Barcelono, masz tu swojego drugiego Neymarka
Zastąpienie Neymara w Barcelonie w skali 1 do 1 jest tak możliwe jak to, że Pazdan zacznie grać nagle w afro. Po prostu nie ma bata i tyle. Nie ma na świecie piłkarza, którego Katalończycy mogliby ściągnąć do siebie bez wyraźnej utraty sportowej jakości na lewym skrzydle. Ale kogoś kupić trzeba, a skoro Liverpool nie chciał oddać Philippe Coutinho, to pozostał Ousmane Dembele z Borussii Dortmund. Młody Francuz umiejętnościami na pewno odstaje od Brazylijczyka z PSG, ale pod względem wybujałego ego i charakterku bezsprzecznie mu dorównuje. Ba, po tym co odwalił przed transferem można nawet obstawiać, że już przerósł pana Ai, se eu te pego, więc w tym aspekcie Barca nie doznała żadnej straty.
Dembele to rocznik 97, więc młodzieżowiec pełną gębą. Właściwie jeszcze dzieciak, utalentowany, który chwycił Boga za nogi. To, co niedawno miało miejsce, a co odbija się echem w piłkarskim świecie, jest Wam pewnie doskonale znane, ale na wszelki wypadek przypomnę. Francuz nie zjawił się na treningu, nikt nie wiedział dlaczego, a trener przyznał, że nie da się z nim w ogóle skontaktować. Okazało się, że skrzydłowy Borussii został w domu i strzelił focha, bo klub odrzucił ofertę jego transferu do Barcelony. Jaką kasą dysponowali ludzie z Katalonii, wiedział każdy, dortmundczycy też, dlatego za swojego grajka żądali 150 mln euro. Barca proponowała mniej, więc propozycja została odrzucona. Normalna sprawa. No, ale nie dla Dembele, który czuł się pokrzywdzony przez cały świat. Na szczęście przełożeni z BVB myśleli inaczej i zawiesili piłkarza na czas nieokreślony, a dodatkowo nałożyli na niego karę finansową w wysokości "dolnego obszaru sumy sześciocyfrowej" (via Tomasz Urban, za Bildem).
Co teraz z takim grajkiem zrobić? Na dobrą sprawę mamy tu do czynienia z konfliktem tragicznym, coś takiego jak w przypadku Edypa. Nie ma dobrego rozwiązania. Cofnijmy się więc do pierwszej połowy sierpnia i przyjmijmy, że Francuz wciąż jest w Niemczech. Najpierw przyjrzyjmy się wersji, że Dembele jednak zostaje w Dortmundzie. Z plusów trzeba wymienić na pewno to, że w zespole wciąż byłby niezwykle utalentowany, podstawowy piłkarz mogący zrobić różnicę. Oprócz tego, co najistotniejsze, Borussia pokazałaby, że ich dymać nie można, że są poważnym klubem piłkarskim i takiego zachowania tolerować nie będą. Echte Liebe, prawdziwa miłość, tak brzmi główny slogan żółto-czarnej ekipy, który Dembele ma najwyraźniej w dupie. Minusy takiej opcji? To, że Francuz może być zarzewiem konfliktów, problemów i różnych takich plag egipskich. Nie jest powiedziane, że grałby na swoim normalnym poziomie. Prawdziwy profesjonalista nie powinien mieć z tym kłopotów, powinien zaakceptować rzeczywistość, w końcu ma ważny kontrakt (o tym później), ale co do profesjonalizmu Dembelego mam spore wątpliwości. Jeśli zostanie, może być obrażoną księżniczką z wieczną miesiączką, której wszyscy będą mieli dość, a przy najbliższej okazji nikt nie wyłoży za niego takiej kasy, jaką Borussia mogłaby wydoić teraz - i wydoiła.
Jest sierpień i jest jeszcze opcja druga, czyli rzecz jasna odejście piłkarza do Barcelony. BVB skasuje w tym momencie kupę siana, kwotę kilkukrotnie wyższą niż w przypadku rekordowego Mkhitaryana (42 mln euro). No i rzecz jasna pozbędzie się wkurzającej wszy. Wady? Największa w moim odczuciu jest taka, że w Europę pójdzie sygnał, iż Dortmund to typowy, niemający nic do gadania przystanek. Wiadomo, nikt logicznie myślący nie oczekiwał, że Dembele będzie grał w żółtym trykocie przez najbliższe trzydzieści lat, ale spodziewano się raczej tego, że Borussia opchnie go nieco później, po wcześniejszym skorzystaniu z jego umiejętności przez więcej niż rok. Hummels, Lewandowski, Mkhitaryan, Götze, Gündogan - oni wszyscy swoje na Signal Iduna Park rozegrali, a później poszli dalej, tak też miało być z 20-latkiem. Jeśli Dembele odejdzie teraz, pokaże wszystkim, że BVB nie ma do gadania zupełnie nic. Nic. Null. Zero totalne. Przychodzisz i odchodzisz kiedy chcesz, srasz na kontrakt, srasz na kibiców, srasz na sztab, kolegów z drużyny, działaczy, srasz na wszystko. Bo możesz, bo Borussia to tylko dziwka, z którą przez chwilę się zabawisz i pójdziesz dalej. Ano oczywiście są też mniejsze minusy, takie wadki bardziej, czyli utrata świetnego piłkarza i konieczność szybkiego znalezienie następcy, bo sezon Bundesligi rusza już za tydzień.
Dembelego nie broni zupełnie nic. Zachował się niedojrzale i po prostu żałośnie. Najśmieszniejsze w tej całej sytuacji jest to, że skoro tak bardzo zależało mu na grze w Barcelonie, to mógł do niej iść rok temu. Tak, tak. Przecież to właśnie Duma Katalonii była głównym rywalem Dortmundu w walce o utalentowanego młodziana. Ale wówczas Francuz, albo ktokolwiek nieco mądrzejszy z jego otoczenia, np. pies lub lampa z biurka, stwierdził, że lepiej dla niego będzie, gdy trafi do mocnej ekipy, w której będzie grał regularnie. Stąd pojawił się w Zagłębiu Ruhry, za grosze (15 mln euro), w pełni świadomie podpisał 5-letni kontrakt i zobowiązał się do gry w barwach Borussii do 2021 roku. Powiedział: "Okej, rozumiem, jestem dorosły, to moje życie i w pełni zgadzam się z tym, że przez najbliższe kilka lat będę piłkarzem Borussii Dortmund i będę rzetelnie wykonywał mój zawód u mojego nowego pracodawcy. Składam tutaj mój podpis i świadczę o tym moim własnym nazwiskiem". I wiecie co? Dembele sra na kontrakt, sra na kibiców, sra na sztab, kolegów z drużyny, działaczy i sra też na swoje własne nazwisko. Bo pokazał całemu światu, że jest skończonym debilem, który nie jest słowny, nie jest lojalny i dla którego liczy się tylko własna dupa, którą robi to, co przeczytaliście w zdaniu wcześniej. To jest dla niego najważniejsze. Teraz jest grajkiem Barcelony, ale uważajcie, żeby za dwa sezony nie rozmyślił się i zamiast całowania herbu FCB nie zaczął całować sygnetu szejka w PSG (z całym szacunkiem do PSG, to tylko przykład).
Oczywiście całkowicie rozumiem to, że dla Dembelego najważniejsze jest jego szczęście w życiu. To jest normalne, każdy układa sobie życie tak, jak chce. Ale to nie oznacza, że można uważać się za pieprzony pępek świata i władcę absolutnego. Te czasy minęły, monarchia absolutna jest już tylko w Watykanie. I w Korei Północnej. Trzeba dorosnąć, a dorosłe życie polega na tym, że jeśli się do czegoś zobowiązujemy, obligujemy, to należy to zobowiązanie wypełnić. Jak myślicie, co Ousmane zrobiłby, gdyby w jego willi rąbnęła rura kanalizacyjna, ścieki zaczęłyby zalewać mu mieszkanie, a hydraulik olałby to i nie przyjechał? Bo stwierdziłby nagle, że w sumie to jemu nie chce się babrać w czymś takim i woli pojechać rozkminić zlew u 40-letniej, atrakcyjnej rozwódki. No co? Przecież on nie jest żadnym niewolnikiem, ma prawo decydować, a Dembele nie może go zmuszać. Skala trochę inna, ale tok rozumowania ten sam. Niestety tok błędny. Jest różnica między bezczelnym egoizmem, a dbaniem o swoją własną osobę.
Kończąc ten wywód filozoficzny stwierdzam, że na razie pozostaje tylko czekać. Dembele ma co chciał, BVB ma hajs, a Katalończycy mają rozwydrzonego bachora. Nie wiem, co na to kibice Barcelony, ale jeśli chcą to proszę, niech biorą sobie drugiego Neymarka. Chcą gwiazdy, to będą mieli gwiazdę, a przygód im z pewnością nie zabraknie. Wody sodowej też nie. Tylko papieru toaletowego niech sobie więcej kupią, u mnie na wsi jest promocja, jakby kto pytał.
PS
To nie pierwsza taka akcja z Ousmanem Dembele w roli głównej. W Rennes zrobił podobnie, gdy w 2015 roku chciał odejść do Red Bulla Salzburg. Ostatecznie nie pykło mu i został. Ale wówczas miał kosztować nieco ponad 2 mln euro, a nie 150.
PS 2
felieton został opublikowany na starej stronie Footroll.pl 11 sierpnia 2017 roku. Treść obecnej wersji została nieco zmodyfikowana, żeby pasowała do obecnej daty, ale sens został ten sam.