Geniusz z miasta Beatlesów... Tłusty Czwartek #9
Zasiadając do pisania tekstu na dziś, kompletnie nie miałem pojęcia w jaki temat się zagłębić. Myślałem i nie mogłem wymyślić nic konkretnego. Czasem wpadnięcie na jakiś ciekawy temat bywa trudniejsze od samego napisania tekstu – paradoks, co nie? Raz przychodzi to łatwiej, innym razem – trzeba szukać. Teoretycznie mogłem skupić się na dzisiejszym spotkaniu Realu z Bayernem, ale byłoby to w moim odczuciu zbyt banalne. Dotknęła mnie jakaś taka dziwna pustka – absolutny brak pomysłu na ciekawy temat, ale po raz kolejny z pomocą przybył mi jeden z redaktorów footroll.pl – Piotrek Adamus (pozdrowienia). Zarzucił mi na głowę dobrą rozkminkę – jak słusznie oboje zauważyliśmy, coraz częściej my, jako kibice, wspieramy jednostki, a nie drużyny. Coś w tym jest – oczywiście nie piszę tutaj stricte o kibicowaniu na poważnie, angażowaniu się bez reszty w sprawy klubu i bieganiu na wszystkie mecze w koszulce klubowej. Mam na myśli coś zupełnie innego. Coś co dotyka coraz więcej osób – i nie jest to absolutnie żadną złą cechą. Sympatia – najzwyklejsza w świecie sympatia. Po prostu bywa tak, że naszą uwagę przyciąga jakiś autorytet bądź wyrazista osobowość i po cichu życzymy mu jak najlepiej. Tak po prostu. Chciałbym również przeprosić kibiców Barcelony – wiem, że dzisiaj mamy czwartą rocznicę śmierci Tito Vilanovy, ale pozwólcie, że nie będę pisał o tym teksu. Jest jeszcze dla mnie za wcześnie na poruszanie tego tematu. Zbyt świeża rana...
Zagłębiając się w clue sprawy dochodzę do wniosku, że podłoże takiej sytuacji jest bardzo proste i nie trzeba być Sherlockiem, żeby na to wpaść. W grupie społecznej, bądź mniejszych jednostkach miary społeczeństwa od zarania dziejów bywało tak, że ludzie, którzy są autentyczni w tym co robią i mają wyrazisty charakter, przyciągają rzesze sympatyków. Jedni tworzą sekty, drudzy grupy przestępcze, a jeszcze inni grają w piłkę nożną. Większość (nie wszyscy) z nas ma tak, że jeśli ich ulubiona drużyna odpada z jakichś rozgrywek, to automatycznie wyszukujemy sobie inną drużynę, której po cichu kibicujemy (choć wolę użyć słowa ''sympatyzujemy'' – brzmi ono mniej zobowiązująco) i opowiadamy się za nią, żeby mieć w ogóle po co dalej oglądać dane rozgrywki. Wytwarza się wtedy swego rodzaju więź pomiędzy postronnym kibicem futbolu, a jakimś charakterystycznym piłkarzem bądź trenerem, niekoniecznie drużyny, której na co dzień jesteśmy kibicami. Należy rozgraniczać sympatyzowanie od kibicowania, bo są to zupełnie dwa odrębne pojęcia. Ale dziś nie o tym. Całe to zjawisko jest w pełni zrozumiałe, ponieważ (w pewien sposób) chcemy dalej być ''podłączeni do prądu", dzięki czemu oglądanie decydujących rozstrzygnięć jest dla nas bardziej emocjonujące. I w tym rzecz – piłka nożna musi nieść ze sobą emocje, czasem skrajne, bo bez emocjonowania się nią traci ona cały swój urok i prawdziwe piękno. I takich przykładów jest mnóstwo: wielu naszych rodaków sympatyzuje z Bayernem bo Lewy, w tamtym sezonie sporo osób dobrze życzyło Monaco z Kamilem Glikiem w składzie. W tej edycji Ligi Mistrzów znalazły się osoby, które życzyły dobrze Juventusowi z uwagi na Buffona, który jak to mówią złośliwi ''zasługuje na Ligę Mistrzów bo jest stary''. Nie neguję tego absolutnie, bo sam mam podobnie. Przykładowo w obecnej kampanii Champions League mocno trzymam kciuki za Liverpool. Zapytacie: ''ale czemu''? Odpowiedź jest prosta – Jurgen Klopp!
Od czasów prowadzenia przez niego osławionego w całej Polsce ''trio z Dortmundu" wraz z ich kolegami czułem do niego ogromną sympatię. Był on dla mnie bardzo autentyczny w tym co mówi, szczery (choć czasem aż do bólu), przejrzysty, zwariowany i co najważniejsze – znający się na swoim fachu jak mało kto. Nie jest żadną tajemnicą, że od dawna chciałem, aby to Klopp był trenerem Barcelony – po cichu dalej na to liczę, no ale zarząd... sami rozumiecie – mógłbym tu wstawić samo "xD" i też załatwiłoby to sprawę. W mojej opinii jest to człowiek stworzony do prowadzenia tak wielkiego klubu jak Barcelona (zaraz się zlecą śmieszki: ,,h3h3 Barca to odpadła z Romom, h3h3, b3k44444“) i co najważniejsze posiada ogromny autorytet w całym ,,światku" piłkarskim, o warsztacie trenerskim nie wspominając. Jest on połączeniem hiszpańskiego wizjonera futbolu z niemiecką perfekcją i dokładnością. To, w jaki sposób prowadzi swoje zespoły, powinno stanowić wzorzec do książek dla przyszłych pokoleń trenerów. I co najważniejsze – osiąga on znakomite wyniki nie posiadając nieograniczonych funduszy na transfery, nie obejmując najlepszych klubów świata – on po prostu ze swoich drużyn TWORZY te najlepsze kluby świata, generując przy tym dla nich ogromne zyski. Geniusz!
Zacznijmy jednak od tego, od czego powinniśmy – czyli od początku. Mamy rok 2011 – Jurgen Klopp po 9 latach odzyskuje tytuł mistrza Niemiec dla Dortmundu. Jakby tego było mało – kilkukrotnie ośmiesza przy tym POTĘŻNY Bayern Monachium. Gdyby ktoś wróżył taki scenariusz przed sezonem, to pewnie wielu z nas wysłało by go do Tworek albo Choroszczy. A jednak! Borussia była wtedy świetnie zbalansowaną drużyną, łączącą młodzieńczą fantazję z doświadczeniem piłkarzy takich jak Kehl, Weidenfeller, Antonio Da Silva czy zbliżający się do emerytury legendarny Dede. Swoją wielką cegiełkę do sukcesu ówczesnej BVB dołożyli wtedy również Polacy – Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski, którym niemiecki trener otworzył drzwi na piłkarskie salony. I to jest niezaprzeczalny fakt! By pokazać Wam ogrom sukcesu, jaki odniósł Klopp z BVB wystarczy napisać, że po obronie patery Bundesligi w 2012 roku do dzisiaj NIKT nie przerwał dominacji Bayernu na krajowym podwórku! Robi wrażenie, co? Jeśli dodamy do tego fakt, że doszli również do finału Ligi Mistrzów, gdzie pechowo ulegli właśnie Bawarczykom – tworzy nam to obraz trenerskiego geniuszu! Jednak to czego nie udało się dokonać w Dortmundzie, może dokonać się w Liverpoolu, który najprawdopodobniej zagra w wielkim finale Champions League w Kijowie. (przyp. wygrana z Romą w pierwszym spotkaniu półfinałowym 5:2). Nie lubię pisać o rzeczach, które są przypuszczeniami i nie są pewne, ale fakty są takie, że drużyna prowadzona przez niemieckiego szkoleniowca ma szansę wygrać Ligę Mistrzów, przerywając tym samym fatalną passę angielskich drużyn w najbardziej prestiżowych rozgrywkach na Starym Kontynencie. Kto z nas napisałby w sierpniu, że grający jeszcze wtedy eliminacje do LM Liverpool, w kwietniu będzie tak blisko finału w Kijowie? No po raz kolejny Tworki lub Choroszcz, wybierzcie sobie! Ale tak samo, jak w przypadku BVB z 2012 roku, życie napisało nam piękny scenariusz, który (mam nadzieję) tym razem zakończy się happy endem.
„Najlepszy piłkarz, którego trenowałem? Goetze, ale największy postęp zrobił Lewandowski”. Klopp z nostalgią wspomina czasy pracy w Dortmundzie. pic.twitter.com/qYqBoyUM9j
— x-news sport (@xnews_sport) 9 listopada 2017
Wywodzący się ze Stuttgartu trener ekipy The Reds, tak jak z Roberta Lewandowskiego potrafił zrobić jednego z najlepszych napastników świata, tak samo w Liverpoolu stworzył trio marzeń – trio, na widok którego wielu obrońcom na świecie robi się gorąco i mokro w majtach. Stworzył istnego potwora, który połyka kolejnych niewinnych obrońców przeciwników, rzekłbym INDYWIDUUM, PAN PIŁKARZ – mowa tu oczywiście o Mohamedzie Salahu, który notabene był odrzutkiem Jose Mourinho w Chelsea. Niezły chichot losu, nie? Egipcjanin odbudował się w Romie, do której był najpierw wypożyczony, a potem wykupiony. Od 2017 roku jest piłkarzem Liverpoolu w którym, na dzień dzisiejszy, stał się jednym z najlepszych piłkarzy na świecie! Obecny sezon ma absolutnie kosmiczny, bije rekord za rekordem, a teraz do spółki z Robertem Firmino i Sadio Mane wprowadza The Reds na piłkarskie wyżyny, siejąc przy tym olbrzymie spustoszenie w szykach obronnych kolejnych przeciwników! To należy oddać Jurgenowi Koppowi – ma niesamowitą zdolność budowania piłkarzy i szukania w nich rezerw, nawet tych skrytych bardzo, ale to bardzo głęboko. Pamiętam, jak w swoim ostatnim sezonie w barwach BVB Lewy strzelił bramkę z rzutu wolnego. Na konferencji prasowej Jurgen żartował, że jest w szoku, bo Lewy na treningach zazwyczaj nie trafiał. No i patrzcie, niby gierka słowna, lekka prowokacja, ale w ogólnym rozrachunku Lewy dopracował swoje rzuty wolne do perfekcji. Ktoś powie, że to wszystko zasługa Roberta. Pełna zgoda, ale znając ogromną ambicję Lewego, takie słowa Jurgena zmobilizowały go do jeszcze większej pracy nad sobą.
Klopp w mojej ocenie to trener na miarę naszych, nowych czasów. I nie ma tu absolutnie żadnego idealizowania, on po prostu zasługuje, aby wymieniać go w panteonie największych sław trenerskich. Wystarczy popatrzeć na bilans bezpośrednich konfrontacji z drużynami Pepa Guardioli, przez wielu uważanego za Boga fachu trenerskiego. Wygląda to tak: 8 zwycięstw Kloppa, 5 Guardioli i 1 remis. Warto zaznaczyć, że Klopp za każdym razem prowadził te mniej utytułowane i TAŃSZE ekipy – tym większe więc brawa dla niego. Ale wracając do charakterystyki Jurgena – jest to trener preferujący ofensywny futbol, zachowując przy tym oczywiście solidność w grze defensywnej. W myśl powiedzenia ''zespół buduje się od tyłu" stworzył solidną linię obrony z wszechstronnymi bokami i zabójczo efektywną linią pomocy, która w genialny sposób obsługuje trzech jeźdźców apokalipsy w ataku (czwartym jest sam Klopp). Można mieć lepsze połączenie? Wątpię. Spójrzcie – nawet odejście Coutinho tego nie zepsuło. Jest to w sumie kolejny paradoks i chichot losu – Brazylijczyk przeszedł do Barcelony, kalkulując sobie zapewne możliwość walki w przyszłym sezonie o najcenniejsze trofeum na Starym Kontynencie. I co się stało? Okazuje się, że jeśli dostanie medal za wygranie Ligi Mistrzów to tylko z Liverpoolem, a nie z Barceloną (jeszcze raz pozdrowienia dla Romy). Taki troszkę casus Neymara, który też zamienił siekierkę na kijek – w dodatku strasznie tępy kijek. Stryjek z resztą też. Brazylijczycy chyba tak już po prostu mają i nie ma co się nad tym rozwodzić. I nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, że nie chcę Cou w Barcelonie – bzdura! Chciałem, chcę i będę chciał! Przyszły sezon będzie jego – zobaczycie! Wracając jednak do The Reds – czy wygrają Ligę Mistrzów? Nie wiem, możliwe – są przecież przesłanki na poparcie tej tezy. Najpierw jednak niech dobiją Romę w półfinale – dopiero wtedy będziemy się martwić co dalej.
Jestem typem człowieka, który lubi dyskutować o faktach i to nad nimi się pochylać. Stąd moje zdziwienie skąd aż tyle dyskusji na temat dwumeczu Liverpoolu z Romą. Wynik pierwszego spotkania praktycznie zamyka temat, ale... no właśnie, jest jedno ''ale''! To jest futbol, niespodzianki się zdarzają i bez nich gra straciłaby cały urok! Kto stawiał na Barcelonę z PSG? Kto stawiał na Romę z Barceloną? Pewnie niewielu! Oczywiście, należy zachować umiar (bo ostatecznie później Barcelona i tak odpadła z Juve i żadnej remontady w rewanżu nie było), ale miejcie na uwadze to, że zdarzyć może się wszystko, a tym bardziej w najbardziej nieprzewidywalnej grze zespołowej ze wszystkich, jaką jest piłka nożna. Nie twierdzę, że Roma znów zrobi remontadę, bo jest to mało prawdopodobne, ale nie zabierajmy im wszelkich nadziei. Przecież to jest pieprzona Champions League! Tu nie ma nic pewnego! Osobiście, uważam, że Liverpool za tydzień zamelduje się na spokoju w finale rozgrywek, ale apeluję o nieskreślanie Romy. Myślę, że odpadną, ale po walce.
Kończąc – wychodzi na to, że piłkarze Liverpoolu wzięli przykład z Kamila Stocha (prywatnie wielkiego fana The Reds) i zaczęli tak samo zamiatać jak on ubiegłej zimy w skokach narciarskich. Pół żartem, pół serio – pewnie Kamil SKACZE teraz z radości, gdy ogląda spotkania ekipy z Anfield. Jak brać przykład to z najlepszych, co nie? Cieszę się niezmiernie, że wreszcie poruszyłem temat The Reds – zabierałem się do tego tekstu o nich już od dawna, głównie ze względu na Jurgena i Salaha, ale wolałem poczekać na odpowiednią chwilę. I to jest właśnie ta chwila, bo nawet jeśli drużyna Kloppa nic nie wygra, to swoją postawą i stylem gry zdobyła serca wielu kibiców na całym świecie, w tym także i moje. Jakkolwiek się to wszystko nie skończy – panowie, dozgonny szacunek!
You'll never walk alone!
*Cały cykl felietonów Tłusty Czwartek, mojego autorstwa ma charakter subiektywny. Biorę na siebie 100% odpowiedzialność za wszystko co się w nich znajdzie – w końcu Footroll z założenia ma charakter opiniotwórczy