"Messidependencia" - prawda czy mit? Tłusty Czwartek #11
1 rok i 29 dni, czyli 394 dni – tyle trwała seria spotkań bez porażki FC Barcelony w rozgrywkach La Liga. Na ostatniej prostej wspaniałego sezonu, po 42 spotkaniach, przyszła wreszcie porażka na krajowym podwórku, ku uciesze wielu ludzi. Nie udało się, brakło niewiele, ale czy są powody do pesymizmu? Czy nadal mamy do czynienia z Messidependencią? Zapraszam do lektury!
Stało się nieuniknione, Barcelona znalazła wreszcie pogromcę, na krajowym podwórku – po ponad roku dzierżenia statusu niepokonanej, przyszedł w końcu mecz, w którym musiała uznać wyższość rywala – ostatniej niedzieli, w szalonym meczu, Levante pokonało FC Barcelonę 5-4! Brzmi jak żart, ale nim nie jest! Nie Atletico, nie Real Madryt, nie Sevilla, nie Valencia – ale Levante! Tak, Levante na kiju ogrywa Blaugranę! Cóż za historia – bolesna historia, oczywiście tylko dla Katalończyków. Ale o tym później. Tak dla przypomnienia nadmienię, że w skład rekordu wchodzi 6 spotkań pod wodzą Luisa Enrique z kampanii 2016/17 oraz 36 spotkań za Ernesto Valverde w tegorocznej kampanii. Chapeau bas entrenadores! Czapki z głów Panowie Trenerzy!
Wielu z Was, pewnie zadaje sobie pytanie, cóż oznacza termin "The Invincibles". Już śpieszę z pomocą, otóż ten termin, w wolnym tłumaczeniu z języka angielskiego oznacza "Niepokonani" i odnosi się do dwóch drużyn, które wygrały Ligę Angielską bez porażki – Preston North End oraz Arsenalu. Dla uzupełnienia warto dodać, iż w sezonie 2011/12 Juventus również zakończył rozgrywki ligowe bez porażki, jako trzeci klub (po Milanie i Perugii) z Serie A w historii, dzięki czemu dołączył do elitarnego grona "Niepokonanych", które po dzień dzisiejszy, liczy tylko pięć zespołów w Europie! Znam wielu, którzy sobie pomyśleli "Kuurła, a co to za wyczyn? Se kuurła odpalam FM-a i kurła 4 sezonu z rzędu, se wygrywam lige bez porażki, też mi osiągnięcie kuurła ". No tak, tyle, że życie to nie gra. Żaden symulator menadżera, nie odzwierciedli tego co dzieję się w realnym życiu – i tego chyba Wam tłumaczyć nie muszę.
Czasy Preston, Milanu czy Perugii są jednak bardzo zamierzchłe i wątpię by, ktokolwiek oprócz historyków, bądź wiernych kibiców tych drużyn, coś wiedział na ich temat, dlatego napomknę tylko o ekipie The Gunners. Był to sezon 2003/2004 – Arsenal pod wodzą, będącego w kwiecie wieku Arsena Wengera – wygrywa ligę bez porażki! Brzmi jak żart, co nie? Nie tym razem. W składzie Kanonierów biegają tuzy piłki nożnej takie jak: Patrick Vieira, Robert Pires, Fredrik Ljungberg, Dennis Bergkamp, Thierry Henry czy Kolo Toure – POTĘŻNA ekipa, która w tamtym sezonie siała postrach i zniszczenie na boiskach Premier League. Piękne lata w historii Kanonierów – dziś już większość nie pamięta czyja to zasługa, kto zbudował ten wielki Arsenal, tylko kręci z niego bekę, bo taka jest moda... zresztą nieważne. Dla kontrastu wymienię teraz kilku zawodników: Leo Messi, Luis Suarez, Andres Iniesta, Ivan Rakitić, Marc Andre ter Stegen, Sergio Busquets, Philippe Coutinho... Po co wymieniłem część składu Barcelony? Ano po to, ponieważ Ci jegomoście, mogli powtórzyć wyczyn wielkiego Arsenalu, mogli należeć i piastować pseudonim "The Invicibles La Liga". Mogli. Ale nie będą! A czemu? Bo jak zawsze, cytując Pana Zbyszka: "Coś się popsuło", tylko co? Głowy? Zmęczenie? Rotacje?
Wszystko po trochu.
What a day we had at Highbury 14 years ago today. The night wasn’t bad either #invincibles #arsenal #afc pic.twitter.com/bSUf958Rxt
— Stuart MacFarlane (@Stuart_PhotoAFC) 15 maja 2018
Co mnie najbardziej bawi? Ta wszechobecna beka w internecie: "Hehe bARCELONA pszegrała z levante, hehe ale ogurki, heheh Invincibles? Hehe hyba InCYMBAŁbles hehe, wyjaśnieni jak z Romom". Oczywiście, okoliczności porażki budzą moje politowanie, bo to kolejny, w ostatnich kilku latach mecz o coś, w którym piłkarze Barcelony przechodzą obok spotkania. Prawda jest taka, że zawodnicy zaczęli biegać dopiero w momencie, w którym Levante władowało im 5-tego (!) gola. Czaicie to? LEVANTE wbija Barcelonie 5-tego (!) gola i piłkarze Blaugrany zaczynają w końcu biegać na boisku. Nosz na litość boską, serio? No, ale było minęło, nie chcę się nad nimi pastwić. Sezon mimo wszystko udany, zresztą jak można się śmiać z zespołu, który w grudniu zamiata La Ligę, a Copa del Rey wygrywa w cuglach, bez większego wysiłku, a po porażce w Realem w Superpucharze Hiszpanii – odniósł tylko 3 (!) porażki na przestrzeni całego sezonu. W każdym innym klubie po takim wyniku, wybudowano by trenerowi pomnik! Tylko nie w Barcelonie, tutaj wymaga się trypletu co sezon, a każdy inny wynik CIULES biorą jako porażkę, serio? Bez komentarza.
Jednak największej beki z odpadnięcia Barcelony z Ligi Mistrzów nie mają kibice Realu, (ich bym jeszcze zrozumiał, bo mogą wygrać ją 3. raz z rzędu) tylko kibice zespołów, dla których bycie w czubku tabeli swojej ligi, wyjście z grupy LM to jest chyba szczyt możliwości i piszę to absolutnie serio. Paradoksem tej sytuacji jest, że kibice Królewskich, tak Ci rzekomo źli, te HaHa Dzieci, skupiają się tylko na swojej drużynie i chwała im za to – mają swoje 15 minut od trzech sezonów, ale potrafią oddać dominację Barcelony na krajowym podwórku na przestrzeni ostatniej dekady. Oczywiste jest, że niewygranie LM jest bolesne, ale popatrzmy na to z drugiej strony – mamy dublet do cholery! Czy to, aż tak źle? Może boleć, że w Europie nie znaczymy tyle ile byśmy chcieli, ale jak słusznie zauważył Leo Messi w wywiadzie dla TyC Sports – nasyceni sukcesami z ostatniej dekady piłkarze, wyłączają pełną koncentrację w najważniejszych momentach sezonu, lekceważą rywali, uważają, że im się należy i w zasadzie nic im się nie może stać... Brutalna prawda, ale tak to właśnie wygląda na przestrzeni ostatnich 3 lat. Nie obwiniam za to piłkarzy, bo każdy jest tylko człowiekiem i ma prawo do słabszego okresu. Ale patrząc na Barcelonę, ciężko nie odnieść wrażenia, jak bardzo ten klub uzależniony jest od swojego goleadora, swojej ikony, Leo Messiego. W słowniku języka katalońskiego powstał nawet termin "Messidependencia" – czyli uzależnienie od Leo Messiego. Może nie piłkarze, ale zarząd troszkę przespał okres posiadania w swoim zespole La Pulga Atomica? Większość kibiców Barcelony, zapewne się ze mną zgodzi, że takowe uzależnienie istnieje – człowiek czasem odnosi wrażenie, że piłkarze bez Messiego na boisku, zachowują się jak dzieci we mgle - boją się ryzyka. Wychodzą z założenia, że co będą się wychylać, Messi coś wymyśli. Oczywiście w pojedynczych meczach, bądź przez większą część sezonu ma to rację bytu, ale na pewno w długofalowej perspektywie, jest to absolutnie nie do przyjęcia. Taki klub jak Barcelona musi mieć alternatywy, plan B, plan C na spotkanie, a nie wiecznie liczyć na przebłysk geniuszu Leo. Ten problem doskonale zdiagnozowali sternicy Realu Madryt – dziś Królewscy, są w stanie być konkurencyjni dla reszty świata, grając bez Cristiano Ronaldo. Da się? Da! Nie chciałbym popadać w skrajności, bo takich piłkarzy trzeba wykorzystywać i na nich opierać głównie swoją taktykę, ale nie wolno tego robić w 100%, o czym dobitnie przekonują się kibice Dumy Katalonii. Gdy na boisku jest Messi, zazwyczaj dzieją się rzeczy spektakularne, żywcem wyjęte z jakichś komiksów o NADpiłkarzach, którzy są w stanie z piłką zrobić dosłownie wszystko. Problem zaczyna się robić, gdy albo Messi nie gra, albo ma gorszy dzień. Dwa ostatnie przykłady z brzegu, słabszy dzień Leo z Romą – odpadamy z Ligi Mistrzów, brak Argentyńczyka w składzie na Levante – porażka, przerywająca serię 42 spotkań, bez zaznania smaku przegranej. Po internecie śmigał nawet taki w miarę prawdziwy mem z cyklu "Zostawić Was na chwilę samych" – z Messim w roli głównej.
Zadajmy sobie teraz jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: Chcielibyśmy, żeby to Real popsuł nam tą passę? Wątpię. Padło na Levante, pozdrawiam Michała, który na zlocie stwierdził, całkowicie z dupeczki, że Levante to będzie najtrudniejszy mecz. Brawo! Idź chłopie do buka! Albo może lepiej nie, gdy zaczyna się grać, zwykle zaczyna się przegrywać, a tego mu nie życzę.
Zawsze, staram się szukać pozytywów w nawet najgorszych sytuacjach i po meczu z Levante jestem w stanie dostrzec światełko w tunelu: Philippe Coutinho. To co, facet zagrał z Levante to był kosmos, oczywiście zachowując wszelkie proporcje i patrząc na klasę rywala. Ale porozmawiajmy o faktach, Cou zalicza swój pierwszy hattrick w barwach Barcelony, jest absolutnie najlepszym zawodnikiem klubu z Camp Nou. Zagrał tak jak, tego oczekiwali kibice Dumy Katalonii tuż po jego transferze – z rozmachem, z fantazją, z finezją. Już dawno temu pisałem, że będziemy mieli z niego dużo pociechy, bo ma ogromną jakość. Wiele osób krzyczy, że hur dur barca psuje rynek, na co im Kułtinio, Grizman czy Dembele?! Po co? Odpowiedź jest prosta – chodzi o przerzucenie presji z pleców jednego genialnego piłkarza, na plecy kilku innych wspaniałych zawodników. Skład Barcelony stanie się teraz bardziej konkurencyjny, będzie większa rotacja oraz rywalizacja w składzie... Po to, właśnie do cholery musimy pozyskać Griezmanna! To nie są wzmocnienia na Ligę! O nie, nie! To są wzmocnienia na Ligę Mistrzów! Cieszy mnie to, że nawet w Katalonii dostrzeżono tą zależność wyników zespołu od dyspozycji Leo i postanowiono ściągnąć mu partnerów na w miarę podobnym poziomie, co on (ciężko byłoby znaleźć, kogoś równie dobrego). Cytując klasyka, bójcie się "Barcelona wróci silniejsza" w przyszłym sezonie. #NAPIWNO
Na sam koniec chciałbym zaapelować do kibiców Barcelony: Ludzie wrzućcie na luz, nic wielkiego się nie stało, przegrali to przegrali! Szczerze mówiąc i tak długo trwała ta seria, która tak naprawdę mogła skończyć się, czy to w meczu z Realem, czy cudem zremisowanym z Sevillą. Cieszmy się z tego co mamy, a co mamy? Dublet! Dublet kochać sercem i z takim nastawieniem radzę każdemu udać się do domu, czy to na imprezę, czy do pracy! Pamiętajcie, to czy Barcelona byłaby "The Invincibles" czy nie, nic by nie zmieniło w waszym życiu – przecież to tylko piłka nożna!
*Cały cykl felietonów Tłusty Czwartek, mojego autorstwa ma charakter subiektywny. Biorę na siebie 100% odpowiedzialność za wszystko co się w nich znajdzie – w końcu Footroll z założenia ma charakter opiniotwórczy