To są właśnie te detale #4 Niemiecka nieinwazja
Dzisiejszy tekst będzie nieco inny niż pozostałe, daleko mu będzie do felietonu i nie będzie skupiał się aż tak bardzo na detalach. No dobra, będzie, ale mniej niż zwykle, bo w końcu tekst bez detali to jak prostytutka bez syfa. Dzisiaj odsłoni się drugi powód, dla którego ta seria nazywa się tak, a nie inaczej, a mianowicie będzie o niemieckiej piłce, która na arenie europejskiej przeżywa lekki kryzys. Miała być inwazja i robienie punktów, podczas gdy nawiązania do tradycji z 1939 nie widać. Czemu? Nie wiem, choć się domyślam.
Napisałem ostatnio mocno ironiczny tekst na Footrollu, w którym przekazałem wszystkim wiadomość, na którą Polacy czekali bardziej niż na otwarcie nowej Biedronki. Ekstraklasa znalazła się w rankingu UEFA wyżej niż Bundesliga! To nie był żaden fejk, tak naprawdę było, a właściwie nadal jest i jeśli wejdziecie sobie na stronę tej nieskorumpowanej organizacji, poklikacie tam, gdzie trzeba, to sami zobaczycie. Ale ja jestem dobry, więc zarzucę linkiem do wspomnianego artykułu -> TUTAJ. Tego, co tam napisałem, nie można brać na poważnie, bo po pierwsze robiłem sobie ewidentne jaja, nazywając Ekstraklasę lepszą od Bundesligi, a po drugie jest to ranking dotyczący obecnego sezonu, więc, co logiczne, prędzej czy później Niemcy przeskoczą Polaków i każdy wróci na należne mu miejsce. Tak się jakoś stało, że mistrzowie Świata mają w Europie sześć zespołów, a Polska null, więc obecny ranking to śmieszny ewenement. Niektórzy chyba zapomnieli na jakiej stronie się znajdują i nie do końca wykminili, o co chodziło w tamtym tekście i że był napisany stylem potoczno-śmieszkowym. Ale tak jak mówię, kłamstw tam nie zarzuciłem i liga niemiecka faktycznie jest w rankingu bardzo, bardzo nisko, a to skądś się wzięło.
Niemieckie drużyny dostają po dupsku aż huczy. Bayern, Borussia, Lipsk, Hoffenheim, Kolonia, Hertha - nie ma to znaczenia, porażka musi być. Ostatni tydzień był pierwszym od 34 lat, w którym wszyscy bundesligowicze przegrali na europejskiej arenie, co tylko pokazuje, że coś niedobrego dzieje się z tamtejszą piłką. Rozumiem polski eurowpierdol, ale niemiecki? Jestem w stanie zrozumieć to, że drużyny występujące w Lidze Mistrzów faktycznie mogły przegrać: Bayern z PSG (styl 2/10), Dortmund z Realem, Lipsk z Besiktasem. Okej. Ale do bułki z serem, jak Hoffenheim mogło przejebać z Ludogoretsem, Kolonia z Crveną zvezda, a Hertha z... Östersund? Cała trójka w plecy - tego to już mój mózg nie ogarnia. Z jednej strony trzeba spojrzeć na to z takiej perspektywy, że Hoffenheim to europejski debiutant, Kolonia ostatnio grała w Europie ponad 20 lat temu, Hertha na przełomie wieków. Trudno więc mówić tutaj o doświadczeniu, zresztą Hoffe trenuje Nagelsmann, który niedawno skończył gimnazjum. Z drugiej strony Ludogorets, Crvena zvezda, Östersund... To chyba mocniejszy argument niż brak doświadczenia.
Ale moja wewnętrzna walka nie pozwala jednogłośnie krzyknąć, że z ogórami po prostu nie można przegrywać, a doświadczenie nie ma żadnego znaczenia, bo tak nie jest. Tak naprawdę oba argumenty powyżej są prawdziwe i jeśli mam być szczery, nie chce mi się ich za bardzo analizować. Nie wiem natomiast, czy zwróciliście uwagę na jeden drobny detal, czy zadaliście sobie jedno nurtujące pytanie: skoro cztery z sześciu niemieckich drużyn w europejskich pucharach to niedoświadczeni kopacze, to gdzie w takim razie są te doświadczone zespoły? Ano właśnie. Tutaj jest klucz do rozwiązania zagadki.
Zawsze w jakiejś lidze pojawi się niespodziewany klub, który ma fantastyczny sezon, a wszyscy zachwycają się nim, jak nowonarodzonym dzieckiem. Najczęściej bywa też tak samo jak z tym noworodkiem, mija rok i wszyscy mają na niego wyjebane (rodzice są z reguły wyjątkiem). Ale to akurat nieistotne. Bywają sobie takie Leicester, takie Mainz, takie Sassuolo, które do Europy mogą jechać co najwyżej na wakacje, a nie na poważne granie, a jednak się kwalifikują. Czasem zrobią furorę jak Anglicy, ale to tylko czasem, bo z reguły jednak jej nie robią i piłkarze zadowoleni tym, że mogą se polatać samolotem za darmo, wracają do cieplutkiego domku i jeżdżą autokarem po ojczystym kraju. W tym sezonie też są takie drużyny, norma, ale w tych najmocniejszych państwach są to pojedyncze rodzynki. Takie Eminemy. Wyłączając Niemców, w Lidze Mistrzów. jak na zaprzeczenie mojego twierdzenia. takich zespołów nie ma (może Feyenoord), ale w Lidze Europy jest chociażby taka włoska Atalanta. Taki ogórek (teoretycznie), który lideruje w grupie, a poza Włochami to grał ostatnio chyba jeszcze za Mussoliniego. I to jest super. Fajnie, że taki zespół załapał się na wielkie granie i pokazuje się szerszej publice. Ale kogo oprócz nich mają jeszcze Włosi? Milan, Lazio, Juventus, Roma, Napoli. Paka. Jak wygląda reprezentacja Anglików? Dwa Manchestery, Chelsea, Tottenham, Liverpool, Arsenal, Everton. Miazga. Hiszpanie? Barcelona, Atletico, Real, Sevilla, Villarreal, Bilbao, Sociedad. Potęga. No i właśnie, jak wyglądają Niemcy? Bayern, Dortmund... Lipsk, Hoffenheim, Kolonia, Hertha Berlin. WAS?!
Nie chcę tutaj dyskredytować tych czterech niemieckich drużyn, a właściwie pięciu, bo w przedbiegach odpadł jeszcze... Freiburg, ale sami musicie przyznać, że dla randomowego piłkarskiego fana nie są to jakieś super ekipy z pięcioma gwiazdkami w Fifie. Przeciętny fan nieinteresujący się Bundesligą, nie będzie znał składu Kaiserslautern z sezonu 97/98 Hoffe czy Köln, ale Milanu, Evertonu czy Villarrealu już prędzej. Uznane marki, doświadczone w Europie, ze znanymi piłkarzami, regularni bywalcy salonów, podczas gdy z Niemiec jakieś noł nejmy. Czemu akurat oni? Przejdę wreszcie do meritum: bo Leverkusen, Schalke, Wolfsburg i Mönchengladbach zapieprzyły ostatni sezon i nie załapały się do europejskich pucharów. Co, teraz brzmi groźnie, nie? Przeczytanie tych czterech nazw od razu nasuwa skojarzenie, że ta niezakwalifikowana czwórka jest dużo mocniejszym zbiorem piłkarzy niż tamta grupka powyżej i taka też jest prawda. Wejdźcie sobie na Transfermarkt, porównajcie kadry tych wszystkich drużyn, porównajcie kwoty transferowe i od razu zobaczycie, które kluby są maciupkie, a które wielkie. Teoretycznie.
No i właśnie o to też chodzi w całym niemieckim problemie - ci wielcy (albo może "wielcy"?) nie załapali się na puchary. Wszyscy mieli fatalną formę, nie szło, Wolfsburg i Leverkusen miały problemy z utrzymaniem (!), mimo że w ich szeregach są mega uzdolnieni zawodnicy, liczni reprezentanci krajów, mający doświadczenie w Lidze Mistrzów. Skąd taka słaba forma? Tego tak naprawdę nie wie nikt, ale wiadomo za to, że te mniejsze drużyny wykorzystały szanse i zajęły miejsca, na które w ostatnich latach patrzyły co najwyżej przez Flashscore na telefonie. Gdyby Leverkusen, Schalke, Wolfsburg i Gladbach grały na miarę faktycznych możliwości swoich piłkarzy, nie byłoby w Europie Köln i Herthy, Hoffenheim miałoby problem, żeby wskoczyć do pierwszej czwórki, możliwe, że Lipsk również. Akurat te dwie ostatnie drużyny są naprawdę dobre i zasługują na Ligę, ale co najwyżej Europy. Zresztą Hoffenheim pokazało w dwumeczu eliminacyjnym z Liverpoolem, że Champions League to dla nich na razie za dużo.
Doświadczeni wpadli do dołka, z którego jeszcze na dobre się nie wydostali, a niedoświadczeni wykorzystali okazję. Cały poprzedni sezon Bundesligi, cholernie ciekawy do oglądania, spowodował, że obecnie Niemcy wyglądają w pucharach tak, jak wyglądają. Taki duży detal. Kilka miesięcy zapracowało na to, co oglądamy teraz. Niektórzy obawiali się pod koniec zeszłych rozgrywek takiego obrotu spraw i jak widać mieli rację. Na razie jest fatalnie, gorzej być już nie może, więc bundesligowicze mogą patrzyć optymistycznie, bo Bayern z Celticiem raczej nie przegra, a Dortmund powinien klepnąć APOEL. Powinni też modlić się, aby "potęgi" wróciły na swoje zasłużone miejsca i ponownie pokazały się w Londynie, Moskwie czy Rzymie, bo obecność tylu niespodzianek ewidentnie nie służy niemieckiej piłce, która trochę się upokarza. Jaki jest zatem morał tej historii? Żaden, ale wyraźnie pokazuje, że w piłce nożnej co za dużo, to niezdrowo.
***
Wpadnijcie na Twittera, na dole jest guzik :D