WYWIAD: 1000 dni w Częstochowie
Początek nowego sezonu ekstraklasy już za rogiem, więc wypadałoby nieco bardziej zapoznać się z tymi, którzy w całej tej stawce znajdą się po raz pierwszy - po raz pierwszy od 21 lat. Jak wyglądają kulisy Rakowa Częstochowa? Co w końcu z tym stadionem? Jak piłka nożna musi walczyć o popularność z żużlem? Dlaczego właściciel klubu denerwował się na władze miasta? Czemu radość po awansie była nieco stonowana? Czy Raków jest klubem w pełni ukształtowanym? Ile dla drużyny znaczy trener Marek Papszun? Zapraszamy na rozmowę z Szymonem Sobolem, dziennikarzem częstochowskiego Radia FON, który opowiedział o Rakowie tak, jak nikt by nie opowiedział!
Jaki cel Raków stawiał sobie przed minionym sezonem?
Priorytetem Rakowa był tylko i wyłącznie awans. Tak naprawdę wszystkie działania przed sezonem były skupione na tym, żeby stworzyć odpowiednio silną drużynę, by promocję do ekstraklasy wywalczyć już teraz. Chociaż wewnątrz klubu, jak wielokrotnie podkreślał właściciel Michał Świerczewski, słowo „awans” było zakazane, to wszyscy byli ukierunkowani na ten cel. Nie wiem, czy zawodnicy, trenerzy, pracownicy mieli jakieś kary finansowe za używanie tego zwrotu (śmiech), ale na każdym kroku podkreślali, że nikt o tym awansie nie chce mówić.
Kapitalna runda jesienna sprawiła, że tak naprawdę zimą nikt nie zastanawiał się, czy ten awans będzie, tylko kiedy będzie. Patrząc na niektóre działania Rakowa, począwszy od wyrwania z GKS-u Katowice trenera przygotowania fizycznego Wojciecha Hermana, a kończąc na zmianie rzecznika prasowego, widać było, że w Rakowie byli pewni tej ekstraklasy już na półmetku rozgrywek i choć dopóki piłka w grze, wszystko może się wydarzyć, to na Limanowskiego rozpoczęli działania. Dlaczego ta nadzieja była taka duża? Już w tym pierwszym sezonie w pierwszej lidze, 2017/18, gdy Raków był beniaminkiem, pokazał, że może walczyć i że nie trzeba dużo korekt, żeby faktycznie w kolejnych rozgrywkach ten sukces wywalczyć.
To wszystko było też nakręcone przez Puchar Polski. Jakby nie patrzeć Raków dotarł do półfinału, a po drodze pokonał dwie największe w tej chwili marki w kraju, czyli Lecha i Legię.
Zdecydowanie. Zwycięstwa z tymi drużynami sprawiły, że Raków bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Kibice w pewnym momencie oczekiwali, że zespół będzie wygrywał w każdym meczu pierwszej ligi. Natomiast gdy awans został już wywalczony, piłkarze złapali zadyszkę, trener częściej rotował składem i momentami wyglądało to nieco słabiej. Sam tytuł mistrzowski Raków wygrał rzutem na taśmę, tracąc wiele punktów pod koniec sezonu. Puchar Polski był natomiast najlepszym przedsmakiem ekstraklasy. Przyjechały do Częstochowy trzy kluby na literkę „L” (w półfinale częstochowianie odpadli z Lechią Gdańsk - przyp. red.), z dwoma udało się wygrać i to po naprawdę bardzo dobrej grze. Dało się wyczuć mega atmosferę, na trybunach był komplet, w zasadzie nawet nadkomplet... co oczywiście w tym przypadku nie jest wielką sztuką, bo stadion wielu fanów nie mieści. Wszyscy tej ekstraklasy chcieli. Patrząc z perspektywy lokalnego podwórka, wszyscy byli bardzo pewni awansu już przed Świętami Bożego Narodzenia - może nawet trochę za wcześnie. Raków zdołał zbudować sobie dużą zaliczkę i ludzie nie wierzyli, że można ją roztrwonić.
Jakie były nastroje po wywalczenie awansu? Wielki szał, czy może raczej było to wszystko bardziej stonowane z racji tego, że spodziewano się sukcesu?
Było to trochę stonowane, bo przewaga punktowa przed startem rundy wiosennej była duża. Początek wiosny też był dobry. Raków wygrywał mecz za meczem i wiedzieliśmy, że ta ekstraklasa będzie. Na pewno całej tej otoczce dodatkowej radości dodało to, że ostatecznie awans został przyklepany przed własną publicznością, a nie np. w Bytowie, co było możliwe kilka dni wcześniej. Chociaż przychodząc na ten mecz z Podbeskidziem, miałem takie wrażenie, że coś tutaj nie gra... Była godzina 18:00, a kibiców było jakoś mało, jakby każdy był przekonany, że to stanie się już dzisiaj i nie ma co iść na stadion. Ostatecznie komplet chyba był. Emocje w tym spotkaniu także były, ale w drugiej połowie Raków dość szybko strzelił dwie bramki i w zasadzie od 55. minuty był mega szał, mega kocioł. Przez kolejne minuty to wszystko się uspokoiło, ale po ostatnim gwizdku była radość, spontanicznie zrobiona feta na stadionie, chociaż sam klub był już w pewnych aspektach gotowy na awans - przygotowując specjalne koszulki czy czapeczki, zaplanowano także, że kibice zostaną wpuszczeni na murawę. Z kolei zawodnicy ze sztabem i włodarzami klubu weszli na trybunę „VIP-owską”.
Natomiast tak, jak na początku powiedzieliśmy, każdy dość szybko nabrał tej pewności, że awans prędzej czy później będzie. Oczywiście powrót do ekstraklasy po 21 latach to wielki sukces. Jego skalę i to, jak wiele znaczy dla kibiców Rakowa, pokazała feta mistrzowska po ostatnim meczu ligowym, mimo że... była to jedyna ligowa porażka zespołu na własnym stadionie. Drużyna przejechała przez całe miasto takim „londyńczykiem” bez dachu i całe Aleje, czyli centrum Częstochowy, były wypełnione czerwono-niebieskimi kibicami. Doszła do tego jakaś pirotechnika w barwach klubowych, co pokazało, że kibice bardzo cieszą się z tego sukcesu, a Raków jest ważny dla mieszkańców Częstochowy.
Chciałem cofnąć się nieco o parę lat i zapytać o początki tej drużyny, która wywalczyła awans do ekstraklasy. Wskazałbyś, że tym momentem było przyjście trenera Marka Papszuna w kwietniu 2016 roku, czy może coś innego?
Zacznę od tego, że moja przygoda na linii Raków - dziennikarz rozpoczęła się pod koniec kwietnia, więc trener Papszun był już w Rakowie. Myślę, że taką nową epokę naznaczył właśnie on. Wcześniej Raków, jak na standardy drugoligowe, też miał przez kilka sezonów bardzo mocną drużynę. Potrafił zagrać fenomenalną rundę jesienną, ale na wiosnę wszystko się psuło. Były różne roszady, ale awansu nie potrafili zrobić. Wtedy przyszedł trener Papszun i od nowego sezonu mógł zacząć robić drużynę sam. Pamiętam, że wielu piłkarzom Raków podziękował, a trener zaczął wprowadzać swój autorski projekt - począwszy od samego ustawienia, czyli grania trójką obrońców, co jest w polskiej piłce rzadko spotykane. Transfery były wtedy bardzo udane i Raków dość szybko zagwarantował sobie awans.
Papszun co okienko, systematycznie modyfikował zespół, wymieniał kilka ogniw na nowe. Nie zawsze były to decyzje trafione, ale jakby tak prześledzić wszystkie transfery, to można powiedzieć, że trener miał nosa. Od jego przyjścia do momentu awansu w kadrze zachowali się jedynie Łukasz Góra, Piotr Malinowski oraz Rafał Figiel. Wiadomo, że druga liga jest słabsza i nie wszyscy byli w stanie pewien poziom przeskoczyć. Trudno więc powiedzieć, że początek Rakowa, który wywalczył awans, miał miejsce właśnie wtedy, bo mało który zawodnik został. Myślę jednak, że ta bardzo dobra epoka, która teraz trwa, zaczęła się z momentem przyjścia trenera Marka Papszuna. Mogę jeszcze dodać, że od pierwszego dnia trenera w pracy pod Jasną Górą do wywalczenia matematycznego awansu minęło dokładnie 1101 dni. Nie ma co ukrywać, to on jest ojcem tego sukcesu, lecz kluczowe było to, że wiele osób poszło za nim, za jego pomysłami, filozofią gry i to przyniosło triumf.
Jest ojcem, którego co jakiś czas łączy się z innymi klubami. Czy w Rakowie obawiają się tego, że ktoś może go podkraść?
Faktycznie pojawiało się wiele plotek o zainteresowaniu klubów ekstraklasowych. Trzeba jeszcze dodać, że trener został obdarzony wielkim zaufaniem, bo sezon 2017/18 nie rozpoczął się dla Rakowa najlepiej. Zaczęto spekulować, że Papszun odejdzie z drużyny, a zbiegło się to czasem ze zwolnieniem trenera Jacka Magiery z Legii Warszawa. Kibice dorobili sobie do tego ideologię, na co wpływ mogło mieć także to, że Magiera to człowiek z Częstochowy, związany z Rakowem. W dodatku był po świetnym sezonie, gdzie z Legią zremisował chociażby z Realem Madryt w Lidze Mistrzów.
Rzeczywiście było kilka takich momentów, w których kibice zaczęli się martwić, że trener Papszun może skorzystać z którejś oferty i przenieść się do ekstraklasy. Natomiast w rozmowach między nami, dziennikarzami a trenerem raczej dało się wyczuć taki spokój. Myślę, że jest to też człowiek, który założył sobie pewien cel i chciał go zrealizować z Rakowem. Pamiętajmy też, że on przyszedł z trzeciej ligi, zrobił awans z Rakowem do drugiej i nagle znalazł się w pierwszej lidze, w klubie z aspiracjami ekstraklasowymi. Według mnie chciał znaleźć się w tej ekstraklasie tak szybko, jak to tylko możliwe, ale chciał zrobić to tylko i wyłącznie z Rakowem. To mu się udało.
Niektórzy obawiali się, że Papszun już w tym wcześniejszym sezonie może przejąć Legię, która znowu miała problemy. Większość była jednak spokojna, że jest on honorowym człowiekiem, który nie zostawi drużyny w takim momencie. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nawet jeśli dzisiaj dostałby lepszą ofertę, to zostałby tutaj. Nie po to przez te kilka lat tak ciężko pracował na Limanowskiego, żeby nagle poprowadzić inny zespół.
A jeśli Papszun zniknąłby z Częstochowy, co wtedy?
Każdy trener ma swój schemat gry, swój pomysł, plan i on tego planu trzyma się cały czas. Nieważne z kim gra, czy to z ostatnią drużyną pierwszej ligi, czy z liderem ekstraklasy - Papszun tak samo zestawia swój skład. Nie obawia się tego, że będzie tylko trzech obrońców. Jego podejście zaczęło pewien cykl i w przypadku jego odejścia ten cykl by się prawdopodobnie zakończył. Nie mówię, że byłby to koniec sukcesów Rakowa, natomiast sam ofensywny i charakterny styl drużyny, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić, mógłby sprawić, że piłkarze pod wodzą innego szkoleniowca mogliby się nie sprawdzać. Nie ma na razie co gdybać. Ja - co mówię zarówno jako osoba prywatna, jak i dziennikarz - życzyłbym sobie, żeby trener Papszun był w Częstochowie jak najdłużej.
Rok temu prezesem Rakowa został Wojciech Cygan, który przez lata nieskutecznie walczył z GKS-em Katowice o ekstraklasę. Co wniósł do klubu przez ten czas?
Na pewno ogromne doświadczenie. Ktoś może pomyśleć, że Raków to w tym momencie klub w pełni ukształtowany i że tutaj wszystko jest w jak najlepszym porządku - to nie jest prawdą. Raków ciągle sie buduje na różnych płaszczyznach. Ciągle dochodzą, czy zmieniają się osoby odpowiedzialne za różne kwestie, chociażby marketingowe. Cygan to człowiek bardzo konkretny, który nie boi się rozmawiać z ludźmi z miasta, co też jest bardzo ważne. Ponadto płynie od niego optymizm. Nie wiem jak wygląda z nim współpraca na co dzień, natomiast nam dziennikarzom z prezesem Wojciechem Cyganem współpracuje się bardzo dobrze.
W Polsce z reguły bywa tak, że właścicielem klubu jest miasto. Raków natomiast jest w rękach prywatnego właściciela, Michała Świerczewskiego. Co możesz o nim powiedzieć?
Gdyby spojrzeć na związek między Michałem Świerczewskim a Rakowem, można powiedzieć, że to jest po prostu miłość. Mamy wielu biznesmenów, ludzi sukcesu, którzy rozwijają się i zarabiają pieniądze, a on (i jego firma x-kom) do takich ludzi należy. Wiele metod z jego firmy zostało przeniesionych do klubu i sprawdziło się. Trzeba pamiętać, że gdy przejmował Raków, klub był nad przepaścią i wydawało się, że za chwilę go nie będzie. Na początku znaleźli się ludzie mocno związani z klubem, którzy robili wszystko, żeby znaleźć pieniądze, ale później to jego rola była kluczowa. Świerczewski jest oddany Rakowowi i wrzucił w niego swój czas oraz prywatne pieniądze. Nieustannie buduje go krok po kroku. Jest przeambitnym człowiekiem, który ciągle chce polepszać klub na każdej płaszczyźnie.
Wydaje się też być człowiekiem, który lubi rozmawiać i lubi bezpośredni kontakt, chociażby z trenerem Papszunem. Po każdym meczu, na którym byłem, Świerczewski przychodził na konferencję, słuchał trenera, a kiedy wszyscy dziennikarze opuścili już salę, to zawsze ta dwójka - plus jeszcze kilka osób z zarządu - rozmawiała ze sobą na temat pierwszych opinii o spotkaniu. Widać, że piłka nożna jest dla niego ważna i że analizuje grę piłkarzy, a nie patrzy tak, jak przeciętny kibic - rozkłada każdego zawodnika na czynniki pierwsze. Mówił zresztą już kilka razy, że bardzo lubi okres transferowy, sprowadzanie piłkarzy. Myślę, że jest konsekwentny i wytrwały. Zawsze dąży do celu, założył ekstraklasę na setną rocznicę klubu i wywalczył ją dwa lata wcześniej. Co mogę powiedzieć ja i zapewne wielu innych dziennikarzy, to że Michał Świerczewski jest człowiekiem bardzo cierpliwym, ale do czasu. Jeśli relacje na linii klub-miasto nie zaczną się poprawiać i nie będzie chęci współpracy ze strony częstochowskiego magistratu, to myślę, że może przyjść taki moment, w którym właściciel Rakowa powie „pas”.
Coś więcej o tych stosunkach z miastem?
Podobno idą w dobrą stronę. Na pewno są lepsze niż w przeszłości i nie dochodzi już do medialnych sprzeczek. Została zmieniona narracja z obu stron, bo były takie momenty, kiedy ludzie związani z ugrupowaniem rządzącym miastem w bardzo złych słowach wypowiadali się na temat Rakowa.
To znaczy?
Na przykład poseł Marek Balt zamieścił na Facebooku wpis skierowany do właściciela Rakowa, żeby nie robił z siebie dziada, bo stadionu i tak nie dostanie. Generalnie było to jawne pokazanie, że możecie wygrywać i rozwijać się, ale na naszą pomoc w kwestii budowy stadionu nie macie co liczyć. Raków też kilka razy odpowiadał. Michał Świerczewski udzielił nam wywiadu, w którym powiedział, że czuje się oszukany przez miasto. Nie chodziło tutaj jeszcze o stadion, tylko o to, że klub miał dostać milion czy 1,5 miliona złotych, a dostał tylko pół miliona. To też był problem, przez który Świerczewski zapewne musiał dołożyć więcej z własnej kieszeni. Takich wojenek było dużo, a oliwy do ognia dolali kibice. Miasto tylko czyhało na każdy ich błąd czy jakieś negatywne zachowanie, które wydarzyło się w Chorzowie, gdzie latały krzesełka. Nie dość, że potem miasto wstrzymało dotacje, to Raków musiał jeszcze zapłacić karę. Klub nie dostał pieniędzy na promocję miasta przez piłkę nożną i stracił dodatkowe 100 tysięcy złotych.
Potem te stosunku się uspokoiły. Raków przede wszystkim na boisku pokazywał, że powinno się mu pomagać. Nie ma co ukrywać, że takiego Michała Świerczewskiego, z jego zapałem i budżetem, wielu prezydentów miast przyjęłoby z otwartymi rękami, licząc na to, że zbuduje mocny klub sportowy. Dlatego pewne decyzje władz miasta są niezrozumiałe. Teraz takiego otwartego konfliktu nie ma i mam nadzieję, że ten stadion - bo ciągle chodzi tak naprawdę o niego - zostanie wybudowany. Miasto jest teraz w kłopotliwej sytuacji z powodu nadmiaru sukcesów sportowych. Częstochowa poszła w żużel, tam znalazła swój target, swoich odbiorców i wyborców, a nagle okazało sie, że dwie drużyny są w najwyższej klasie rozgrywkowej - mówię oczywiście o Rakowie i Włókniarzu. No i teraz pozostaje pytanie, jaki będzie podział pieniędzy między tymi dwoma klubami?
Który sport w Częstochowie jest właściwie popularniejszy?
Nie ma co ukrywać, że głośniej jest o żużlu. Natomiast myślę, że jest to też pokłosie tego, że Raków ostatni raz w ekstraklasie występował 21 lat temu, a Włókniarz przez ten czas zdobywał medale, cały czas był na czele. Ale nie da się porównać żużla z piłką, bo sezon żużlowy jest krótki, jest tam mniej zawodników itd. Patrząc na zainteresowanie, na ten moment żużel jest na pierwszym miejscu, chociaż Raków, który już w pierwszej lidze bardzo dobrze grał i prezentował się medialnie, zrobił duży krok do przodu. Cały czas pojawia się w coraz większej świadomości częstochowian - i nie mówię tutaj o samych kibicach, bo oni oczywiście są na bieżąco, ale o takich osobach, które piłką interesowały się mniej. Idą za tymi sukcesami i coraz bardziej zaczynają się interesować Rakowem.
Przejdźmy może do tego stadionu, bo jakby nie patrzeć jest to w Rakowie główny temat obok aspektów czysto piłkarskich. Na razie się robi, ale kiedy będzie gotowy?
Źle powiedziałeś, bo stadion się nie robi! Generalnie jakiś czas temu można by to nazwać reanimacją trupa. Po awansie do pierwszej ligi miasto musiało wykonać pewne prace na stadionie, co udało się zrobić. Chodziło głównie o sztuczne oświetlenie. W międzyczasie zostały wymienione krzesełka i tak naprawdę tyle. Więcej działo się dookoła głównej murawy, bo powstało wiele dodatkowych boisk dla Akademii i na pierwszą ligę to wszystko wystarczyło, było zgodne z regulaminami i wytycznymi PZPN-u. Natomiast biorąc pod uwagę ostatni sezon, z bardzo dużymi perspektywami na awans, zaczęły się rozmowy i zrozumiano, że trzeba zacząć działać, żeby po awansie Raków mógł grać u siebie. Szybko jednak wyjaśniono, że takiej możliwości nie będzie, bo potrzebnych jest za dużo zmian.
Kiedy Raków prowadził 2:0 z Podbeskidziem i był kilkanaście minut od awansu, kibice krzyczeli „Nowy stadion dla Rakowa!” oraz pytali „Gdzie mu zagramy, jak my stadionu nie mamy?”. Pytanie słuszne, bo ostatecznie Raków wylądował w Bełchatowie. Częstochowianie są bardzo spragnieni ekstraklasy i meczów ze znanymi polskimi klubami. Niestety „domowe” mecze poza Częstochową są jak prezent na urodziny, który otrzymujesz pół roku albo dłużej po czasie.
W tym momencie jesteśmy prawie 2 miesiące po zakończeniu sezonu, 2,5 miesiąca po tym, jak Raków wywalczył awans i od tamtej pory na stadionie nie zmieniło się kompletnie nic. Na razie zatwierdzono projekt tej modernizacji i kilka dni temu (9 lipca) ogłoszona przetarg. Wszyscy mówią o „modernizacji”, ale bądźmy szczerzy, jeśli ktoś chciałby tam wybudować coś na nowo, to teren musiałby zostać zrównany z ziemią. Czas ucieka, choć wszyscy byli spokojni, że po awansie już na pewno coś się z tym obiektem stanie.
Raków ma licencję warunkową i są w niej wytyczne, że pewnych dat trzeba się trzymać. W odpowiednim momencie dokumentacja będzie musiała zostać złożona, a pracę będą musiały wystartować. Konkretów nie zna nikt, a Raków najpewniej cały ten sezon spędzi w Bełchatowie.
Nie tak dawno mówiło się, że Raków poza Częstochową spędzi pół roku.
Tak, choć teraz można powiedzieć, że jest to nierealne. Ta przeprowadzka na pewno potrwa dłużej. Na razie wszystko stoi w miejscu, a stadion przy Limanowskiego 83 nie jest placem budowy.
Przechodząc już do kwestii typowo sportowych, jak Ty widzisz szanse Rakowa w tym sezonie ekstraklasy? Jakie są Twoje przewidywania?
Jak to bywa w ekstraklasie, wydarzyć może się wszystko, czego najlepszym przykładem jest Piast Gliwice. Da się wyczuć, że Raków z respektem podchodzi do ekstraklasy i wszystkich rywali. Ma dużą pokorę, ale też dużą pewność siebie. Podejście jest dosyć spokojne, nikt nie mówi ani o górnej ósemce, ani o europejskich pucharach. Chcą dobrze wejść w sezon i zadomowić się. Wiele osób otwarcie mówi, że każdy mecz Rakowa będzie meczem o życie, każdy punkt będzie bardzo cenny i będzie miał dużą wartość. Raków pokazał już przechodząc z drugiej ligi do pierwszej, że jest w stanie szybko się zaklimatyzować i pokazać z bardzo dobrej strony.
Na pewno te mecze pucharowe z Lechem, Legią i Lechią pokazały, że zespół nie powinien być chłopcem do bicia i dostarczycielem punktów. Seria w Pucharze Polsce trochę potrwała i pokazała, że pokonanie Lecha nie było wypadkiem przy pracy. Zespół potrafił znaleźć słabe strony rywala i ukłuć swoimi mocnymi. Raków nikogo nie będzie się bać, ma duże nadzieje, ale nie ma żadnego nadmiernego podniecania się tym, co już się wydarzyło. Jest za to ekscytacja tym, co może się wydarzyć, bo dla wielu piłkarzy jest to też ogromna szansa.
To będzie na pewno bardzo trudny sezon pod tym względem, że nie będzie tego handicapu w postaci własnego stadionu. Nawet jeśli będą dobrze czuć się w Bełchatowie, to nigdy nie będzie tam tylu kibiców, ile mogłoby być w Częstochowie. W Pucharze Polski drużyna zagrała spotkania na bardzo dużej intensywności, przez co wiele osób uznało, że Raków w ekstraklasie będzie rządził i dzielił, skoro pokonywał największe polskie tuzy. Ale całego sezonu w takim tempie grać się nie da i Raków będzie miewał mecze, w których będzie miał problemy. Inne zespoły mogą odczytać pewne schematy, które sprawdzały się w niższych ligach, bo teoretycznie poziom w ekstraklasie powinien być wyższy. Zadanie będzie bardzo trudne.
Wywiad został udostępniony o godzinie 19:21 :)