Hillsborough - jak zginęło 96-ciu z nas. Angielska cięta #3
Wracając pociągiem do mieszkania, rozmyślałem, o czym napiszę kolejną „Angielską ciętą”, w końcu sporo się wydarzyło w ten weekend na angielskich boiskach. Przede wszystkim, poznaliśmy mistrza Anglii, po tym jak Manchester United skompromitował się, nie pierwszy raz w tym sezonie, przegrywając z ostatnim w tabeli West Bromem, czym podarował tytuł rywalowi zza miedzy. The Citizens dzień wcześniej pokonali Tottenham w hicie kolejki, więc o zdobyciu tytułu dowiedzieli się siedząc wygodnie w domach na kanapach. Newcastle wygrał na własnym boisku z Arsenalem, przedłużając swoją passę zwycięstw do czterech i praktycznie zapenił sobie pozostanie w Premier League na kolejny sezon. Jeśli chodzi natomiast o informacje z cyklu: „Niebo jest niebieskie, a trawa zielona”, Mohammed Salah strzelił kolejnego gola, a w ślad za nim poszli Sadio Mane i Roberto Firmino. Magiczny tercet Liverpoolu zapenił kibicom The Reds w tym sezonie już 82 powody do świętowania. O tym wszystkim będzie okazja napisać, ale…później, a dzisiaj skupię się na czymś o wiele ważniejszym niż bramki, asysty, puchary i inne duperele.
Wczoraj minęło dokładnie 29 lat od tragedii na Hillsborough. 15 kwietnia 1989 roku na stadionie Sheffield Wednesday, podczas półfinału Pucharu Anglii między Liverpoolem a Nottingham Forest, zginęło 96 osób, a ponad 700 zostało rannych. Tragedia, której można było uniknąć, gdyby nie kilka mankamentów, choć może bardziej pasowałoby tu określenie „potężne niedociągnięcia”, w końcu zginęła prawie setka osób. Po pierwsze, stadion w Sheffield od ponad dekady nie posiadał ważnego certyfikatu bezpieczeństwa. Po drugie, sympatyków Liverpoolu umieszczono na mniejszej z trybun, choć spodziewano się, że będzie ich więcej niż kibiców Forest. Po trzecie, władze FA nie udostępniły Liverpoolowi całej trybuny. Po czwarte, tysiące kibiców przeciskało się przez dwie (tylko) bramy trybuny Leppings Lane. Po piąte, zostali pozostawieni sami sobie w poszukiwaniu miejsca, bez pomocy policji przydzielającej kibiców do sektorów. Niesamowity tłok zrobił się już pół godziny przed rozpoczęciem spotkania, a to był dopiero początek.
Po przejściu bramek, kibice trafiali do hali, a z niej przechodzili do tunelu prowadzącego na środkową część trybuny. Mało kto wiedział, że można było dostać się do mniej zatłoczonych, bocznych sektorów. Chcąc zmniejszyć tłok, rozkazano wpuścić część fanów przez bramę wyjściową. Dalej nie została podana informacja o możliwości kierowania do bocznych sektorów, w efekcie czego ten centralny zapełniał się z każdą kolejną sekundą. Wiele osób zamiast obserwować moment rozpoczęcia meczu, wypatrywało członków swojej rodziny, w nadziei, że są cali i zdrowi. Mecz piłkarski, który miał być hitem sezonu, zmieniał się w horror.
O godzinie 15:06 zainterweniowała policja i przerwała mecz. Ludzie w poszukiwaniu ratunku przedostawali się przez bariery oddzielające płytę boiska od trybuny. Kibice znaleźli się w potrzasku, pozbawieni powietrza, kawałka wolnej przestrzeni. Tłum napierających fanów zmienił się w coś w rodzaju młota, sprawiając, że spod barier nie było ucieczki, ludzie umierali dusząc się, szukając ostatków powietrza, by oddychać. Do transportu rannych przez boisko posłużyły tablice reklamowe. Ludzie, którym udało się ujść z życiem, nie mieli nawet czasu, by nacieszyć się chwilą ulgi, trzeba było pomóc. Ci, którzy opuścili stadion, widzieli tysiące przebiegających ludzi, wyczekując na zaledwie garstkę najbliższych.
29 years ago today, 96 children, women and men lost their lives at Hillsborough. We will never forget them.
— Liverpool FC (@LFC) 14 kwietnia 2018
Our thoughts are with the families, survivors and all those affected by the tragedy. pic.twitter.com/Kl0WvTKTDc
Nigdy nie zapomnę 15 kwietnia 1989 roku. Nawet nie potrafię myśleć o nazwie Hillsborough, nie mogę powiedzieć tego słowa bez wspomnienia tych tragicznych chwil. – mówi o pamiętnym dniu Kenny Dalglish, były piłkarz i trener Liverpoolu.
Jeśli nie zostałbym profesjonalnym piłkarzem, jest to niemal pewne, że w sobotę 15 kwietnia 1989 roku znalazłbym się w środku Leppings Lane. – to słowa napastnika Liverpoolu z tamtych lat, Johna Aldridge’a.
Czasem musi upłynąć sporo czasu, zanim człowiek zrozumie pewną rzecz i w moim przypadku też tak jest. Nigdy nie zagłębiałem się w historię tragedii na Hillsborough, wiedziałem, że takie wydarzenie miało miejsce i tyle. Ale mam wrażenie, że pojąłem, dlaczego hymn Liverpoolu, „You’ll Never Walk Alone” (dla nieznających angielskiego – „Nigdy nie będziesz szedł sam”) jest tak piękny. 15 kwietnia 1989 roku 96 osób było po prostu…samotnych, pomimo paradoksu, że stadion w Sheffield mógł pomieścić ponad 50 tysięcy miejsc. Byli samotni, nie mieli dokąd pójść, by się uratować. Wierzcie mi, to jedno z najgorszych uczuć, którego nikt nie powinien nigdy doświadczyć.
Data 15 kwietnia od tamtego dnia nie figuruje już w terminarzu rozgrywek Liverpoolu na żaden sezon. Ten (przede wszystkim ten) dzień przeznaczony jest na uczczenie pamięci ofiar jednej z największych stadionowych katastrof w historii futbolu.
Myjąc zęby zdałem sobie sprawę z pewnej rzeczy i zarazem wiedziałem, co napiszę na zakończenie tego tekstu. W wyniku tragedii na Hillsborough z tego świata odeszło 96 osób takich jak my. Ludzi, którzy poszli na stadion obejrzeć kapitalny mecz, świetny piłkarski spektakl. Los chciał, że to właśnie oni posłużyli za obsadę nie spektaklu, lecz horroru. W przypadku śmierci Davide Astoriego pisałem, że każdy powiązany z futbolem jest członkiem jednej wielkiej rodziny. Z jednymi z tych członków jesteśmy bliżej, z drugimi dalej. Ofiary tej katastrofy były (są i będą) do nas najbardziej podobne, w końcu nie byli to piłkarze, działacze, dziennikarze, a po prostu…kibice. Żyjący tak jak my, mający normalną pracę, rodzinę, dzieci, tacy (nie)zwykli, angielscy Kowalscy, z którymi mamy najwięcej wspólnego. I choć tego dnia byli sami, teraz tam na górze, mają siebie nawzajem. Prócz miłości do piłki, do Liverpoolu, są połączeni tym, co przeżyli, a właściwie nie przeżyli… You’ll Never Walk Alone.