O przyszłości Romy słów kilka
Roma z każdym sezonem potwierdza aspiracje do osiągnięcia w końcu czegoś ponad stan. Od kilku sezonów kończą swoją kampanię wyżej niż sąsiedzi z Lazio i regularnie występują w europejskich pucharach. Dla kibiców Giallorossich szkoda jedynie, że są to tylko aspiracje i kończy się co roku tak samo. Od ostatniego Mistrzostwa Włoch mija 18 lat i 10 lat od wygranej w Pucharze Włoch. Póki co nie zanosi się, że będzie lepiej. No cóż. Nie od razu Rzym zbudowano. Tylko, że kiedy budowano Wieczne Miasto, co roku nie rozpieprzało się fundamentów, żeby budować miasto od nowa, bo nigdy w takim wypadku nie byłoby wielkim imperium.
Roma to przez ostatnie lata obok Juventusu najbardziej stabilny klub w całej Serie A. Od czasów, kiedy z hukiem za swoje wątpliwe wyczyny zwolniony został Luis Enrique. I co roku sezon wyglądało tak samo. Za każdym razem świetnie zaczynali, porywali swoją grą, żeby potem zjechać, pogubić punkty i wybić sobie walkę o scudetto z głowy. W pucharach często też nie bywało kolorowo, bo na Ligę Mistrzów kadra jest za słaba, a Liga Europy #nikogo. I tak w kółko, i tak w kółko.
W 2017 roku Roma przeszła rewolucję w sztabie dyrektorskim. Do klubu dołączył legendarny Monchi, odpowiedzialny za sukcesy Sevilli w ostatnich latach, geniusz w pozyskiwaniu zawodników za bezcen i opychaniu ich za grube pieniądze do innych klubów. Dani Alves, Kondogbia, Krychowiak, Rakitić to pierwsze nazwiska, które przychodzą na myśl odnośnie jego głośnych sprzedaży z Sevilli. Po 17 latach rozstał się z klubem z Andaluzji i jego nowym wyzwaniem jest praca w Wiecznym Mieście. Gdy przybył do Rzymu miał wolną rękę od zarządu w myśl tworzenia świetnego zespołu.
Do drużyny dołączył w roli trenera Eusebio Di Francesco, który spędził cztery sezony na Olimpico i w ostatnim z nich zdobył mistrzostwo kraju. Na samym początku Roma mogła sprawiać wrażenie słąbo przygotowanej pod kątem fizycznym, bo nie przekonali na inaugurację z Atalantą, a potem u siebie zebrali tęgie baty od Interu. Dwa szybkie ciosy, po których od razu się podnieśli i było widać, że Di Francesco pomimo tego, że dopiero co opchnięto mu sprzed nosa Rudigera i Salaha potrafił wnieść Romę na zupełnie inny poziom, a gra mogła naprawdę się podobać, ale to dalej nie było to, bo szans do gry o najwyższe cele nie było (aczkolwiek pierwsze miejsce w grupie śmierci Ligi Mistrzów to spore zaskoczenie).
Prawdopodobnie walki o najwyższe cele długo nie będzie. Obecnie w Romie furorę robią tacy zawodnicy jak Cengiz Under i Alisson Becker. Jeden zwany jest tureckim Messim i ma niesamowity młotek w lewej nodze. Drugi zaś ma papiery na to, żeby stać się w przeciągu dwóch lat jednym z najlepszych golkiperów świata. Czyli skoro są pod skrzydłami Monchiego to można liczyć się z tym, że jak pojawi się konkretna oferta za któregoś z nich to nikt nie będzie się wahał i obydwaj zawodnicy jak potwierdzą swoją jakość, będą nosili inne barwy. I tak w kółko będzie to szukanie nowych talentów i opychanie ich za coraz więcej kasy patrząc na obecny rynek. W jakiś sposób jest to logiczne. Trzeba zarabiać pieniądze dla klubu, żeby zapewnić mu rozwój. Roma będzie miała jednak twardy orzech do zgryzienia.
Nie mogą oni uzależnić się od Monchiego. Widać, że w Sevilli jego odejście jest na tyle wielką wyrwą, że trudno będzie go zastąpić, a Sevilla w rok zaliczyła straszny regres w rozwoju. Wiadomo, że nie są w stanie rywalizować z Realem czy Barceloną na stałe, ale bez Monchiego tam dzieją się dantejskie sceny, bo nikt poważny nie zatrudnia Montelli w roli strażaka. Monchi w Romie nie będzie wieczny, więc nie można się od niego aż tak uzależnić, bo trzeba patrzeć długofalowo. Ale w sumie. Włodarze Romy myślą bardzo długofalowo.
Roma od jakiegoś czasu snuje plany budowy nowego stadionu. Już dawno udało im się znaleźć działkę pod Rzymem w Tor di Valle. Wiadomo, że w na taką inwestycję po prostu potrzeba pieniędzy, a pozyskiwanie ich ze sprzedaży najlepszych zawodników jest w jakiś sposób logiczne. We Włoszech tylko trzy zespoły mają własny stadion. Juventus, Udinese i Frosinone nie ponoszą dodatkowych kosztów. W przypadku Juventusu to od tamtego momentu finansowo są poza skalą w porównaniu z resztą. Stadion planowo miał być oddany do użytku w 2020 roku, ale skoro nawet nie zaczęli to ciężko wskazać konkretną datę. Wiadomo jednak, że postawienie stadionu może pomóc ogarnąć finanse klubu, bo stadion sam na siebie będzie zarabiał i droga wytyczona przez Juventus jest drogą, którą powinny przejść wszystkie kluby w Italii, żeby nie grać na betonowych straszakach, tylko na pięknych nowoczesnych stadionach.
A co do Romy to wiadomo. Skoro stadion jeszcze nie powstał, a klub nie będzie robił wielkich transferów i będą dalej wzmacniali potencjalnych ligowych rywali to Monchi jest dla nich wielkim szczęściem, bo kto jak kto, ale on ma nosa do szukania piłkarzy. Tylko szkoda w tym wszystkim Di Francesco, bo on na początku każdego sezonu będzie musiał budować zespół od nowa i być cierpliwym. Zwłaszcza, że taki Under odpalił dopiero na początku lutego po piętnastu meczach w lidze. A jak będzie po wzniesieniu nowego stadionu? Kibice włoskiej piłki życzyliby sobie pewnie, żeby powstała bardzo silna, można powiedzieć wspaniała drużyna, która nie tylko będzie aspirować do zdobycia majstra, ale potencjalnie będzie mogła to zrobić. Tego pewnie chcieliby kibice, którzy nie mają okazji często czegoś takiego świętować.