Czy Święci mogą trafić do piekła? Angielska cięta #5
Sierpień 2012 roku, Etihad Stadium. Powracający do Premier League zespół Southampton mierzy się z ówczesnym mistrzem Anglii, Manchesterem City. W składzie gości występują takie tuzy jak: Kelvin Davis, 22-letni wówczas Nathaniel Clyne, Daniel Fox, Jos Hooiveld, znany jedynie największym koneserom angielskiej piłki Adam Lallana, czy Guly do Prado. Na ławce m.in. 17-letni Luke Shaw, a także legenda Liverpoolu (w tym określeniu nie ma grama ironii, jest jej tona) – Rickie Lambert. W dużym skrócie – mieszanina żółtodziobów oraz walczaków, których natura delikatnie mówiąc, nie obdarzyła iskrą od Boga, jeśli chodzi o grę w piłkę. Całą brygadą dowodził przedstawiciel legendarnej już angielskiej myśli szkoleniowej, Nigel Adkins. Zespół Świętych przegrał to spotkanie 2:3, lecz nie miał się absolutnie czego wstydzić – w końcu lepsze drużyny zbierały większy oklep od The Citizens. Pierwsze powody do chowania głowy w piasek zaczęły pojawiać się, gdy ekipa z St. Mary's Stadium po 10 rozegranych spotkaniach miała na koncie 4 punkty, będąc czerwoną latarnią ligi, świecącą bardzo mocno.
,,Miłe złego początki”, jak mawia klasyk. Spoglądając jednak na sześć kalendarzowych lat w wykonaniu zespołu z południa Anglii, należy zamienić dwa pierwsze słowa miejscami. Ale po kolei.
Cierpliwość zarządu do Adkinsa wyczerpała się w styczniu 2013 roku, a zastąpił go Mauricio Pochettino. Nie żaden Allardyce, nie żaden Hodgson, Pulis, ani Mark Hughes (do tego Pana jeszcze wrócimy). Zatrudnienie Argentyńczyka było posunięciem dość ryzykownym, w końcu kto będący przy zdrowych zmysłach zatrudnia gościa kompletnie nieobeznanego z ligą i to w momencie, gdy drużyna w środku sezonu zajmuje ostatnie miejsce w stawce. Wygląda na to, że w piłce trzeba być trochę wariatem. Pochettino wyciągnął zespół ze strefy spadkowej na bezpieczne 14. miejsce. I wcale nie zamierzał na tym poprzestać.
Przed kolejnym sezonem Southampton dokonał ciekawych wzmocnień. Klub zasilili: Victor Wanyama, pozyskany z Celticu Glasgow (kibice Barcelony z pewnością go kojarzą), oraz Dejan Lovren z Olympique’u Lyon. Trafione transfery w połączeniu z rozwojem umiejętności m.in. Lallany, Jamesa Warda-Prowse'a, Jacka Corka, Caluma Chambersa i Jay'a Rodrigueza zaowocowały 8 miejscem w tabeli – najwyższym w historii klubu w Premier League.
Dobry sezon nie umknął uwadze lepszych klubów, które zaczęły postrzegać zespół Świętych jako wylęgarnię niezłych piłkarzy. W kolejce ustawiały się, m.in. Manchester United po Luke'a Shawa, Liverpool po Lovrena i Lallanę, Arsenal po Caluma Chambersa. Na ciepłą posadkę w Tottenhamie zapracował sobie Pochettino, a w jego miesce zatrudniono Ronalda Koemana. Tym magicznym sposobem klubowa kasa wzbogaciła się o blisko 120 milionów euro. W myśl zasady „Chytry dwa razy traci” postanowiono spożytkować te fundusze na nowych piłkarzy. Na St. Mary's Stadium trafili więc: Sadio Mane, Shane Long, Dusan Tadić, Ryan Bertrand, Fraser Forster, Toby Alderweireld oraz Graziano Pelle.
Po oddanym do Spurs Pochettino nikt zbyt długo nie płakał, ponieważ jego następca pochodzący z Holandii już w pierwszym sezonie pracy przebił jego osiągnięcie zajmując siódme miejsce w Premier League. Praktycznie wszystkie transfery Koemana wypaliły bezbłędnie. Już wcześniej można było obserwować cudowną przemianę stylu gry Świętych, a były zawodnik m.in. Barcelony pociągnął ten proces jeszcze dalej. Z meczu na mecz zapominano o siermiężnym niczym Serie A (pozdrowienia dla pana Hajty) angielskim stylu gry, a jego miejsce zajmowała gra ciesząca oko i przede wszystkim skuteczna. Southampton nie był już postrzegany jako dostarczyciel łatwych trzech punktów, lecz jako rywal, z którym nikt w lidze nie będzie miał łatwo.
Piękny sen trwał dalej, a by opisać dalszą jego część, mógłbym w zasadzie przekopiować poprzedni akapit z kilkoma drobnymi różnicami. Udało się utrzymać Koemana na stanowisku, a ten po raz kolejny odpłacił się świetnymi tranferami. Virgil Van Dijk (jego przedstawiać chyba nie trzeba), zastąpił sprzedanego do Tottenhamu Alderweirelda w stosunku jeden do jednego. A prócz niego: Jordy Clasie, Oriol Romeu, Cedric Soares. Efekt? Kolejne rekordowe miejsce w tabeli, tym razem szóste, z dorobkiem 63 punktów. Do miejsca premiowanego grą w Lidze Mistrzów zabrakło zaledwie czterech oczek.
Koemana nie udało się już zatrzymać w klubie na sezon 16/17. Po Holendra łapy wyciągnął Everton, a na St. Mary's Stadium zatrudniono Claude'a Puela. Z So'ton pożegnali się również Wanyama i Mane, którzy w pogoni za większą karierą odeszli odpowiednio do Tottehmamu i Liverpoolu. Zimą w pogoni przede wszystkim za pieniędzmi (a w zasadzie tylko za nimi) do chińkiego klubu, którego nazwy nawet nie chce mi się sprawdzać, powędrował Graziano Pelle. W ich miejsce natomiast przyszli Sofiane Boufal i Manolo Gabbiadini (ten drugi zimą). W nagrodę za dobrą grę w poprzednim sezonie zespół mógł zagrać w fazie grupowej Ligi Europy, lecz zajął tam dopiero trzecie miejsce i w rezultacie odpadł z rozgrywek.
Na krajowym podwórku było znacznie lepiej. Wprawdzie Puel sezon zakończył na ósmym miejscu w lidze, więc w porównaniu do swojego poprzednika wykręcił gorszy wynik, ale miał on szansę zdobyć jedno trofeum. Udało mu się dojść do finału Pucharu Ligi na Wembley, gdzie Święci ulegli Manchesterowi United w stosunku 2:3. Dla włodarzy było to jednak zbyt mało i wraz z końcem sezonu 16/17 Puel musiał spakować manatki i szukać sobie nowego miejsca pracy.
Dojechaliśmy do obecnego sezonu. Gdzie jest Puel? Ciałem w Leicester City, duchem pewnie gdzieś na Bahamach popija już kolorowe drinki pod palmami. Gdzie jest Southampton? Na DNIE! Przeliterować? D N I E! To jedyne określenie, jakie znajduję na osiemnaste miejsce w tabeli drużyny, która niedawno nie bez sukcesów biła się z najlepszymi. Święci płacą frycowe za zwolnienie Puela i zatrudnienie w jego miejsce Mauricio Pellegrino, który z Pochettino ma wspólne jedynie imię i podobnie brzmiące nazwisko. Ktoś chyba chciał zrobić comeback obecnego trenera Kogutów, podstawiając klona o podobnie brzmiących danych osobowych, licząc, że nikt się nie skapnie, ale niestety – różnicę widać gołym okiem. Southampton przez cały sezon zawodzi w defensywie i w ofensywie. To, z czego Święci powoli zaczynali słynąć, czyli świetne transfery, przepadło gdzieś bez wieści. Sprzedanego do Liverpoolu Van Dijka bezskutecznie zastępuje jakiś Wesley Hoedt na kiju. W miejsce Pelle, trafiającego jak na zawołanie gra Guido Carrillo, który w 2018 roku strzelił okrągłe zero goli. Kupiony z Juve Mario Lemina to jakiś kompletny niewypał. I po co było zwalniać Puela? Jak widać, czasem trzeba zrobić krok w tył, by potem móc zrobić dwa do przodu. Francuskiemu menedżerowi nie pozwolono nawet złapać oddechu – natychmiast kazano mu się wynosić i tyle go widzieli. To jeden z niewielu błędów popełnionych przez zarząd w ostatnich latach, ale moim zdaniem bardzo duży. Powiem więcej – kluczowy. No ale cóż, za błędy się płaci. Jest źle, baaardzo źle.
A może być jeszcze gorzej, jeśli Southampton spadnie z ligi. Gra w Championship, prócz zakręcenia kurka z pieniędzmi, które generuje sam byt w Premier League i prawa do transmisji, będzie oznaczać powrót do punktu wyjścia. W sumie to już się to dzieje, bo po wywalonym na zbity pysk Pellegrino burdel sprząta Mark Hughes. Jak trwoga, to do Boga – angielska myśl szkoleniowa jest the best. Blisko sześć lat rozsądnej polityki transferowej, inwestycja 30 milionów funtów w nowe centrum treningowe, praca wykonywana przez kolejnych trenerów - to wszystko może iść na marne. Wracając jednak na chwilę do Championship (zanim wróci tam Southampton) – wyobrażacie sobie Dusana Tadicia kopiącego się po czole przeciwko Wigan Athletic? Ja też nie. To pewne, że jeśli Święci opuszczą Premier League, to jakiś inny klub z elity się po niego zgłosi. I tak będzie mniej więcej z połową składu. Forster, Lemina, Ward-Prowse, Sofiane Boufal, Redmond, Cedric, Bertrand, Gabbiadini - ich występowanie szczebel niżej najzwyczajniej w świecie nie rajcuje, a papiery na granie w angielskiej ekstraklasie mają niepodważalne.
W miniony weekend Southampton wreszcie zainkasował 3 punkty, pokonując u siebie Bournemouth 2:1. Gra wyglądała naprawdę nieźle, a nas może cieszyć kolejny występ Jana Bednarka. Polak jest jednym z niewielu, którym ewentualny spadek mógłby zrobić na dobre. Otrzymałby wreszcie swoją prawdziwą szansę, zapoznałby się z futbolem na Wyspach, ale hej hej, spokojnie – pamiętajmy, drodzy rodacy, że dobro ogółu jest ważniejsze od dobra jednostki. Zawsze. Zwycięstwo nad Wisienkami nie wyciągnęło Świętych ze strefy spadkowej, lecz przybliżyło ich do bezpiecznego miejsca na zaledwie jeden punkt. Sytuacja nie jest już tak beznadziejna jak była, zwłaszcza gdy spojrzymy na terminarz innej drużyny walczącej o utrzymanie – Huddersfield. Manchester City, Chelsea, Arsenal. Jeśli Terriery się utrzymają, to czapki z głów przed Davidem Wagnerem. Southampton nie może jednak oglądać się na innych, tylko robić swoje. W spotkaniu z Evertonem na Goodison Park o 3 punkty może być ciężko, za to mecz ze Swansea, bezpośrednim rywalem w walce o pozostanie w Premier League, to absolutny must-win. Tym bardziej, że w ostatniej kolejce na St. Mary's Stadium przyjedzie... Manchester City. I tu cykl natury nam się zamyka – drużyna, od której 6 lat temu zaczęła się piękna przygoda Świętych z Premier League, teraz może ją pogrzebać i zesłać do piekła, na które fachowo mówi się Championship.