To przepraszam państwa #22 Reforma Ligi Mistrzów wyjdzie wszystkim na dobre
Wtorki i środy zarezerwowane są dla Ligi Mistrzów. Nie ma cienia wątpliwości, że te dwa dni kojarzą się fanom piłki nożnej, tym większym i tym ciut mniejszym, całkowicie jednoznacznie. Osiem mozolnie ciągnących się godzin w pracy czy ciężki dzień na uczelni zostają zrekompensowane przez wieczorny seans piłki nożnej w najlepszym możliwym wydaniu, nierzadko okraszony dobrymi chipsami i jeszcze lepszym, chłodnym jak spojrzenie Anthonego Martiala piwem. Akurat wczoraj i jeszcze dzień wcześniej nie mogliśmy doświadczyć tego wspaniałego uczucia, ale to nie znaczy, że o Lidze Mistrzów nie było głośno. Europejska Federacja Piłkarska wydawała oficjalne już oświadczenie na temat, który był już co prawda wiadomy od jakiegoś czasu, ale wciąż jest całkiem kontrowersyjny.
O co chodzi? UEFA ogłosiła, że od przyszłego sezonu zmieni skład drużynowy Ligi Mistrzów. Wbrew powszechnej ostatnio modzie nie powiększy liczby miejsc w rozgrywkach, by ułatwić słabszym drużynom awans do tego turnieju, a wręcz im to utrudni. Od przyszłego sezonu bezpośrednio będzie awansować aż dwadzieścia sześć zespołów, podczas gdy wcześniej pewnych było tylko dwudziestu dwóch szczęśliwców. O miejsce nie będą musieli martwić się zawodnicy z czterech pierwszych drużyn z Anglii, Hiszpanii, Włoch i Niemiec, dwóch czołowych ekip z Francji i Rosji oraz mistrzów Portugalii, Ukrainy, Belgii i Turcji. To daje nam łącznie dwadzieścia cztery zespoły, ale bez obaw, matematyka się zgadza, bo zostaną one uzupełnione przez zwycięzców Ligi Mistrzów i Ligi Europy z poprzedniego sezonu. Z tym, że tu czai się na nas pewna machlojka. UEFA chce sprytnie rozwiązać ewentualność, w której jeden zespół zapewnia sobie awans na dwa sposoby. Co wtedy zrobić? W takiej sytuacji, jeśli zwycięzca obecnej edycji Ligi Mistrzów, czyli dajmy na to Manchester City, zapewni sobie awans przy pomocy Premier League, będzie musiał komuś oddać jedno z dwóch miejsc, które sobie zagwarantował. Przepisy mówią, że szczęśliwcem w tym przypadku będzie mistrz jedenastej federacji w rankingu UEFA, czyli w aktualnym wypadku Czech. Jeśli zaś Ligę Europy zwycięży ktoś, kto awans zapewni sobie również przez rozgrywki krajowe, pewne miejsce otrzyma zespół, który zajął trzecią lokatę w lidze piątej federacji w rankingu UEFA, czyli na chwilę obecną Francji. Każdy ze związków piłkarskich będzie mógł wystawić maksymalnie pięć zespołów. Oznacza to, że może powtórzyć się taki przypadek, jaki miał miejsce w tym sezonie z Manchesterem United. Jeśli więc Chelsea będzie w lidze piąta, ale jakimś cudem wygra Ligę Mistrzów, zagra w jej przyszłej edycji, bez konieczności zabierania możliwości awansu czwartej drużynie z Premier League.
Przepisy są w zasadzie jasne, przejrzyste i logiczne, za wyjątkiem jednego zapisu. Dlaczego za zwycięzcę Ligi Europy ma wejść trzeci francuski zespół, a za tryumfatora Champions League mistrz Czech? Rozumiem, że gramy w końcu w rozgrywkach, które z założenia są dla mistrzów, ale jest to moment, w którym UEFA przestaje być konsekwentna. Daje więcej miejsc ekipom z mocniejszych lig, które, na pewno są silniejsze niż zwycięzcy innych rozgrywek, więc dlaczego w tej konkretnej kwestii skłania się ku tryumfatorom? Jeśli już chcą zawyżyć poziom sportowy, to niech dadzą to miejsce innemu zespołowi z Rosji czy Portugalii. Nie jestem ksenofobem, ani nie mam nic do naszych południowych sąsiadów, po prostu niefortunnie oni wylądowali na jedenastej pozycji w rankingu. Tę niekonsekwencję w poczynaniach należało wytknąć.
Mam więc własną propozycję, jak tę sytuację naprawić, by czasem nie spowodować niepotrzebnego konfliktu zbrojeniowego o miejsce po zwycięzcy europejskiego pucharu. Uważam, że najlepiej jest nagrodzić zespół, który bezpośrednio zasłużył sobie na to występami w poprzednim sezonie. Dlatego jeśli zależałoby to ode mnie, miejsce w rozgrywkach dostawałyby ekipy, które dotarły najdalej w zeszłej edycji, ale do przyszłej się nie zakwalifikowały. Tu jako przykład podam znów Chelsea. Załóżmy, że The Blues pokonują Barcelonę, dochodzą nawet do półfinału, ale w Premier League zostają na piątej lokacie. Wszystkie inne zespoły, które znalazły się w tych półfinałach zapewniły sobie awans z ligi, więc dziką kartę dostają nie jacyś tam Czesi, a faktycznie mocna drużyna, która wniesie dużo więcej pod względem nie tylko sportowym, ale również czysto finansowym i marketingowym.
Przy czym w zaistniałej sytuacji rodacy Krecika mogą być przeszczęśliwi, to my, jako Polacy, cytując klasyka, tak średnio bym powiedział. Mistrz naszego kraju będzie musiał przejść aż cztery rundy eliminacyjne. Co więcej, przeciwnicy nie będą już tak potulni jak do niedawna. Przez ostatnie kilka sezonów mogli oni trafić tylko na mistrzów innych, niezbyt rozgarniętych piłkarsko lig. Teraz ewentualnymi przeciwnikami mogą być wicemistrzowie Turcji czy Portugalii albo ekipa zajmująca ostatnie miejsce na podium we Francji. Warto też nadmienić, że miejsc będzie zaledwie sześć. Nie chce być pesymistą, ani jakimś wybitnym krytykiem polskiej piłki klubowej, ale w zaistniałej sytuacji nie nastawiałbym się na niezwłoczną obecność naszego mistrza w Lidze Mistrzów, przynajmniej do czasów następnych zmian .
Reforma niesie za sobą również zmiany nie tylko stricte sportowe. Liga Mistrzów stanie się bogatsza, ponieważ uszczupli się liczba zespołów ze słabszych krajów, które nikogo nie interesują, kosztem których wejdą zespoły bardziej prestiżowe. Możemy się więc spodziewać większych pieniędzy. Niektórzy będą pewnie snuli teorie o tym, że taki system doprowadzi do hegemonii konkretnych drużyn, które wzbogacą się jeszcze bardziej, w efekcie czego powstanie niemalże zamknięta liga. Takie teorie wsadziłbym na półkę między bajki, gdzieś w okolicach Opowieści z Narnii i biografii Janusza Wójcika.
Zadajmy jednak najistotniejsze z pytań. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak, czym pewnie znów zrażę do siebie fanów Ekstraklasy. Uważam, że Liga Mistrzów powinna być absolutnie najbardziej prestiżowym turniejem klubowym na całym świecie. Dzięki tej reformie z pewnością taka będzie, poziom sportowy zostanie zwiększony jeszcze bardziej niż dotychczas. Poza tym, dzięki większej liczbie mocnych drużyn wzrośnie nie tylko prestiż, ale także moc finansowa i marketingowa rozgrywek, a te dwa czynniki przecież w dzisiejszych czasach mogą działać tylko na korzyść. Jeśli zaś chodzi o polskie kluby, będziemy wtedy mieli świetne porównanie i będziemy mogli określić, gdzie tak naprawdę na piłkarskiej mapie Europy leży Ekstraklasa. A jak jakimś cudem naszym mistrzom uda się awansować, wtedy dostaniemy prawdziwy i szczery powód do radości, nie połączony z nutą zażenowania, jak to miało miejsce w przypadku dwumeczu z Dundalk.