Czy wszystko zmierza ku lepszeMU? - sezon United w pigułce. Angielska cięta #8
Kończy się sezon, czas więc zasiąść i zrobić kilka podsumowań, które nikogo nie obchodzą. Udało mi się wyprodukować już jedno podzielone na dwie części, w którym napomknąłem jedynie kilka słów o każdym zespole Premier League. W tym samym tekście zapowiadałem, że jednemu z klubów poświęcę osobny artykuł. Drużynie, której przyglądam się baczniej niż pozostałym, myślę o niej zdecydowanie częściej niż o jakiejkolwiek innej, snuję więcej teorii i możliwych scenariuszy na przyszłość, a co za tym idzie, mam co przelać na kartki edytora tekstu za pomocą klawiatury. Manchester United – jaki był moim zdaniem ten sezon na Old Trafford? Zapraszam do lektury.
Czerwone Diabły pierwszy oficjalny mecz rozegrały w sierpniu i co rzadko się ostatnio zdarzało, miały okazję zdobyć jakieś trofeum na początku sezonu. Real Madryt z początku sezonu okazał się jednak za mocny, a potem z Królewskimi to różnie bywało. Gładkie zwycięstwo Los Blancos (choć wynik może mówić co innego), w dodatku z Cristiano Ronaldo rozpoczynającym mecz na ławce uświadomiło mnie, jak wiele potrzeba, by zaczęto traktować United poważnie.
Po Superpucharze Europy trzeba było więc obejść się smakiem, wstać z kolan, otrzepać się z kurzu i przystąpić do zmagań ligowych. Jak o otrzepaniu mówimy, to podopieczni Jose Mourinho pozbyli się każdej drobinki brudu. Na początek: dwa „czteropaki” załadowane West Hamowi i Swansea, po których „eksperci” zaczęli wieszać piłkarzom medale na szyjach, a Chelsea to w ogóle powinna przywieźć puchar za zwycięstwo w Premier League na Old Trafford. Zachwyt nad formą w lidze trwał do 9. kolejki, czyli starcia z pierwszym z beniaminków. Pierwsza porażka – 1:2 z Huddersfield. Nie z Liverpoolem na Anfield, nie z Evertonem, nie z West Hamem, z Huddersfield. Jeśli miałbym wytypować zespół, który pokona Czerwone Diabły jako pierwszy, to Terrierów nie brałbym nawet pod uwagę. Victor Lindelof był w tym spotkaniu pod wpływem bardzo mocnego czaru, zwanego fachowo Wylewus Maximus (gracze FIFA rozumieją).
Po spotkaniu z beniaminkiem nadszedł arcyważny mecz z Tottenhamem. Można powiedzieć, że upiekło się defensorom United i samemu Jose Mourinho przez absencję Harry’ego Kane’a. Tego dnia w Teatrze Marzeń nie grano żadnego pierwszorzędnego spektaklu, ale najważniejsze, udało się zwyciężyć. Niezawodny w roli jokera Anthony Martial, który po zwycięskim golu nawet się uśmiechnął, sprawił, że Mourinho mógł z dumą w sercu uciszyć Pochettino, jak na załączonym obrazku.
Te dwa spotkania obrazują w zasadzie postawę United w lidze na przestrzeni całego sezonu. Dwie statystyki:
-Czerwone Diabły przegrały w sezonie 2017/18 ze wszystkimi trzema beniaminkami (Huddersfield, Newcastle, Brighton) po raz pierwszy w historii
-United zdobył 19 punktów na 30 możliwych w spotkaniach z „top six” (City, Tottenham, Liverpool, Chelsea, Arsenal), o 9 więcej niż rok wcześniej
Wygląda znajomo? Niemalże kalka Liverpoolu z sezonu 2016/17, który podczas spotkań z największymi rywalami przypominał nieposkromione lwy. Zaś w meczach z drużynami z dolnych rejonów tabeli można w nich było dostrzec miauczące kociaki mające problem z kłębuszkiem wełny, a co dopiero ze strzeleniem co najmniej jednej bramki więcej od przeciwnika. Do robinhoodowskiej postawy nic nie mam, ale nie w piłce nożnej i nie w wykonaniu mojego ukochanego zespołu. Mają zabierać bogatym i…biednym przede wszystkim.
Mimo porażek, które nie miały prawa się przytrafić, postawę United w lidze należy ocenić jako dobrą, a nawet bardzo dobrą. Na dwadzieścia spotkań, w których strzelali gola jako pierwsi, dali sobie wydrzeć wygraną…zero razy. To najlepszy wynik w lidze. Odwróćmy sytuację. Potrafili również odrabiać straty, a za przykłady niech posłużą potyczki z Chelsea (z 0:1 na 2:1), Crystal Palace i Machesterem City (z 0:2 na 3:2). Zatem United w lidze punktował regularnie, wygrywał i dopisywał sobie kolejne punkty, kończąc sezon na liczbie 81 oczek.
Problem w tym, że inną dróżką niż ta, którą kroczyły Czerwone Diabły, podążał rywal zza miedzy. Minioną kampanię MU w Premier League określiłem mianem dobrej. Jakich więc słów mam użyć na wyczyny The Citizens? Wybitne? Fantastyczne? Kapitalne? Rekordowe? Wszystko na raz? Pep Guardiola i jego piłkarze roznieśli ten sezon w pył, odbierając wszelkie nadzieje na tytuł już w okolicach grudnia. Kibice United powinni więc przyjąć wicemistrzostwo Anglii zdobyte przez ich pupili z pocałowaniem ręki, bo na nic więcej szans nie było. Wilk syty i…Manchester City.
Tyle było rzeczy przyjemnych, bo zmieniamy rozgrywki. Nie wiem, którą kompromitację wziąć na warsztat jako pierwszą, więc wybiorę tę, która wcale mnie nie bolała, a wręcz przeciwnie. Od lat uważam Puchar Ligi za niepotrzebną zapchajdziurę. Zeszłoroczny finał z Southampton, po którym United przystępował do kolejnej edycji jako obrońca tytułu był dla mnie taki ważny…że go nie oglądałem, bo wolałem wybrać się do kina (John Wick 2 super film, polecam). Ale do cholery, odpaść z Bristol City, nie grając nawet jakimiś potężnymi rezerwami? Nie ukrywam, że troszeczkę maści na ból dupy zmarnowałem.
Ale nie mogłem przeginać, bo na arenie międzynarodowej doszło do kolejnej frajerskiej porażki. W Lidze Mistrzów liczyłem na ćwierćfinał, może półfinał przy odrobinie szczęścia w losowaniu. Limit farta został wyczerpany jednak na fazę grupową, gdzie los przydzielił Diabłom FC Basel, CSKA Moskwa i Benfikę. Słyszałem opinię o autostradzie do 1/8 finału, lecz wcale jej nie podzielałem, pamiętając kogo w grupie miał United 2 lata temu i 6 lat temu, gdy kończył zmagania w Champions League w grudniu.
Na szczęście większość okazała się mądrzejsza ode mnie. Szkoda tylko, że chłopaki za szybko zjechali z wspomnianej autostrady i przegrali z Bayleą – komplet punktów w grupie wyglądałby pięknie. W fazie pucharowej los znów był w miarę łaskawy i przydzielił jedną z najbardziej nierównych drużyn w Europie – Sevillę. Spotkali się ze sobą dwaj ostatni triumfatorzy Ligi Europy (oczywiście wyłączając niedawne zwycięstwo Atletico Madryt) i po pierwszym meczu wiedzieliśmy dlaczego to tam musieli szukać okazji do podniesienia europejskiego pucharu. Mam dylemat, bo nie wiem, czy to spotkanie było nudne jak psia sierść, czy jak flaki z olejem, a może jak jedno i drugie. Przed rewanżem na Old Trafford byłem ciągle spokojny o zwycięstwo.
Ben Yedder raz, Ben Yedder dwa i byłem spokojny o porażkę. United odpadł z Champions League w sposób frajerski, żenujący, kompromitujący, a w mojej głowie symbolem tej błazenady będzie ta akcja „100 Milion Mana”.
I wtedy wkroczył on…cały na siwo. Wszedł na konferencją prasową, by jak zwykle popierdolić farmazony, ale tamtego dnia przeszedł samego siebie.
W rozgrywkach Ligi Mistrzów już dwa razy siedziałem na tym krześle na konferencji i wyeliminowałem Manchester United tutaj, na Old Trafford.
Siedziałem na tym krześle, gdy prowadziłem Porto. Manchester odpadł. Siedziałem też tu, gdy trenowałem Real. Manchester odpadł. Dlatego nie sądzę, by dla klubu odpadnięcie z Ligi Mistrzów było czymś nowym.
Rozumiem naprawdę wiele, ale takiego strzału w pysk własnego pracodawcy…no ni cholery! Żoze, obraziłeś klub, który kocham i nawet jeśli mówiłeś to po to, by mówić – nie wybaczę Ci tego do końca Twoich dni. Broniłem Cię za wyniki w lidze, byłem ostatnią osobą, która poganiała Cię ze stołka za styl, ale tą wypowiedzią postawiłeś sobie u mnie krzyżyk. Krzyżyk na drogę, gdziekolwiek pójdziesz (oby jak najszybciej i z dala od Old Trafford).
Czas na ostatnią sromotną klęskę, która w momencie, gdy piszę ten tekst boli najbardziej, ponieważ jest najświeższa. Miałem ambitny plan zabrać się do pisania tego całego podsumowania po finale FA Cup, ale musiałem odczekać minimum jeden dzień. Nie chciałem, żeby co drugie słowo było wulgaryzmem, jeszcze by DissBlasterowi zdjęli portal za mowę nienawiści. Nie będę się rozpisywał o rywalach na drodze do półfinału – wymienię dla formalności: 2:0 z Derby County, 4:0 z Yeovil Town, 2:0 z Huddersfield, 2:0 z Brightonem. Hashtag łatwo, aż do półfinału z Tottenhamem, po którym uwierzyłem, że w tym sezonie może jeszcze być pięknie. The Special One pokazał Kogutom miejsce w szeregu, dając bolesną lekcję futbolowego cynizmu. Cynizmu, którym został pokonany w finale przez Conte. Chcesz pokonać United? Daj im piłkę, nie będą wiedzieli, co z nią zrobić. Podania na alibi w poprzek boiska, gra na chodzonego, wrzutki na Alexisa Sancheza, zawodnicy patrzący na siebie jak na debili, liczący, że kolega z drużyny zaraz weźmie piłkę i z jednej akcji magicznie strzeli dwa gole. W przerwie meczu dywagując, kto jest „do zmiany” stwierdziłem: „Kurwa, tu wszyscy są do zmiany.” Bezbarwny przód, Herrera, Pogba, Matić, Jones, którego błąd kosztował utratę bramki. WSZYSCY!
Finałów się nie gra, finały się wygrywa. Problem w tym, że tego, co zaprezentował dziś zespół United, nie można nawet nazwać grą. Nie wiem, co to było - jakiś, kurwa, dramat. Przed meczem miałem nadzieję na puchar, lecz z każdą kolejną minutą nadzieja ustępowała zażenowaniu i wkurwieniu. – grzmiałem w pomeczówce na Stajni DissBlastera. W nosie miałem ceremonię medalową, podczas której spacerowałem z psami na dworze, chcąc nieco odreagować. Jako zdjęcie dałem Mourinho patrzącego na zegarek z dopiskiem: „Jose, mam nadzieję, że gdy spojrzałeś na ten zegarek, to uznałeś, że czas spierdalać z Manchesteru...”
Jeśli w swoim drugim sezonie pracy w klubie (podobno najlepszym) nie wkładasz do klubowej gabloty żadnego pucharu, to wiedz, że nadszedł ten czas. Choć Portugalczyka nienawidzę całym ciałem, duszą i umysłem, oddam mu, co królewskie. Za jego kadencji drużyna zrobiła progres, zwłaszcza jeśli chodzi o grę w obronie. Problem w tym, że Mou nie jest w stanie temu klubowi dać absolutnie niczego więcej. Atak pozycyjny leży i kwiczy – kto uważa inaczej, niech włączy powtórkę sobotniego finału. Podejście do zespołu? Polega mniej więcej na tym, że go nie ma. Młodzi piłkarze? Tak nimi rotuje, że Ci mają dość i chcą odejść, że już o marnowaniu ich potencjału ofensywnego nie wspomnę. Rashford, Martial – to są jeszcze gnojki i trzeba im pozwolić wnieść jakiś pierwiastek szaleństwa do gry, a nie trzymać ich non stop pod kloszem. Niestety, w United dzieje się dużo więcej złego niż dobrego.
I parafrazując klasyka: „Nic się w tym klubie nie zmieni, bo Mourinho jest już chuj warty.” Zmiana podejścia i stylu gry? Gdzieeeeeee tam. Przecież wtedy cały obraz, na który pracował przez lata runie jak domek z kart i wyjdzie na to, że przeczył sam sobie. Przyznanie się do błędu? Przecież on jest nieomylny. Zmiana podejścia do swoich podopiecznych? Przecież to on jest "The Special One" i wszyscy inni mają tańczyć tak, jak on zagra. Tym większy mój smutek, gdy przypominam sobie, że jego umowa obowiązuje jeszcze przez dwa sezony. Zarządzie, nie przedłużaj jej, bo będziesz miał zdrowie psychiczne jednego (żeby tylko!) kibica United na sumieniu.
Na sam koniec pozostaje kwestia pytania zawartego w tytule. Chciałbym, żeby wszystko zmierzało ku lepszeMU. Naprawdę chciałbym, żeby tak było, ale tak nie jest.