Stawiamy na młodych - Sebastian Kowalczyk
W Szczecinie wychował się na jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic, do futbolu trafił przez... kościół, wreszcie stając się najmłodszym kapitanem w Ekstraklasie i zasługując na powołanie od Czesława Michniewicza. Oto sylwetka Sebastiana Kowalczyka - kolejnego materiału szczecińskiej akademii, który puka do wrót wielkiej kariery.
Siedem lat temu przy Twardowskiego było niewiele. Pogoń Szczecin po niespodziewanym finale Pucharu Polski z 2010 roku nadal grała na zapleczu Ekstraklasy, nie będąc w stanie wskoczyć na wyższy poziom. Przełomu doznali dopiero 27 maja 2012 roku, a zwycięstwo z Arką Gdynia zabrało ich do najwyższej polskiej klasy rozgrywkowej. Od tamtego momentu wszystko ruszyło - Pogoń z roku na rok zaczęła sobie poczynać coraz lepiej, teraz są uznawani za jednego z wielu faworytów do mistrzostwa Polski, a miejscową akademię klubu zna każdy. Akademię i jej wynalazki, bo ta co roku dostarcza do Ekstraklasy dobrze rokujących zawodników. Niespełna półtora roku temu do belgijskiego KRC Genk wyjechał Jakub Piotrowski. Bieżącego lata na włoskie wojaże udał się Sebastian Walukiewicz, a w kolejce do ewentualnego wyjazdu ustawiają się już kolejni. Najpierw Adam Buksa, zaraz zanim Sebastian Kowalczyk, który podążając śladem największych postaci - osiągnął coś z niczego.
Wychował się na jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic w Szczecinie - szczecińskim Śródmieściu, będącym przewodnikiem przestępczego życia. Dzielnicy, na której do domu wraca się przed zmrokiem, a wszelkie dłuższe przechadzki kończą stratą wartościowych przedmiotów. – Kiedyś wracałem ze szkoły, byłem już blisko mieszkania i nagle ktoś mnie szarpnął i chciał uderzyć. Pewnie dostałbym w twarz albo stracił portfel, ale okazało się, że to znajomy. Przeprosił, „siema, siema”, „nie błąkaj się tu wieczorami”, „myślałem, że to ktoś obcy” i poszedłem do mieszkania - opowiada w rozmowie z Damianem Smykiem z "Weszło". Z miejsca, w którym się wychował jest jednak zadowolony, bo zamiast przesiadywać całymi dniami przed PlayStation - te spędzał na boisku... Betonowym z bramkami rysowanymi na murach lub w lepszym wydaniu - robionych z drzwi do klatki. Dziś taki rodzaj zabijania wolnego czasu jest rzadkością - skrzydłowy Pogoni jednak coś zyskał, bo zwinność oraz refleks jakimi dysponuje, biją od niego z daleka. W Ekstraklasie na próżno szukać graczy utalentowanych technicznie. Wszelkie próby przedryblowania rywala kończą się stratą, a piłka zaczyna opierać się na aspektach taktycznych, aniżeli indywidualnych. Można, więc stwierdzić, że kapitan "Portowców" jest graczem starszego wydania. On próbować się nie boi, a wszelkie próby przedarcia się w pole karne rywala prezentują się co najmniej imponująco.
Tego nie nauczył się jednak w Pogoni, a znacznie mniejszym Salosie Szczecin. Małym klubie biegle związanym z kościołem, do którego trafił już w wieku pięciu lat. To właśnie dzięki kościołowi Kowalczyk rozpoczął swoją karierę, która rozkwitała pod okiem pierwszego trenera, Piotra Łęczyńskiego. Na młodego "karakana" (nazywany tak ze względu na niski wzrost) chuchali i dmuchali, wiedząc, że mają w swoich szeregach gracza z zadatkami na wielką karierę. W Salosie spędził łącznie sześć lat - tam był najlepszy w swoim roczniku, co w końcu zostało dostrzeżone przez większą jednostkę. W 2008 roku po Piotra Łęczyńskiego zgłosiła się Pogoń, która poza trenerem - pragnęła posiadać również jego podopiecznego. Kowalczyk do zespołu "Portowców" trafił jedenaście lat temu i właśnie wtedy jego kariera nabrała rozpędu. Kariera, jak każda - przeplatana wzlotami i upadkami, które często były bolesne...
Jak chociażby ten z meczu Centralnej Ligi Juniorów, po której Kowalczyk wylądował na... szpitalnym oddziale. Na tydzień przez zgrupowaniem reprezentacji Polski do lat 16 - "Portowcy" rozgrywali spotkanie z Lechią Gdańsk w ramach CLJ. Kowalczyk, który był wiodącą postacią zespołu, standardowo rozpoczął w podstawowym składzie, lecz mecz skończył po niespełna 10 minutach. Jedno ze starć z obrońcą Lechii zakończyło się niefortunnym zajściem, a uderzony łokciem szczecinianin momentalnie wylądował nieprzytomny na murawie. Na dokładkę oberwał jeszcze od upadającego rywala, a reszta historii rozegrała się w szpitalu. Młody skrzydłowy Pogoni doznał wstrząsu mózgu, a debiut w oficjalnym spotkaniu reprezentacji Polski do lat 16 pozostał niespełnionym marzeniem. Po wyjściu ze szpitala pozostało mu odwiedzić kolegów, którzy przygotowywali się w Grodzisku Wielkopolskim, a następnie powrócić do klubu...
Klubu, w którym szło mu naprawdę świetnie. Przez jedenaście lat gry zbudował renomę, pozwalająca stać się ulubieńcem kibiców, liderem i kapitanem zespołu. W drużynach juniorskich był graczem o największym potencjale. Pod jego wodzą Pogoń została wicemistrzem juniorów starszych - w finałowym dwumeczu ulegając (5:4) Legii Warszawa. W całym sezonie Centralnej Ligi Juniorów młody skrzydłowy rozegrał 25 spotkań, zdobywając w nich 10 bramek oraz notując 6 asyst. Po sezonie 2015/16 został przesunięty do zespołu rezerw, w których znów rządził i dzielił, by w końcu zapracować na oficjalny debiut w PKO Ekstraklasie. Ten nadarzył się 1 kwietnia 2017 roku - od razu w przegranym (0:2) starciu z Legią i od razu przy Łazienkowskiej 3. Kowalczyk rozegrał zaledwie minutę, lecz do końca sezonu udało mu się zanotować 5 spotkań na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Kolejny sezon w wykonaniu wychowanka Salosu Szczecin znów był dla niego przetarciem przed prawdziwym wejściem na wyżyny, które nastały w poprzednich rozgrywkach Ekstraklasy.
Sezon 2018/19 był tak naprawdę pierwszym pełnym z udziałem 21-latka. Szybko zdobyte zaufanie u boku Kosty Runjaicia doprowadziło do regularnej gry, co w ostatecznym rozrachunku przyniosło 28 spotkań, pierwsze gole, asysty, wyróżnienia dla młodzieżowca października, ale przede wszystkim powołanie do reprezentacji Polski prowadzonej przez Jacka Magierę. Dotychczasowy trener Pogoni stworzył z Kowalczyka jednego z najrówniejszych skrzydłowych w lidze. 21-latek jest bardzo powtarzalny, nie boi się wchodzić w dryblingi, które są przede wszystkim skuteczne. Za to z pewnością się chwali, tym bardziej, że wyszkolenie techniczne w Ekstraklasie stoi na bardzo przeciętnym poziomie. Wszystko kręci się wokół taktyki. Często bardzo niepoukładanej, a Pogoń ma w kadrze gracza, który jednym przebłyskiem potrafi odwrócić przebieg spotkania. Tego doświadczaliśmy już zresztą w trwających rozgrywkach...
W 5. kolejce Ekstraklasy wiceliderująca w tabeli Pogoń udała się do Kielc, na starcie z tamtejszą Koroną. Podopieczni Gino Lettieriego znajdowali się wówczas w fatalnej formie. Na Suzuki Arena rozpoczynał się okres punktowej bezpłodności, a stawiana w roli faworyta Pogoń zagrała bardzo słabo. Z pomocą przyszedł wówczas kapitan. Kapitan na jakiego zasługuje każdy zespół i nieważne, że ten ze Szczecina ma zaledwie 21-lat, będąc najmłodszym w Ekstraklasie. Słowo presja jest mu obce, a zamiast skupiać się na komentarzach, woli strzelać. Tak, jak w meczu z Koroną, który Pogoń wygrała po trafieniu swojego kapitana. W 17. minucie spotkania - zgraną przez Jakuba Bartkowskiego piłkę zgarną Kowalczyk, by chwilę później świętować swoją pierwszą bramkę w sezonie. Bramkę dającą zwycięstwo, będącą nie byle jakiej urody... bo w samo okienko.
Kilka tygodni później wyczyn z Kielc powtórzył również z Białymstoku, a gol i asysta zanotowane po przerwie znów przyniosły jego zespołowi zwycięstwo oraz kolejne powołanie do kadry narodowej. Tym razem od Czesława Michniewicza, lecz o debiucie oraz wyjeździe do Czarnogóry będzie chciał jak najszybciej zapomnieć. Oba spotkania zakończyły się porażką, w obu zameldował się z ławki, a powrót na ligowe boiska wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że do końca ekstraklasowej przygody wiele mu nie zostało i choć twierdzi, że w barwach Pogoni czeka go wiele dobrego, to na zainteresowanie z zachodu nie będzie trzeba długo czekać . Tam znają Pogoń na wylot, a po wyjazdach Jakuba Piotrowskiego oraz Sebastiana Walukiewicza (na ten moment niezbyt udanych), zainteresowanie przeniesie się również na innego Sebastiana... Kowalczyka.