Buc, który nikomu nie jest obojętny - na czym polega fenomen Zlatana?
Przerwa reprezentacyjna to okres, gdy wszyscy emocjonujemy się meczami reprezentacji, a rozgrywki ligowe, mówiąc brzydko, odchodzą w kąt. Dywagujemy na temat powołań do kadr, kto jest, kogo nie ma, itp. Co mają więc zrobić piłkarze, których szanse na awans do drużyny narodowej są w przybliżeniu zerowe, albo zakończyli już karierę w reprezentacji, by było o nich głośno? Zlatan Ibrahimović zalicza się do tej drugiej grupy i odkrył jeden prosty środek, by być na językach fanatyków futbolu. [ZOBACZ JAK!]
W poprzednim tygodniu Manchester United poinformował o rozwiązaniu kontraktu ze Szwedem, a ten po wygaśnięciu umowy dołączył do amerykańskiego Los Angeles Galaxy. Wróć, rozmawiamy o Zlatanie, więc to LA Galaxy dołączyło do niego.
Przeglądając fora kibicowskie Manchesteru United, zauważyłem przedziwne zjawisko. Wszyscy żegnali Zlatana, jakby był w klubie od kilkunastu lat, wygrał jakieś trzynaście tytułów mistrzowskich, dwukrotnie zgarnął Ligę Mistrzów, a gole dla Czerwonych Diabłów zdobywał tuzinami. Ostatnią personą, za którą płakano na Old Trafford był sir Alex Ferguson. Nawet po odejściu Wayne’a Rooney’a, najlepszego strzelca w historii United, internauci sympatyzujący z United nie wylewali swojego smutku, jak po Zlatanie. W teorii był tylko kolejnym z wielu, którzy nosili Diabła na piersi.
No właśnie. W teorii. Nie powiem, że ucieszyłem się na wieść, że Zlatan przechodzi do MLS, ale daleko mi do smarkania w chusteczki ze smutku po nim, choć w pewnym sensie jest mi smutno. Po chwili namysłu zadałem sobie w głowie pytanie: „Kurde, Piter. Dlaczego Ci smutno?” Przecież ten gość jest kompletnym bucem. Z definicji powinno się nim gardzić. Zmienia drużyny jak rękawiczki, a przecież kochamy właśnie tych piłkarzy typu „one club man”. W przeszłości był złodziejem, w końcu podkradał rowery, którymi dojeżdżał na treningi, zanim zrobił prawo jazdy. A gdyby balony były pompowane jego przerośniętym ego, to dziś na świecie nie byłoby ani jednego balona. Co więc stoi za tym, że Szwed jest tak uwielbiany przez tłumy do tego stopnia, że powstają o nim piosenki?
Przede wszystkim to genialny piłkarz. Kompletny. Prawie 2 metry wzrostu, prawie 100 kilogramów żywej wagi. Według wszelkich stereotypów wielki betonowy kloc. Oj, chciałbym być zbudowany z takiego betonu jak on. Wystarczy włączyć pierwszą lepszą kompilację z Ibrą w roli głównej, by stwierdzić, że ten jegomość technikę ma bajeczną. Do tego istne kopyto w nodze, które sprawia, że bramkarzy na drugi dzień po zakończonych meczach szczypią rączki. Zlatan świetnie gra głową, świetnie się zastawia, chroni piłkę, bo jak wspomniałem jest duży i silny. Bez dwóch zdań natura sowicie go obdarowała. Ale wiązać krawaty obiema nogami i trafiać tam, gdzie chce musiał nauczyć się sam.
Mocno minąłbym się z prawdą, pisząc, że do nauki miał idylliczne warunki. Wszędzie musiał się rozpychać łokciami. W Malmo, gdzie przyszedł na świat stawiał pierwsze piłkarskie kroki był wyalienowany z powodu swojego bałkańskiego pochodzenia. Sam na wszystkich. Przeciwko rówieśnikom, rodzicom kolegów zbierającym podpisy, by został wyrzucony z drużyny, przeciwko trenerom krytykującym go na każdym możliwym kroku. Zlatan z niepohamowaną żądzą zemsty pokazywał kolejnym osobom, że potrafi przenosić góry.
Upór maniaka zaprowadził go na piłkarskie salony. Od Malmo, po Ajax, gdzie objeżdżał obrońców jak tyczki slalomowe, przez Italię (Juventus i Inter), aż w końcu trafił do wymarzonej Barcelony, która wymarzona okazała się być tylko z nazwy. Z Camp Nou postanowił wrócić do Włoch, a konkretnie do Milanu, następnie zahaczył o Paryż, aż znalazł się w Manchesterze. Jak na piłkarza chłop zwiedził kawał świata, a teraz udaje się do Ameryki.
Ibra zaliczył kilka poważnych klubów, a wiele osób przypięło mu łatkę piłkarskiej prostytutki. W pierwszej kolejności należy sobie zadać sobie kilka pytań. Kiedy Zlatan deklarował bezgraniczną miłość do jakiegoś klubu? Kiedy całował herb jakiegokolwiek zespołu? Kiedy mówił, że zostanie w drużynie do końca kariery? Kiedy deklarował, że gdzieś nie przejdzie? Pytań kilka, a odpowiedź jedna i ta sama. NIGDY. Nigdy nie zrobił z gęby dupy i za to bardzo go cenię.
Zlatan i bez takich płomiennych deklaracji o bezgranicznej miłości do zespołu potrafił wzbudzić kontrowersje. Wczoraj była pierwsz rocznica śmierci Pawła Zarzecznego i naszło mnie, że obydwaj panowie są do siebie bardzo podobni. Mieli ciężkie dzieciństwo, choć to, co przeżył Zlatan w porównaniu do Pawła, który na własne oczy widział ojca zabijającego matkę siekierą, a następnie wieszającego się, jest potężną hiperbolą. Zarzeczny był narcyzem. Nie potrafię powiedzieć w jak wielkim stopniu, bo nie znałem go osobiście. Szczególnie pamiętam jedną z jego wypowiedzi, mianowicie:
W Polsce jest tylko jeden dziennikarz, który zarówno dobrze pisze, jak i wypada dobrze przed kamerą, ale nie zdradzę jego imienia przez wrodzoną skromność.
W dużym skrócie, powiedział o sobie, że jest zajebisty. Mówił, a potem siadał i pisał albo przychodził do studia. Udowadniał, że jest tak jak powiedział. Podobnie jest ze Zlatanem. Ibra powie, że nie ma słabszej nogi, a potem właduje taką bramkę lewym (bądź prawym, w końcu nie ma słabszej nogi) kopytem, że siatka o mało co nie zostanie rozerwana. Nigdy się nie zmienił, pozostał wyszczekany na boisku i poza nim. I za to pokochały go miliony.
Zlatan zaimponował mi jedną rzeczą. Gdy opuszczał boisko w dogrywce meczu z Anderlechtem, podczas którego nabawił się kontuzji eliminującej go z gry w piłę na ponad pół roku przeszło mi przez myśl, że mogę go już nigdy nie zobaczyć na boisku. Ibra ma 36 lat, kupę forsy na koncie, mnóstwo tytułów mistrzowskich i mógłby skończyć karierę kiedy tylko chce. Jednak on nie chciał odejść przez zrządzenie losu. To jest Zlatan i to on zdecyduje, kiedy spasować.
Klejnotem w koronie jego trofeów jest Liga Mistrzów. A w zasadzie byłaby, gdyby ją wygrał. Na tym polu miał sporego pecha. Odszedł z Interu do Barcelony w 2009 roku, a rok później zespół z Mediolanu wygrał bez niego Ligę Mistrzów. Rok później z Camp Nou powrócił na San Siro, lecz do czerwono-czarnej części. W czasie, gdy zdobył kolejne mistrzostwo Włoch, Duma Katalonii na Wembley triumfowała w Champions League po raz kolejny. To paradoksalnie najbliższa jego styczność z pucharem z wielkimi uszami. Chciał spróbować jeszcze raz, w myśl maksymy „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”, dlatego zdecydował się pozostać w Manchesterze. Teraz, gdy Czerwone Diabły nie mają już szans na zwycięstwo, zdecydował się na odcinanie kuponów w MLS. Szkoda, że tak wielki, dosłownie i w przenośni, piłkarz nie spełnił swojego największego marzenia, albo jak sam mówi – obsesji.
Na fenomen Zlatana składa się kilka czynników. Jedni są z nim, bo w pewien sposób mu współczują. Ten, kto czytał „Ja, Ibra”, wie, że miał w swoim życiu pod górkę. Inni kochają go za to, co robi na murawie. To absolutnie zrozumiałe, bo mnie samemu nie raz opadała szczęka na widok jego popisów. Jeszcze inni uwielbiają go za jego osobowość. Trudną, bo trudną, ale na pewno wymykającą się wszelkim schematom i wciąż niezmienną. Są i tacy, którzy go nienawidzą, za jego narcyzm i zarozumialstwo. Mają do tego pełne prawo, a przy okazji czynią tę postać jeszcze bardziej barwną, bo Zlatan nikomu nie jest obojętny A ja? Cholernie go lubię i cenię za każdą jego cząstkę. Ibra, baw się dobrze w Los Angeles i przy okazji naucz kilku Amerykanów jak się porządnie gra w piłkę soccera.