To przepraszam państwa #29 - Po czym poznajemy prawdziwych mężczyzn?
Mundial zaczął się co prawda już w zeszły czwartek, ale cały czasz czuliśmy, że czegoś nam brakuje. Reżyser bronił karne Messiego, Ronaldo strzelał po kilka hat – tricków, a Meksykanie raz na zawsze obalili mit, że przed ważnym wydarzeniem sportowym nie wolno współżyć. Działo się dużo, ale w Polsce zadziać się miało dopiero we wtorek. Setki zakupionych w pewnych sklepach z artykułami RTV i AGD telewizorów, oczywiście tych, które po ewentualnym dojściu do półfinału miały być darmowe, już się grzało na mecz z Senegalem. W końcu nie można lepiej obejrzeć zwycięstwa biało – czerwonych niż w 4K? No, sęk w tym, że na razie to wcale nie można obejrzeć zwycięstwa.
Miało być wspaniale. Wszyscy przecież już opracowywaliśmy strategię na Belgię czy też Anglię. W końcu poważna gra zacznie się dopiero w jednej ósmej finału. No bo wiadomo, Kolumbia jest przecież do pyknięcia, Senegal tu, Senegal tam, ch*ja zrobi nam, a Japonia to w futbol prawie nie gra, bo stamtąd to są tylko Kasai i Godzilla, a nie piłkarze profesjonalni.
Otóż nie. Zaskoczenia zaczęły się jeszcze tego samego dnia, kiedy Kolumbijczycy przejechali się na swojej pewności siebie i zostali ograni przez doskonale zorganizowanych zawodników z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jesteśmy takim ciekawie skonstruowanym narodem, że zamiast niepokoić się, że ta grupa okazuje się jednak bardziej wyrównana i mniej przewidywalna, niż nam się wydawało, zaczęliśmy się cieszyć, że Kolumbia przewaliła z Azjatami. Z Japonią przegrać, no serio? To teraz już na luzie ich rozjedziemy, oni pewnie skupiali się na tym, że wciągnąć te białe kreski wokół boiska, a nie kopać w piłkę. No super śmieszne. Do czasu. Tak mniej więcej przez godzinę.
Po tych sześćdziesięciu minutach zalewania się z nieudolnej Kolumbii przyszedł czas na nasze Orły. Już stali w tunelu stadionowym. Większość bojowo nastawiona, po oczach naszego kapitana było widać, że jest skupiony jak nigdy. W koleżeńskie pogadanki z Senegalczykami wdał się tylko Grzegorz Krychowiak. Hymny odśpiewane, nasi robili to tak głośno, że przed telewizorem śmiało można usłyszeć dlaczego zajęli się kopaniem piłki, a nie występami estradowymi. Póki co nic nie wskazywało na to, że za półtorej godziny zalejemy się rzewnymi łzami.
Nie będę opisywał poszczególnych akcji, ani bramek. Wszyscy dobrze widzieliśmy, co się wydarzyło. Mnóstwo ekspertów zdążyło się też już wypowiedzieć na temat tego, czy Senegalczyk mógł sobie wbiec na boisko czy nie. Oberwało się wystarczająco dużo Bednarkowi, który przecież w gruncie rzeczy zagrał dobry mecz, Krychowiakowi, który przecież strzelił dla nas honorową bramkę i wszystkim innym z Cionkiem, który zwyczajnie chciał zablokować strzał na czele. Nie ma najmniejszego sensu ganić poszczególnych piłkarzy i zbijać im tym samym samoocenę i pewność siebie. Ona będzie bowiem niesłychanie potrzebna już za kilka dni, a żarcikami o zabieraniu obywatelstwa wcale jej nie podbijemy. Oni sami dobrze wiedzą, co się stało. Ci, którzy popełnili błędy, są tego świadomi.
Dlaczego tak się stało? Dlaczego drużyna, która do tej pory zawsze miała pomysł, jak ukąsić rywala, nagle była sparaliżowana? Gołym okiem było widać, że Polacy się bali. Nikt nie był w stanie zaryzykować. Grali maksymalnie bezpiecznie, przez co mieliśmy sporą przewagę w posiadaniu piłki, ale wynikającą wyłącznie z tego, że środkowi obrońcy klepali podania między sobą. Senegal stał jak mur, a nasi zawodnicy z jakiego powodu bali się go po prostu przeskoczyć. Zrozumiałbym takie zachowanie, gdybyśmy byli niezwyczajni dużych turniejów. To jasne, że na debiucie w takiej imprezie każdego może zjeść stres. No, ale przecież dwa lata temu graliśmy na Euro bez żadnych kompleksów i na pełnym skupieniu. Wtedy wszyscy wiedzieli, co mają robić i jak grać, a co najważniejsze, byli w stanie to wyegzekwować. Przecież piętnastu zawodników z tamtej kadry pojechało na Mundial do Rosji, a we wczorajszym meczu z pierwszego składu tylko Rybus nie grał na francuskim czempionacie, ale za to zaliczył Euro 2012, więc powinien znać ten stres. Mimo to, nasi piłkarze mieli pełne gacie i nogi z waty, jak humaniści przed podstawową maturą z matematyki.
Przygotowanie mentalne zawiodło, ale nie jesteśmy w stanie dociec, dlaczego tak się stało. To już leży w gestii trenera Nawałki i sztabu, który jest z chłopakami na co dzień. Ja mogę sobie coś wysnuć, ale z prawdą to może mieć tyle wspólnego, co stwierdzenie, że Sławek Peszko nie jest w kadrze dla atmosfery. Dlatego sobie daruję.
Jak ja widzę naszą sytuację? Wszystko może się jeszcze zdarzyć. Nie spisywałbym na straty żadnego z zespołów, ani nie wrzucałbym też nikogo do jednej ósmej. Wczorajsze spotkania pokazały, że grupa H jest autentycznie najbardziej wyrównaną, na razie na niezbyt wysokim poziomie, ale jednak wyrównaną. Mecze z Kolumbią i Japonią to kompletnie otwarta kwestia i choć może to zabrzmieć hurraoptymistycznie, uważam, że mamy takie same szanse na wyjście z pierwszego miejsca z sześcioma punktami, jak na odpadnięcie już w następnym meczu.
Są już jednak pewne czynniki, które mogą nam zwiastować lepsze jutro, a tak w zasadzie to lepszą niedzielę. Bardzo podobało mi się to, w jaki sposób po meczu wypowiadali się o nim piłkarze. Spodziewałem się, że zabraknie im języka w ustach, będą próbowali tłumaczyć się pierdołami, o ile w ogóle rozgoryczenie i żal pozwolą im powiedzieć cokolwiek. Tymczasem oni wszyscy byli spokojni. Mówili mądrze, jasno stwierdzili, że byli bezradni i trzeba coś z tym zrobić. Wiedzą, że mają kilka dni, żeby przygotować się do prawdopodobnie najważniejszego meczu w ich życiu. Dla mnie takie wypowiedzi znaczą bardzo dużo i świadczą o ich sile. Spanikowanych i bezradnych moglibyśmy spisać od razu na straty. Z takim podejściem mogą zdziałać jeszcze wszystko. Niesłychanie istotne jest teraz to, żeby media nie wybiły ich z tego spokoju. Niepotrzebne piętnowanie poszczególnych piłkarzy rozbije ten jedyny stan, dzięki któremu nasi rodacy są jeszcze w stanie wyjść z grupy. Na rozliczanie przyjdzie jeszcze czas. W końcu prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym, jak zaczynają, a po tym jak kończą.