Footroll w terenie: Wyjazd na derby Pragi bez derbów Pragi
Praga. Piękne miasto, długa historia, wspaniała architektura, znana nazwa, tylko kilka minut drogi od ścisłego centrum Warszawy... Niesamowite miejsce... Niektórym zapewne kojarzy się tylko ze stolicą Czech i to też jest w jakimś stopniu zrozumiałe, w końcu nie każdy musi być koneserem urokliwych dzielnic z wyjątkowym klimatem. W każdym razie w tej czeskiej Pradze są dwa doskonale znane nam wszystkim kluby, czyli oczywiście Sparta oraz Slavia, które w ostatni weekend, 17 marca w sobotę, rozgrywały 289. derby tego miasta. Tak, tak, historia tych starć ma ponad 120 lat, stąd mówi się w tym przypadku o najstarszych derbach w Europie. Decyzja była jedna - jedziemy! Plany naszej podróży potoczyły się jednak nieco inaczej... No i prawie zostaliśmy dilerami marihuany w praskim tramwaju.
(na końcu znajdziecie kilka wskazówek turystycznych)
Prawdopodobnie po jednej z imprez na początku roku, gdy siedziałem na kanapie, myśląc nad sensem życia, do mojej głowy zaczęły napływać pomysły różnych piłkarskich wyjazdów. Nieciecza (obowiązkowo), Gdańsk lub Białystok, Kraków (może derby?), Podbeskidzie takie z Łęczną (będzie na footroll.pl!)... Praga. Tak nagle jakoś wpadło mi do łepetyny, że przecież niedaleko, mniej niż 100 km ode mnie, znajduje się czeska granica, a jeszcze "kawałek" dalej leży właśnie Praga, która ma w lidze dwa słynne kluby. Wziąłem od razu telefon, ogarnąłem termin 17 marca i zmontowałem czteroosobową ekipę wyjazdową. Trip został klepnięty.
Jeśli zastanawiacie się, jak kupić bilety na stadiony Sparty lub Slavii, to metoda jest bardzo prosta. Czeski Ticketportal. Właśnie tam możecie dostać wejściówki na mecze tych i nie tylko tych drużyn z tamtejszej Ekstraklasy, czy tam HET Ligi. Bilety na derby zaczęto sprzedawać niecałe dwa tygodnie przed samym starciem (zresztą z innymi spotkaniami jest tak samo), czyli w momencie, gdy my mieliśmy już ogarnięty transport i nocleg - im szybciej się coś rezerwuje, tym taniej, normalna sprawa.
No i jak się zapewne domyślacie, nasz derbowy pomysł legł w gruzach, bo choć dostałem info o tym, że lajtowo kupię bilety w momencie, gdy otworzą ich sprzedaż, to chyba pół Europy zdecydowało się wybrać na to hitowe starcie. Gdy bilety trafiły do otwartej sprzedaży (czyli dla zwykłych ziomków jak ja, a nie posiadaczy specjalnych kart, Club Cardów Tesco, biletu miesięcznego na autobusy w Zimbabwe i ofiar zbrodni III Rzeszy), już ich właściwie nie było. Zostały niby jakieś tam pojedyncze na młyn Sparty, ale inne sektor były zajęte. WSZYSTKIE. Stwierdziłem, że co mi szkodzi, kupię, najwyżej spróbuję przybić nową zgodę czy coś... i na próbowaniu się skończyło, bo strona internetowa śmigała jak rower bez łańcucha, a gdy jakimś cudem udało mi się wybrać cztery wejściówki, to nagle system płacenia kartą poszedł w... No. Miejcie to na uwadze, chcąc wbić się na derby Pragi - wyprzedane jeszcze przed sprzedażą, a serwery obładowane jak cmentarze we Wszystkich Świętych.
Byłem jednak świadomy takiej możliwości, dlatego zdecydowałem się ogarnąć inne mecze w stolicy Czech, a akurat na tamtejszy futbol nie można narzekać. Warszawa ma jakoś pół miliona więcej mieszkańców od Pragi, ale ma tylko Legię i gdzieś pływającą na głębinach Polonię. Pepiki niszczą ich pod tym względem zdecydowanie, bo oprócz wspomnianych Sparty i Slavii, z uznaną europejską renomą, w najwyższej lidze mają także Bohemians 1905 i Duklę Praga. W niższej klasie rozgrywkowej także jest w czym wybierać, bo grają tam Viktoria Żiżkov wraz z Olympią Praga. O jeszcze niższych ligach nawet już nie wspominam, bo bez większych problemów można je znaleźć w necie. A sześć drużyn na dwóch szczeblach to i tak sporo! Poza tym w Czechach najpopularniejszym sportem jest hokej, który stoi na dużo wyższym poziomie niż ten polski, więc piłkarskie emocje można poszerzyć także o łyżwiarstwo z kijami.
Plan wyjazdu był prosty. Sobota 0:45 i autokar z Katowic do Pragi, jakieś sześć godzin drogi. Mieliśmy oczywiście takie szczęście, że nasz transport raczył się spóźnić o trzy godziny, bo jak pewnie wiecie, akurat w ten weekend temperatura drastycznie spadła poniżej zera i śnieg blitzkriegiem zaczął zasypywać rejony. Zima zaskoczyła drogowców i kierowców autokaru, w którym także okazało się, że nasze zarezerwowane miejsce nie są tak naprawdę zarezerwowane. Mimo iż zaznaczyłem je prawilnie przed zakupem na stronie internetowej, miałem je na bilecie, to u nowego przewoźnika one nie obowiązywały, w związku z czym musieliśmy iść szukać jakichkolwiek, oczywiście mega wygodnych, wolnych siedzeń. Cóż, cena ich broniła, niecałe 100 zł w dwie strony, więc szkoda było strzępić ryja.
Już podczas trasy dało się odczuć, że będzie to bardzo mroźny weekend, ale w końcu wiedzieliśmy, jakie były prognozy. No i poza tym przypruszona śniegiem Praga na pewno wygląda bardzo urokliwie. Wysiedliśmy na dworcu autobusowym, nazywającym się Florencja i po kupnie dobowego biletu na komunikację miejską ruszyliśmy w stronę naszego mieszkania. Powiem wam z góry bardzo istotną rzecz, mianowicie w PID (prazska integrovana doprava) ulgi dotyczą TYLKO uczniów szkół czeskich. Przy zwiedzaniu zniżki raczej dostaniecie (studenci częściej niż uczniowie), ale w tramwaju/ metrze/ busie nie. Aczkolwiek kanara nie spotkaliśmy, to już inna bajka. Wracając jednak do trasy, szybkie fristajlo przez płot, szybka Brama Prochowa, szybka przebitka przez Rynek i szybki Krecik. Po drodze obczajanie vlepek i wbitka do tramwaju 22, legendarnego i najlepszego tramwaju w Pradze. Dlaczego? Bo nie dość, że zatrzymywał się pod naszym mieszkaniem w dzielnicy Brevnov, to jeszcze jego trasa zahaczała o centrum oraz o stadiony Bohemians i Slavii. Cudowny pojazd, cudowny...
Mieszkanie, zbędny bagaż odłożony, kobieta odstawiona do kuchni, więc można coś zjeść i pylać na zwiedzenie, bo taki był plan na sobotę. I to był dobry plan, bo choć derby Sparta vs Slavia były efektowne i skończyły się 3:3 po golu w ostatniej minucie z karnego, to dzięki temu, że nie udało nam się na nie dostać, mieliśmy cały dzień na latanie po mieście. Niedziela była od meczów, sobota od zwiedzania. Ale tak jak już wspomniałem, pizgało złem jak cholera, dlatego najpierw kupiliśmy akcesoria grzewcze, a dopiero potem ruszyliśmy na zamek w Hradczanach, gdzie oglądaliśmy wszystko co darmowe, bo w kolejce czekalibyśmy jakieś trzy dni. Cholerni Azjaci... Jedynie na wieżę widokową w Archikatedrze św. Wita się wbiliśmy, co zdecydowanie polecam!
(na drugim zdjęciu możecie zobaczyć w oddali słynny stadion na Strahovie - 200 tysięcy miejsc, na trzecim znajdziecie Spartę Praga.)
Później było kilka wątków piłkarskich, ponieważ najpierw podeszliśmy pod słynną ścianę Aarona Lennona (nie wiem, czemu ludzie mówią, że Johna) i na wyspę Kampa (literówka, bo miało być Kampla). No i potem słynny Most Karola (Linetty'ego?), zaj*bany ludźmi i wiatrem, który sprawiał, że nawet najgrubsza warstwa ubrania wyglądała jak Jędrzejczyk przy dowolnym skrzydłowym z minimalnym przyspieszeniem. Tam też padł pomysł skrojenia szalika jakiemuś kibicowi Schalke, ale ostatecznie plan nie został zrealizowany. I z góry mówię, że nie warto wbijać do Ratusza na tym głównym rynku, bo jest strasznie przereklamowany. Nie było warto! I za nic w świecie nie oglądajcie w czeskiej telewizji filmu pt. Lisztomania, chyba że chcecie koniecznie zobaczyć pięciometrowego penisa z metrową średnicą, wokół którego tańczą jakieś laski, a który ostatecznie został ucięty w ogromnej gilotynie, sugerującej macicę. Nie, to nie był film pornograficzny, to była podobno sztuka. Zresztą kilkanaście minut po nim pojawił się tam Adolf Hitler, strzelający z gitary elektrycznej do latających organów kościelnych. Nie, nie piliśmy absyntu. Serio coś takiego leciało w czeskiej telewizji... Na szczęście przed tym była transmisja jakiegoś meczu piłkarskiego, a na sam koniec film ze Stevenem Seagalem z... czeskim dubbingiem. Nie wiem, co ćpają w tym ich TV...
Nadeszła w końcu niedziela, a my po szybkiej eksmisji ruszyliśmy na pierwszy mecz! Drugi poziom rozgrywkowy, Viktoria Żiżkov vs Hradec Kralove. Stadion praskiej ekipy znajduje się w bardzo dogodnym położeniu, jest właściwie w samym centrum miasta, kilka/ kilkanaście minut z buta od dworca. Co prawda trzeba dylać pod górkę, więc może istnieć potrzeba trzydniowej aklimatyzacji podczas poszczególnych podejść, ale od biedy można też podjechać pod sam stadion tramwajem. Wchodzi się właściwie prosto z ulicy, szybkie macanko i już się jest na obiekcie mogącym pomieścić coś koło 5000 tysięcy ludzi. Trudno stwierdzić dokładnie, bo różne źródła różnie mówią. Ogólnie rzecz ujmując, jedyna trybuna kryta znajduje się bezpośrednio od strony ulicy, pod nią są też szatnie i w ogóle, a na jednym z jej końców znajduje się malutki sklepik z klubowymi pamiątkami. Na lewo od tej trybuny jest młyn gospodarzy, który... no za fanatyczny to on nie był, tak to trzeba ująć. Na prawo jest sektor gości, a na przeciwko odkryte trybuny, ulokowane pod jakimiś murami domostw. Jako że Praga jest dość górzystym miastem, a stadion znajduje się "na zboczu", to nad murawą górują różne domki, które dodają arenie uroku. Zresztą zobaczcie sami:
(sorry za jakość filmów, ale trochę się popsuła)
Żiżkovianie zaimponowali nam tym, że mimo iż spóźniliśmy się 20 minut, to oni opóźnili mecz o jakieś 25. Wiedzieli, że ktoś z Footrolla przyjeżdża, wiadomo. Za dużo byśmy i tak nie stracili, bo powiedziałbym, że obie czeskie ekipy to taka mocna IV liga polska. Przynajmniej 18 marca nią byli! Wiadomo, że warunki do gry nie były idealne, ponieważ boisko przypominało tłuczone lustro, ale i tak od obydwu drużyn oczekiwałem więcej... Nawet te ich długie piłki nie były takie fajne, jak w okręgówce... Viktoria wygrała 2:0, ale to chyba nikogo nie obchodzi, bo wątpię, żeby ktoś znał jakichś piłkarzy, występujących w ich szeregach (chociaż mieli Ekwadorczyka), dlatego trzeba tutaj wspomnieć o grupie wyjazdowej z Hradec Kralove. Co to była za banda świrów! Browar ekipa pełną gębą! Obwiesili sektor w osiem flag, co przy ich frekwencji oznaczało mniej więcej jedną flagę na łeb. Ale za to jaki doping prowadzili! Gospodarze byli takimi miękkimi fajami, stali, czasem coś krzyknęli... no zachowywali się jak sektor gości po całodniowej trasie i trzepaniu przez policję, podczas gdy Hradec Kralove darł japę cały mecz! Zabawa! Doping! No i oczywiście największy show robił gruby, który przez pełne 90 minut walczył ze swoimi gabarytami i wykręcał szalone wygibasy. Goście odpalili nawet jakąś flarę, od czasu do czasu rzucali śnieżkami na boisko i zaprezentowali się bardzo, bardzo dobrze, szczególnie biorąc pod uwagę taką, a nie inną pogodę. "Fanatycy" Viktorii? Mocne "meh". Zdjęcie koszulek przez trzech małolatów raczej nikomu nie zaimponowało. Pewnie mieli sprawdzian z przyrki i chcieli się przeziębić.
No i dobra, Viktorię Żiżkov pożegnaliśmy z bardzo pozytywnymi nastrojami i zahibernowani pojechaliśmy coś zjeść. Wiadomo, że Czechy słyną z tych swoich knedliczków, dlatego poszliśmy do ukraińskiej knajpy na burgera i browar. A tak serio to w żadnej normalnej (czyt. w miarę taniej jak na Pragę) restauracji nie udało nam się znaleźć tego dania, więc trzeba se było radzić inaczej. Po zaspokojeniu głodu i pragnienia przeszliśmy z buta jakiś kilometr w malowniczym centrum miasta, żeby dostać się na wspomniany tramwaj-legendę, nr 22. To właśnie on zawiózł nas prawie pod sam stadion Bohemians 1905, praskiego "ekstraklasowicza", na którego obiekt dla odmiany trzeba było zejść kawałek w dół. Ale żadna to radość, bo potem trzeba było iść pod górę... Bohemians mierzyli się tamtej niedzieli z Teplicami w meczu środka tabeli, ale goście podchodzili do tego spotkania bardzo poważnie, czego najlepszym dowodem było to, że oni również mieli swojego grubego, który szalał na sektorze jak opętany. Tepliczanie pokazali młodym fanom Viktorii Żiżkov, jak efektywnie ściągać koszulki podczas wiatru i ujemnej temperatury - czy jak kto woli, ubiegać się o L4. Ciuchy poszły w górę, na brzuchach ukazały się poszczególne literki, jakiś napis i przyśpiewki w stronę gospodarzy. To jest to! Swoją drogą przyjezdni, jak zobaczycie na zdjęciach, także nie zapełnili swojej części stadionu, przyjechali busikiem, ale mimo tego odważnie prowokowali młyn Bohemians, który, co także zobaczycie, był znacznie liczniejszy od nich! Mimo tego byli pozytywnie nastawieni, bo gdy po meczu mijali nas, wracając busem do domu, machali nam i jedyne co pokazywali to szaliki, żadnego fucka ani innego nieprzyzwoitego gestu nie było. Powiem wam, że się zdziwiłem.
Sam stadion Bohemians, zwany Dolicek, trochę przypominał obiekt z Żiżkova (to taka dzielnica, jakby ktoś nie skumał) - jedna trybuna kryta, ale bardzo stroma, z kapitalną widocznością, po lewej stronie młyn, na przeciwko kilka zwykłych miejsc i sektor gości, a po prawej... nic. W sumie przystanek tramwajowy za jakimś budynkiem. Oldschool pełną gębą, wokół oczywiście kamienice, z których drugie tyle ludzi mogłoby oglądać tę kopaninę za darmo, bo na obiekt mogło wejść także ok. 5 tysięcy osób - różne źródła mówią różnie. W dzisiejszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni do profesjonalnych stref gastronomicznych na stadionach, ale na Dolicku wszystko bardziej przypominało... jarmark. Po wejściu jedno stoisko z jakimiś pamiątkami (sklepik też był), na przeciwko jakaś szopa z napojami wszelakimi, dalej po lewej ze dwie-trzy różnie wyglądające budki, gdzie można było kupić TYLKO browar - jak widać Czesi wiedzą, że wszystko ma swoje priorytety. A piwo na Bohemians kupić po prostu trzeba (przyznaję się bez bicia, że nie zrobiłem tego, bo na 100% byłbym chory w taki mróz). Czemu? Płaci się nieco więcej niż jest napisane, ale tylko dlatego, że napój bogów dostaje się w zajebistym plastikowym kubku, z jakimś obrazkiem związanym z klubem, kilka wzorów. Można go oddać i dostać kaucję z powrotem, a można go wziąć na pamiątkę. Warte uwagi są także kibelki na Dolicku, bo w męskich (nie wiem, jak w damskich, ale przypuszczam, że mimo wszystko inaczej) zamiast pisuarów jest taka... szeroka rura, do której oddaje się to, co chwilę wcześniej się wypiło. Ale na ten temat może nie będziemy dyskutować...
Co do samego meczu to znów nam się poszczęściło, bo kibice zorganizowali mały pokaz piro. Ultrasi z Hradec Kralove kilka godzin wcześniej odpalili jedną flarę dla beki, zaś gospodarze z Bohemians uczcili w ładny sposób swojego kapitana, 37-letniego Josefa Jindriska, który gra w ich klubie od 2009 roku, a spotkanie z Teplicami było jego 200 w zielonej koszulce.
Prażanie wygrali 2:0, a poziom widowiska był dużo wyższy niż na Viktorii. Ofensywna gra z obu stron, dużo więcej jakości, ciekawsze akcje, no i przede wszystkim 20-letni Ghańczyk Benjamin Tetteh w ataku Bohemians, który gola może nie strzelił, ale grał po prostu kapitalnie. Wiecie, jak to jest, gdy jakiś piłkarz wkurza nonszalancją i niechlujstwem. Tetteh piętkował, dryblował, woził, kozaczył, ale prawie zawsze mu to wychodziło! Oczywiście dużo akcji też wypracowywał, ale niestety nie udało mu się zdobyć bramki, a szkoda, bo był na pewno wyróżniającym się piłkarzem. Kibice z Teplic też to dostrzegli, dlatego solidnie wygwizdali go, gdy ten schodził z boiska w drugiej połowie. Może było mu smutno, ale zbił pionę z kangurem, maskotką Bohemians, która kręciła się po stadionie. Niestety nie udało nam się zrobić z nią fotki, pewnie śpieszyła się na samolot do Australii.
Podczas powrotu tramwajem, rzecz jasna 22, przydarzyła się nam jedna z dziwniejszych rzeczy podczas wyjazdu. Po wejściu do wagonu od początku czuliśmy, że coś po prostu wali żulem. No i zobaczyliśmy przyczynę, a było nią dwóch dresików, którzy stali niepewnie na końcu tramwaju. Daleko nie ujechaliśmy, gdy jeden z nich podszedł do mojego ziomka, stojącego najbliżej nich i zaczął coś bredzić po czesku, jednak totalnie niezrozumiale. Kumpel odpowiedział mu, że nie rozumie jego języka, ale tamten, spizgany jakimś ćpaniem jak jasna cholera, dalej coś mu gadał. Kumpel zapytał "cigaret?" i zaczął wyciągać mu papierosa, byleby tylko tamten się odpieprzył, ale dresik dał do zrozumienia, o co mu chodzi, pokazując jednoznacznie, że chce kupić... zioło do jarania. Byliśmy na oriencie, bo zaczął odpinać kurtkę, a nigdy nie wiadomo, czy taki świr nie wyciągnie nagle noża. Na szczęście nie wyciągnął, a gdy tramwaj zatrzymał się, drugi z dresików, też porobiony, podszedł jak gdyby nigdy nic, chwycił go za ramię i spokojnie wyprowadził na przystanek, skąd powędrowali w świat w poszukiwaniu zielska. My natomiast pokręciliśmy się jeszcze po Pradze, a o 21:25, tym razem punktualnie, ruszyliśmy z powrotem w stronę Katowic.
A jeżeli czytają to kibice Hradec Kralove, to ziomek kazał przekazać, że chce założyć ich oficjalny, jednoosobowy fan klub w Polsce i mają się z nim skontaktować. Może być nawet bojówka.
Skoro już byłem w tej Pradze, to jeśli ktoś ma jakieś pytania, może pisać, odpowiem czy tutaj, czy na Twitterze, czy na Stajni Dissblastera pod postem. Z tego co na teraz przychodzi mi do głowy to:
- Jak pewnie wiecie, w Czechach walutą są korony, które w zaokrągleniu można przybliżyć w taki sposób: 6 koron = 1 złoty. Czyli 600 koron = 100 zł.
- Wejście na wieżę widokową Archikatedry to 150 koron, ale warto!
- Bilety chyba na całą czeską HET Ligę, czyli ichniejszą Ekstraklasę, można zakupić przez wspomniany Ticketportal. Idzie to bardzo płynnie, na Bohemians ogarnąłem w 2-3 minuty i w przeciwieństwie do Polski nie musicie tam podawać danych osób, z którymi wybieracie się na konkretny mecz. Wystarczą tylko wasze.
- Bilety na Viktorię Żiżkov kupuje się bezpośrednio przez ich stronę internetową na podobnych zasadach i również zajmuje to chwilę. Z tego co wykminiłem, sprzedaż otwierają jednak dopiero na dwa dni przed meczem. Ale jakby ktoś chciał się wybrać, to niech i tak monitoruje na bieżąco.
- Na Bohemians i Viktorii nie uświadczycie kompletu publiczności.
- W przeliczeniu na złotówki bilety na Bohemians kosztowały mnie 38 zł od jednego, a na Viktorię 15 zł od jednego.
- Zakupione bilety można normalnie wydrukować. Oni na wstępie mają takie skanery, trochę jak w sklepie na kasie, nie spotkałem kołowrotów, ale nie wiem, jak to wygląda np. na Sparcie.
- Na Sparcie bilety wychodzą trochę drożej, szczególnie na mecze derbowe, a szczegółowa rozpiska, z zaznaczeniem sektorów, znajduje się na stronie klubu.
- Bilet dobowy na komunikację miejską kosztuje w Pradze 110 koron i obejmuje metro, autobusy i tramwaje, które są chyba najlepszym środkiem transportu w stolicy Czech. Metro też jest spoko, ale przystanki tramwajowe są położone gęściej i to właśnie nimi dojedziecie na Spartę, Slavię, Bohemians czy Viktorię. Chyba że chcecie strzelić sobie spacerek.
- Dodatkowo bilety komunikacji miejskiej obowiązują także w kolejce, którą możecie wjechać z placu małostrańskiego na wzgórze Petrin. Zjechać też możecie.
- Jednorazowy bilet komunikacji, ten najtańszy, kosztuje 24 korony. Przypominam, że nie ma tam ulg dla uczniów i studentów.
- Nie jest to chyba żadną tajemnicą, ale im bliżej rynku, tym większe ceny, które w samym jego centrum potrafią wskoczyć na totalnie popieprzone pułapy. No i taksówkarze to znani w Europie oszuści do kwadratu.
- Plac Wacława jest ładny, ale żadnych fajnych lokali bezpośrednio na nim nie znajdziecie. A jeśli znajdziecie, to ceny będą chore, chyba że zadowala was KFC czy McD, to wtedy możecie tam wbić. Zresztą ich jest tam najwięcej.
- Ale chyba najbardziej przereklamowany jest Ratusz staromiejski z wieżą widokową, która w porównaniu z wieżą Archikatedry ssie. Jego wnętrze też nie jest żadną rewelacją i wydane korony można spożytkować lepiej.
- Nie jest to żadna reklama, ale dobra rada, a mianowicie przy ogarnianiu lokalu polecam stronę airbnb.pl. Ludzie wynajmują tam swoje mieszkania jak pensjonaty, na konkretną liczbę noclegów, a cenowo wygląda to naprawdę nieźle. My za mieszkanko z dwoma pokojami, kuchnią, łazienką, pełnym wyposażeniem (mikrofala, lodówka, pralka, piec, ekspres do kawy, wyposażenie kuchenne, żele pod prysznic!!!) zabuliliśmy niecałe 60 zł od łebka. Oczywiście w lokalu był telewizor z wieloma kanałami, darmowe wi-fi, jakieś przewodniki, a nawet spora skrzynka różnego rodzaju herbat do zaparzenia. I laćki po domu.
- Wkrótce ma być otwarta jakaś tania linia pociągowa do Pragi, bodajże z Krakowa (ale ręki se nie dam uciąć), której ceny mają się zaczynać od 40 zł. Lepiej trochę dorzucić i mieć fajny komfort podróży, niż tłuc się tym ciasnym autokarem.
- Unia Europejska coś ostatnio pokombinowała z roamingiem, na necie znajdziecie o tym wiele tekstów, dzięki czemu przez całe dwa dni w Pradze normalnie mogłem korzystać z mojego pakietu internetu. Na luzie. Jak po raz pierwszy odpaliłem go już w Czechach, to dostałem ambitnego SMS "korzystasz z internetu". Potem dopiero przyszło info, że mam 2,84 gb do wykorzystania - co było trochę dziwne, bo normalnie w pakiecie mam tylko dwa, ale może dali jakieś bonusy. Tak więc bez problemu można śmigać po mieście z GPS.
- Browary w lokalach są stosunkowo tanie, a jeśli w sklepie znajdziecie takiego dwulitrowego w plastikowej butelce, normalnie do zakręcenia i wyda wam się, że to w sumie dobra cena i dobra okazja - nie kupujcie.
Lwia większość zdjęć z reportażu (czyli te lepsze) są autorstwa Klaudii, której serdecznie dziękuję za to, że je w ogóle zrobiła!