Król jest jeden? Tłusty Czwartek #6
Święta, Święta i po Świętach – można by zacytować klasyka. Gdy jedni zakończyli obchody i celebrę Świąt Wielkanocnych, fani futbolu (w tym ja) rozpoczynają swoją ucztę – swoje Święta Ligi Mistrzów. Wtorek i środa stanęły pod znakiem powrotu najbardziej elitarnych i prestiżowych rozgrywek na świecie. Tak moi drodzy – wróciła Liga Mistrzów, czyli to co tygryski lubią najbardziej. Wróciła – i to w jakim stylu!
(…)Kilkanaście lat gry, fenomen sportowy, powtarzalność sukcesów przez lata, przez dekadę(…)
(…) Co wtorek i środę siadaliśmy jak do telenoweli, żeby właśnie oglądać tę rywalizację, fenomen socjologiczny, ileż rzeczy można mu przypisać podczas tej kariery, że można w życiu wygrać ewidentnie bez układów, że jest człowiekiem rzetelnym, solidnym – posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei. Zaczynał jako idol kryzysowy, który miał nas wprowadzić jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy, fenomen społeczny – przecież my dzięki tym transmisjom żyliśmy życiem zastępczym, był powodem ogromnej zbiorowej radości – dał nam wiele, bardzo wiele(…)
Ta parafraza pamiętnego cytatu z Pana Włodzimierza Szaranowicza, mówiącego swego czasu o Adamie Małyszu aż ciśnie mi się na klawisze, gdy zaczynam pisać tekst o Ronaldo – tym bardziej po tym, czego doświadczyłem wczoraj, oglądając spotkanie Realu z Juventusem. Z góry przepraszam, że w swoim tekście NIE uwzględniam środowego spotkania Barcelony z Romą – wybaczcie, obowiązki służbowe zmusiły mnie do wcześniejszej publikacji tego tekstu. Może za tydzień, będzie okazja się do niego ustosunkować. Ale po kolei.
Każdy kto mnie zna wie, że ciężko mnie nazwać fanem Cristiano – moje serduszko po prostu bije w rytmie hymnu, który dzisiejszego wieczora ok. 20:45 zagra w głośnikach stadionu z Camp Nou, przed wejściem piłkarzy na murawę. Wyznaję jednak prostą zasadę – moja miłość do klubu z malowniczej Barcelony nie jest w stanie zaślepić mojego, poniekąd obiektywnego, spojrzenia na piłkę nożną. Postąpiłbym niezgodnie z własnym sumieniem, gdybym nie potrafił docenić tego, co wyczynia ten zwariowany Portugalczyk z Madrytu. Jedni nazywają go CR7 – dla mnie to jest po prostu pieprzony Mister Champions League. Muszę przyznać, że drażni mnie to nazywanie piłkarzy ich inicjałami i numerami z boiska. Nie istnieje więc dla mnie ktoś taki jak RL9, CR7 czy LM10 – swoich rodziców też tak nazywacie? No właśnie. Ale wracając do meritum – do czego zmierzam? To, co zaserwował wczoraj całemu światu Ronaldo, przechodzi ludzkie wyobrażenie! W słowniku ludzi kulturalnych zaczyna brakować przymiotników, mogących w pełni oddać nasz zachwyt nad tym, co prezentuje Cristiano. Przewrotka, którą wykonał przeciwko Juve, prawdopodobnie zostanie okrzyknięta bramką dekady, jak niegdyś bramka Zizou strzelona Bayerowi Leverkusen w finale... a jakże, Ligi Mistrzów. Co najlepsze – obu łączy ten sam klub. Jest to oczywiście Real Madryt, w którym obecnie Francuz algierskiego pochodzenia jest trenerem. Jest się od kogo uczyć, chociaż w tym momencie zdaje się, że to Wielki Zizou mógłby się wiele nauczyć od niesamowitego Portugalczyka. Jeśli dziś porównuje się Messiego z Ronaldo, to przy całej sympatii do Zizou – nie ta półka mordeczko. Co jest ujmujące? Zobaczcie z jakim szacunkiem, kibice Juve, odnieśli się do tej bramki, owacja na stojąco dla zawodnika przeciwnej drużyny oraz spontaniczna reakcja Ronaldo - czapki z głów, zarówno przed kibicami, jak i samym zawodnikiem. KLASA!
Cristiano Ronaldo's outrageous overhead kick. ⚽
— Ramesh (@RameshUtd) 4 kwietnia 2018
Standing ovation from the Juventus fans. 👏
Zinedine Zidane's reaction. 😲
Cristiano Ronaldo's gesture. 👌
I could watch this over and over again and still won't get tired of it. 😍 pic.twitter.com/qD2ktQXTYb
Zwykle z początkiem kwietnia na Starym Kontynencie europejskie puchary wchodzą w decydującą fazę. Rozpoczynają się wówczas spotkania o wszystko – nie ma żadnych półśrodków, żadnego marginesu błędu. W wyścigu o miano najlepszego klubu w Europie liczy się nawet najmniejszy detal. I wcale nie dziwi mnie to, że Ronaldo „odpala się” właśnie na tym etapie rozgrywek. Cofnijmy się pamięcią do wydarzeń sprzed 3, może 4 miesięcy… Czy to właśnie nie wtedy ci sami wielcy zwolennicy Cristiano odwrócili się od niego? Czy to nie oni czasem chcieli wtedy wywalenia go na zbity pysk z Realu? Czy to nie oni pisali wszem i wobec, że Portugalczyk już się skończył? No właśnie. Nie chcę być niesprawiedliwy, bo może nie wszyscy – ale większość chorągiewek wieszała już na nim psy, a nawet stawiała krzyżyki. I to nie jest tak, że forma Ronaldo to przypadek – takie zjawisko obserwuję już bowiem od co najmniej 4 lat. I nie łudźcie się – w katalońskim obozie było podobnie. Cristiano był wyszydzany, wyśmiewany, krytykowany – i to jest fakt, a z faktami jak wiadomo ciężko jest polemizować. Jednakowoż hipokryzja po białej stronie Madrytu przyprawia mnie o ból głowy. Czy widzieliście kiedyś, żeby kibice Barcelony wygwizdywali Messiego, w momencie gdy coś mu nie wychodzi? Czy widzieliście, żeby co drugi kibic Blaugrany wywalał Messiego z klubu, gdy ten człapie na boisku? No nie! Zazwyczaj wtedy dostaje on potężne wsparcie od trybun, po całym Camp Nou niesie się gromkie Meeeesssi, Meeeessi, co jest w pewien sposób wyjątkowe. Przy wielu podobieństwach, które łączą kibiców obu klubów (w tymi niski poziom IQ), ta różnica jest wyjątkowa. Poniekąd wiąże się to kultem jednostki - Messi w Barcelonie uważany jest za Boga, a wszystkie działania klubu są podporządkowane właśnie pod niego. W przypadku Ronaldo jest troszeczkę inaczej. Jest on wielkim piłkarzem, największą gwiazdą zespołu, ale gdy przytrafiają mu się słabsze chwile to zwyczajnie nie otrzymuje on takiego wsparcia od kibiców jak Leo. Jest to dosyć przykre, patrząc przez pryzmat dokonań i tego, co Cristiano zrobił dla Realu. Może po prostu kibice traktują go jako najemnika, stąd takie zachowanie – ciężko to jednoznacznie stwierdzić. Ale porzućmy te dywagacje i skupmy się nad clue.
Przy całej tej wielkiej fali hejtu na Ronaldo coś mi podpowiadało, że on znów to zrobi – pojawi się wtedy, kiedy Real będzie go potrzebował najbardziej. I nie skromnie mówiąc – znów się nie myliłem. Po słabszym początku sezonu w końcu wrócił on, ubrany cały na biało – Mister Champions League. Co czyni go wyjątkowym w moich oczach? Odpowiedź jest prosta – WSZYSTKO. Jest to piłkarz stworzony do wielkich spotkań, gdzie gra toczy się o naprawdę dużą stawkę – wtedy jego geniusz decyduje o wyniku rywalizacji. Bo akurat to, że jest pracowity, czy to, że dąży do perfekcji, nie czyni go w moim odczuciu wyjątkowym. Takie cechy musi mieć każdy, kto chce osiągnąć sukces – w dowolnej dziedzinie naszego życia. Wyjątkowe zaś są na pewno jego powroty – potrafi mieć gorszy okres, grać fatalnie. Ale kiedy ludzie stawiają już na nim krzyżyk i wszystkim wydaje się, że Portugalczyk skończył się już definitywnie (czyli jakiś 840540413246 raz) – wtedy przychodzi decydujący moment sezonu i ten facet odpala się na dobre. Gra wybitnie, niekiedy w pojedynkę rozstrzygając losy spotkań. Jeśli ktoś ładuje 120 (!) bramek w Lidze Mistrzów (więcej niż większość klubów piłkarskich biorących udział w tych rozgrywkach), a większość z nich strzela już w fazie pucharowej, to nie ma innego możliwego określenia jak Król Ligi Mistrzów. KRÓL. Po prostu. Nie interesuje mnie jego charakter, bo to, że jest megalomanem i narcyzem, wie każdy w miarę rozgarnięty kibic piłki nożnej. Portugalczyk ma jednak do tego pełne prawo – swoje w życiu przeszedł i nikt nie może zabronić mu takiego stylu wyrażania siebie. Przynajmniej jest w tym całkowicie szczery – zawsze lepsze to niż fałszywa skromność. Można być Zlatanem i całemu światu powtarzać i wmawiać, że jest się najlepszym, a można być Ronaldo i całemu świtu to udowadniać na każdym możliwym kroku – ot taka, dyskretna różnica. Szkoda tylko, że Portugalczyka po tego typu wypowiedziach wszyscy mają za buca, a Szwedowi wręcz przyklaskują. Fałszywa świadomość?
Kibic Barcelony wystawia laurkę Ronaldo – dziwnie to wygląda, nieprawdaż? Może tak, może nie – szczerze powiedziawszy, mam to w dupie. Bo oprócz tego, że jestem kibicem Barcelony – jestem również fanem futbolu. Wrodzona przyzwoitość nakazuje mi doceniać to, co w piłce piękne – bez względu na barwy, kulturę czy region, z którego wywodzi się dany piłkarz czy trener. Piłka nożna jest w pewien sposób sztuką, która ma nas zauroczyć, rozkochać w sobie, trzymać nas w napięciu, grać na naszych emocjach. Dzięki takim artystom jak Ronaldo czy Messi, bez względu na to komu kibicujemy, możemy delektować się tym, co najpiękniejsze w piłce nożnej, a także czerpać z tego wiele radości i pozytywnych emocji. Chciałbym dożyć takich czasów, w których fanboye obu piłkarzy, zamiast skupiać się na rywalizacji w niezdrowej atmosferze, wiecznych kłótniach i wyzwiskach – zaczną podchodzić do piłki nie tylko z szacunkiem do rywala, ale przede wszystkim z większym dystansem, bo era obu piłkarzy niedługo przeminie. Idealnym przykładem jest zachowanie kibiców Starej Damy, którzy potrafili docenić artyzm Ronaldo, nawet jeśli nie jest on piłkarzem ich ukochanego zespołu. A zobaczycie, ta era przeminie - wtedy dopiero zrozumiecie, jak wielkimi osobistościami byli, jak wiele zrobili dla współczesnego futbolu i jak wielkie mieliście szczęście, że mogliście oglądać ich na żywo…
*Cały cykl felietonów Tłusty Czwartek, mojego autorstwa ma charakter subiektywny. Biorę na siebie 100% odpowiedzialność za wszystko co się w nich znajdzie – w końcu Footroll z założenia ma charakter opiniotwórczy