównym wydarzeniem wieczoru, nie każdy śledził inne wyniki. Dziś już jednak wszyscy powinni o nich wiedzieć, a co za tym idzie, powinni mieć jasne i klarowne wnioski, które nasuwają się same zaraz po spojrzeniu na rezultat drugiego spotkania, które miało wczoraj miejsce. Nie możemy bowiem zapominać, że Manchester City zdemolował Schalke 7-0. Słownie: siedem do zera! Nie można obok tego wyniku przejść obojętnie. To wicemistrzowie Niemiec, a nie Legia Warszawa, że w europejskich pucharach można ich niemiłosiernie łoić. To rezultat, który powinien mieć miejsce w przypadku szczęśliwego losowania we wczesnych fazach krajowego pucharu, a nie jednej ósmej finału najważniejszych klubowych rozgrywek na świecie. To oczywiście najwyższy wynik na tym etapie czempionatu w historii. Takim samym rezultatem dwukrotnie popisywał się Bayern, ale raz ogrywał Bazyleę, a potem Shakhtar. Trzeba przyznać, że Niemcy byli spośród tej trójki przegranych najmocniejszym rywalem i największą marką. Poza tym, nie możemy zapominać też, co działo się w pierwszym spotkaniu. „Obywatele” wygrali z Schalke na wyjeździe, pomimo tego, że grali w osłabieniu. Dwie ostatnie bramki strzelili, kiedy na murawie było ich mniej. Nie możemy jednak wyciągać pochopnych wniosków tylko i wyłącznie na podstawie jednego dwumeczu. Przecież styl gry Schalke mógł zwyczajnie podpasować „Obywatelom”, którzy nawet specjalnie nie spinali się, kiedy przychodziło im atakować. Tak się zdarza, należy założyć przy tym badaniu, że ten dwumecz to błąd gruby, coś nie poszło w zbieraniu danych, musimy więc wziąć pod uwagę inne wyniki. No to weźmy. Manchester City wygrywa swoją grupę z trzynastoma punktami na koncie. Jedno spotkanie przegrywa, jedno remisuje, pozostałe wygrywa. Czasem zdarzy się stracić punkty, więc nie przejmujmy się zbytnio tymi pięcioma zgubionymi oczkami. Spójrzmy lepiej na to, co działo się, kiedy Manchester już wygrywał. Wyżej wymieniony przy okazji wybitnej klęski Shakhtar w dwóch spotkaniach dostał od nich dziewięć bramek. Krwi napsuli trochę zawodnicy z Hoffeinheim, ale Ci również dwukrotnie przegrali. Oczywistym jest, że do tej pory we wszystkich spotkaniach obydwu faz Manchester zdobył najwięcej bramek. Ma ich już dwadzieścia sześć na koncie. Drugie w tej klasyfikacji PSG, które już swojego wyniku nie pobije, ma tych goli dwadzieścia. To tak, jakby zagrali dwa spotkania mniej, a przecież było ich tyle samo.
Suche liczby nie są jednak jedynym czynnikiem, który przemawia za Manchesterem City. „Obywatele” prezentują od kilku tygodni niesłychaną wręcz dojrzałość na boisku. Tak samo funkcjonują w Premier League. Wychodzą na boisko żeby zwyciężyć i tylko o tym myślą. Są niezwykle skoncentrowani. Nie było tego widać jeszcze jakiś czas temu. Wtedy cieszyli się grą, a wychodziło im, bo po prostu byli dobrzy, ale czasem ten frywolny sposób rozgrywania spotkań odbijał im się czkawką, zarówno w kraju, jak i w Europie. Kiedy jednak wszystkie rozgrywki zaczęły się zaostrzać i wchodzić w decydującą fazę, oni skupili się niczym skrajnie pijany student nalewający ostatnie krople wódki do kieliszka. Nic nie może się przecież zmarnować i z tego założenia wychodzą „Obywatele”. Pełna koncentracja nie pozwala na głupie tracenie punktów, a presja, która przecież wraz z kolejnymi spotkaniami rośnie, zdaje się być dla nich marchewką, a nie kijem.
Wydaje mi się, że dopiero teraz Pep Guardiola nauczył swoich zawodników myśleć. Grać to oni umieli już dawno, szybko poszło też szkolenie z taktyki. Czysto piłkarsko byli więc jednymi z najlepszych we wszystkich rozgrywkach, do których podchodzili. Przykład marnowania szans na sukcesy przez Liverpool pokazuje jednak, że mentalność odgrywa kolosalnie ważną rolę. Ci piłkarze potrzebowali po prostu czasu, by przesiąknąć spokojem i rozwagą Pepa Guardioli. Swoją drogą, niesłychane jest, że udało się nimi nasączyć nawet Raheema Sterlinga, który przechodząc do ekipy „Obywateli” był biegającym chaosem. Uporządkowanie jego głowy świadczy o ogromnym kunszcie psychologicznym.
Dalej uważacie, że to Juventus wygra Ligę Mistrzów z jakimś Ronaldo na kiju? Portugalczyka da się z gry wyłączyć, co pokazał z resztą Atletico w pierwszym meczu. Ajax jest ambitny i głodny zwycięstw, ale braknie mu doświadczenia w pewnym momencie. Manchester United to w ogóle znalazł się tu troszkę przypadkiem i to tylko dzięki norweskiemu menedżerowi. Barcelona czy Bayern, które dziś najprawdopodobniej awansują, są mocne, ale nie pokazały nam w tym sezonie jeszcze nic nadzwyczajnego, przez co szczęka opadłaby nam do sąsiada piętro niżej. „Obywatele” to robili i zrobią jeszcze raz. Jeśli dla takiego zespołu nie jest problemem ogranie Chelsea 6-0, to śmiało przejedzie się też po kilku ćwierćfinalistach, a innych może nie zdemoluje, ale też ich ogra i nawet nie próbujcie mi mówić, że będzie inaczej.