Baraż o ósmą ligę - Footroll w terenie
Wiecie, w Polsce wcale nie ma łatwo z dziewiątym poziomem rozgrywkowym. C klasy zaczynają obrastać legendami, bo w większej części przypadków kluby bardziej skłaniają się ku znikaniu niż ku powstawaniu. Tylko cztery województwa w tym kraju mogą poszczycić się tym szczeblem ligowym: małopolskie, zachodniopomorskie, dolnośląskie i rzecz jasna śląskie. Nie mogłem oprzeć się pokusie wybrania do Rybnika, żeby zobaczyć walkę o awans do ósmej ligi mistrzów!
Poznaje ktoś miejsce z fotografii? Wątpię. To niestety nieczynna już kopalnia Rymer, która znajduje się w rybnickiej dzielnicy Niedobczyce. Właśnie tam występuje klub o nazwie Rymer Niedobczyce, a właściwie Rymer Rybnik, jak oficjalnie nazywa się klub od 2002 roku. Nie jest to pierwszy lepszy zespół na śląskiej ziemi - choć tam prawie każda drużyna ma jakąś fantastyczną tradycję. Rymer natomiast może poszczycić się 100-letnią historią, której obchody celebrowano... w ten weekend. Tak jest, właśnie dzisiaj klub z południowo-zachodniej części miasta bawił się jak szalony! A właściwie nie ino dzisiaj, bo impreza była rozłożona na 3 dni. Plan? Wyborny! Zresztą mówimy o ekipie, która w swoich szeregach ma zawodników jeszcze nie tak dawno widzianych w ekstraklasie. Sądzę, że bez problemu Aleksander Kwiek, Oleksandr Szeweluchin czy Przemysław Pitry poradziliby sobie w wyższych ligach piłkarskich. Oni jedna wolą Rymera, który rok temu zyskał potężnego sponsora, dzięki czemu jego możliwości (i ambicje) natychmiastowo wzrosły.
Trochę uciąłem, wybaczcie... W każdym razie sami widzicie, że impreza była przednia, ROW 1964 Rybnik, najbardziej znana drużyna z tego miasta, powinna czuć się zaszczycona, bo jakby nie patrzeć mierzyła się z klubem o 45 lat starszym. Jednak z mojego punktu widzenia najciekawszy był nie jakiś sparing, ale prawdziwy mecz o punkty. Ślonski szpil z prawdziwego zdarzenia, o którym w powyższej rozpisce nie ma ani słowa. Czemu? Trudno stwierdzić... A tyczył się on rezerw Rymera, które w pierwszym sezonie swojego istnienia mogły wywalczyć awans z C do B klasy! W jaki sposób?
W barażach.
Baraże to tak naprawdę sens istnienia piłki nożnej. No dobra, może nie aż tak, ale dobry baraż nie jest zły. Rymerska dwójka to zresztą ciekawa historia, bo jak możemy przeczytać na rybnik.com.pl:
Pomysł na drużynę zrodził się w marcu bieżącego roku podczas I Halowego Turnieju Tatusiów z hasłem przewodnim „Tato ruch to zdrowie – każde dziecko Ci to powie”. – Głównie byli to tatusiowie dzieci trenujących w Rymerze. Razem stwierdziliśmy, że może warto by było zrobić jakąś drużynę z Rymera, w której graliby głównie tatusiowie wspomagani zawodnikami naszego klubu bądź osobami z zewnątrz – wspomina Daniel Gigla, osoba odpowiedzialna za sprawy Rymera II Rybnik. – Gramy typowo amatorsko, dla zabawy. Dla wspólnego spotkania się i spędzenia czasu z dziećmi i żonami. Wszyscy sami opłacamy sobie składki, a klub nie ponosi żadnych kosztów. Mam nadzieję, że z tego względu Rymer tylko zyska – dodał Gigla.
Trenerem drużyny został jednogłośnie wybrany Kamil Pierchała. Kadra liczy 23 zawodników. Są to głównie tatusiowie wychowanków Rymera. Jedni z przeszłością piłkarską, inni obyci na boiskach ligi amatorskiej, a jeszcze inni kopiący z pociechami na Orliku.
W meczu barażowym zabawy jednak nie było, a była tylko czysta C/B-klasowa rzeź. Rywalem rybniczan była ekipa z Żor, z dzielnicy Rowień, tamtejsza Iskra. Występuje ona na poziomie ósmej ligi, gdzie nie poradziła sobie najlepiej, w wyniku czego zajęła dopiero trzecie miejsce od końca. Gdyby w ostatniej kolejce pokonała ona KS Szczerbice, utrzymałaby się bezpośrednio, lecz tylko zremisowała 1:1. To spowodowało, że Ruch Stanowice, pokonując 3:0 Żar Szeroką, przeskoczył w tabeli Iskrę o jedno "oczko", spychając ją do baraży.
Jak ligę niżej radziły sobie rezerwy Rymera? "Tatusiowie" zdobyli tyle samo punktów co pierwszy w tabeli KS Kleszczów, czyli klub z dzielnicy... Żor. Mieli nawet wyraźnie lepszy bilans bramkowy, lecz w bezpośrednich starciach z głównym rywalem w walce o awans mieli gorszy... bilans bramkowy, przez co do B klasy zawitał Kleszczów. Rymerska dwójka o awans musiała walczyć z Iskrą.
Dobry C/B-klasowy szpil to jest jednak coś, co chce się zobaczyć w niedzielę. Kopanina, błędy w przyjęciu i cięcie wszystkiego, co jest w stanie biegać. Spotkanie wysokiej rangi było prowadzone przez panią sędzinę wspomaganą na liniach przez koleżankę i kolegę. Piłkarze momentami chcieli zaznaczyć różnicę płci, ale ogólnie obyło się bez większego chamstwa - również ze strony kibiców, którzy tylko raz uaktywnili się szowinistycznie, gdy liniowa przestrzenią między palcem wskazującym a kciukiem oznajmiła im, o ile spalił napastnik ich drużyny. Wyobraźcie to sobie, a zrozumiecie, o co kaman.
Ale co do głównego arbitra, to jej decyzje momentami były dziwne, choć trzeba powiedzieć, że łatwego meczu nie miała do prowadzenia. Jeden z karnych podyktowanych dla gości (Iskry) był strasznie dziwny, bo jej zawodnik był tylko delikatnie skrobnięty przez obrońcę. Okej, może był faul, ale dlaczego gwizdek nie był używany w innych sytuacjach, w których nakładki, kosy i szarpanie szły jak piwo na Oktoberfeście? Może taka już specyfika tego poziomu rozgrywkowego...
Niedziela w Rybniku była ciepła, ale nie upalna, a mimo tego zawodnicy i tak solidarnie koło 70 minuty stanęli i najchętniej przyglądali się tylko poczynaniom swoich kolegów. Jaja były też dlatego, że Rymer w pewnym momencie stracił bramkarza, który zobaczył czerwoną kartkę. W jego miejsce wszedł zawodnik z pola i trzeba powiedzieć wprost, że Davidem De Geą śląskiej C klasy to on nie był. Ale później doszło do małej spiny między napastnikiem gospodarzy, a defensorem gości, w wyniku czego siły liczebne się wyrównały. Trzeba też powiedzieć wprost, że piłkarzy na boisku powinno być mniej, a całe mnóstwo pokazanych żółtych kartek w przynajmniej niewielkiej części powinno być innego koloru.
Nie mogło zabraknąć jakiegoś transparentu. Tutaj koło ławki gospodarzy: Zarządzie, może być biednie, ale musi być uczciwie.
Kilka ciekawych akcji rodem z C/B klasy też można było zobaczyć. Przyjęcia piszczelem czy braki w umiejętności podania nie były niczym dziwnym, choć kilka akcji obydwa zespoły przeprowadziły prezentując poziom co najmniej A-klasowy. Moim faworytem był gość z Iskry Rowień z numerem 8, który okiwał sobie 2-3 przeciwników, a następnie strzałem w krótki róg dał swojej drużynie prowadzenie. Bodajże ten sam zawodnik (jeśli nie on to sorry) popisał się efektownym golem w drugiej połowie, kiedy wyszedł sam na sam i chciał uderzyć kozłującą futbolówkę nad bramkarzem. Cóż, lob wzbił się na zabójczą wysokość 1,5 metra, ale... i tak wpadł do siatki, bo ominął biednego golkipera i wtoczył się przy słupku. Tak też można. Z dwojga złego lepsze to niż trafienie w biedne owce, które pasły się grzecznie za jednym z łapaczy...
Owce na szczęście przeżyły, a spotkanie zakończyło się wynikiem 6:3 dla Iskry. Jako że ekipa z Żor wygrała u siebie 3:0, to w dwumeczu było już 9:3 i po Rymerze nie było czego zbierać. Gdyby byli skuteczniejsi i nie stracili bramkarza - kto wie, może by się udało. Faktem jednak jest, że masa ciała i długie piły były dzisiaj po stronie Iskry, która także z większą iskrą ruszała do kontrataków. O ile w pierwszej połowie formacje jeszcze jako tako się trzymały, o tyle w drugiej była to już niemalże podwórkowa wolna amerykanka. Jak to się ładnie mówi: to są właśnie te detale.
Szkoda chłopaków z Rymera, tak samo jak szkoda ich kolegów z pierwszej drużyny. Ta - mimo fantastycznej jesieni - zajęła dopiero 2. miejsce w okręgówce, ustępując o jedno zwycięstwo Unii Książenice, która awansowała do IV ligi. Szkoda, bo feta z okazji setnych urodzin byłaby jeszcze efektowniejsza!