To przepraszam państwa #32 - Stoper potrzebny na gwałt i na obronę
Jeśli mielibyśmy szukać najbardziej napiętego miejsca w Anglii, prawdopodobnie byłyby nim okolice Old Trafford. Atmosfera jest tam tak gęsta, że można śmiało powiesić nie jakąś tam siekierkę, a prawdziwy, oburęczny topór bojowy. Wszystko przez ostatnie wypowiedzi Jose Mourinho. Portugalczyk odstawił standardową dla siebie szopkę i po raz kolejny w swojej karierze pokomplikował sobie relacje ze swoim pracodawcą.
Mourinho jawnie skarżył się na bierność swojego klubu na rynku transferowym. Portugalczyk wspominał, że już dawno temu dał zarządowi listę pięciu nazwisk, które chciałby widzieć latem w zespole, ale w najlepszym wypadku przyjdzie jeszcze tylko jedno z nich. Choć nie powiedział tego wprost, wiemy, że domaga się stopera. Powszechnie wiadomo, że Manchester potrzebuje środkowego defensora światowej klasy, a nie jakiejś popierdółki na rezerwę. Tam niezbędny jest filar, który utrzyma obronę w ryzach.
Zapytacie: „Po co?” Rozumiem, pewnie patrzycie na kadrę i doliczyliście się aż pięciu nominalnych, środkowych obrońców. No fajnie, ale czy widzicie ich nazwiska? Pozwolę sobie pokrótce przedstawić tych panów. Chris Smalling jest chyba najsolidniejszym z nich, ale lubi się połamać i czasem odcina mu prąd w jednej półkuli. Phil Jones jest bardziej znany z tego, jakie miny robi podczas swoich interwencji, aniżeli ze skuteczności tychże interwencji. Victor Lindelof troszkę się rozkręcił, ale przez pierwsze miesiące chodził cały czas z pełnymi gaciami i nie raz wyłożył się na boisku, poślizgnąwszy się na własnym placku. Eric Bailly ma ogromny potencjał, ale też jest z porcelany, a poza tym ma pewne objawy schizofrenii, bo zdarza mu się wcielić w Ronaldinho około 30 metrów od własnej bramki. Marcos Rojo i tak jest na wylocie, więc nawet go nie skomentuje. To po prostu nie ten poziom.
Dziś brytyjskie media zaczęły prześcigać się w ilości newsów związanych z ewentualnymi stoperami, których Manchester miałby pozyskać. W końcu okienko kończy się za kilka dni, więc trzeba się spieszyć. Różne źródła wymieniały różne nazwiska, ale po przeanalizowaniu wszystkich informacji możemy stwierdzić, że ostateczna decyzja zostanie podjęta między trzema piłkarzami. Chodzi o Toby’ego Alderweirelda, Yerry’ego Minę i Harry’ego Maguire’a. Jako, że Manchester United jest tematem bardzo bliskim memu sercu nie omieszkam wypowiedzieć się na temat każdego z panów, a na koniec stwierdzić, kogo ja kupiłbym, gdybym był na miejscu Mourinho. Całe szczęście nie jestem, ja sobie tylko piszę i nie muszę się głupio tłumaczyć, ze mój zespół przegrywa 4-1 z Liverpoolem.
Zacznijmy od Maguire’a. Od razu ostrzegam, że nie będzie to przyjemna recenzja tego zawodnika i nie polecam go, tak jak podejrzanych Allegrowiczów. Anglik jest bowiem równie niegodny zaufania, co oni. To gość, który ma za sobą jeden turniej, na którym zagrał bardzo dobrze. Cała reszta jego kariery jest co najwyżej przyzwoita. Jak więc można oferować za takiego faceta ponad 60 milionów funtów i próbować opierać na nim defensywę swojego zespołu? Maguire raz dwa stałby się kolejnym Jonesem, który umie grać solidnie, ale z jakichś powodów woli tego nie robić. W zespole potrzeba kogoś kto wejdzie do składu, weźmie wszystkich za fraki i będzie trzymał, by trzymali się swoich ról i pozycji. Maguire to człowiek mem, nie widzę w nim lidera i to nie dlatego, że mam problem ze wzrokiem, tam po prostu takowego nie ma.
Jedną z alternatyw dla powyższego obrońcy może być Yerry Mina. Kolumbijczyk jest podobnym przypadkiem, co Maguire. Zagrał kapitalny Mundial, ale pozostała część sezonu wołała o pomstę do nieba. Okazał się zbyt drewniany na Barcelonę i Duma Katalonii chciała go wypożyczyć, ale po Mistrzostwach Świata wywęszyła okazję i uznała, że może zarobić na gościu, który jest ich kompletnym niewypałem. Niesłychane. Trzeba przyznać, że Mina na pewno bardziej pasuje do Premier League, niż do Primera Division, ale to mimo wszystko bardziej poziom West Hamu, a nie Manchesteru United. Kolumbijczyk, choć jest wielki i szeroki, mógłby być traktowany na Old Trafford nie jako mur, a co najwyżej jako ścianka działowa.
To teraz rzućmy na tapet Alderweirelda. Belg przewija się w gronie kandydatów, od kiedy tylko pojawił się temat pozyskania obrońcy. Był on w zasadzie pierwszym, którego zaproponowano. Według brytyjskich mediów obrońca Tottenhamu miałby kosztować 60 milionów funtów. Nie jest to tania opcja, ale jeżeli chcemy sprowadzić defensora światowej klasy, a w końcu takiego w klubie potrzeba, to trzeba liczyć się z gigantycznym wydatkiem. Nie przejmowałbym się więc pieniędzmi, tylko zastanowił nad tym, czy Belg w ogóle się nada. Moim zdaniem tak i już tłumaczę dlaczego. Po pierwsze, Alderweireld ma największe doświadczenie spośród trzech wyżej wymienionych kandydatów, jeśli chodzi o najwyższy poziom. Ma za sobą wiele spotkań w Lidze Mistrzów i kilka lat występów w Premier League. Obycia z tym poziomem nabywa się tylko i wyłącznie przez wielokrotne przecioranie w meczach, nie inaczej. Belg doświadczył już wiele na swojej skórze i nabytą mądrość będzie mógł wykorzystywać w barwach Czerwonych Diabłów. Poza tym, najlepiej radzi sobie z piłką przy nodze i nie ma problemów z posłaniem długiej piłki czy wyprowadzeniem akcji. Krótko mówiąc, Belg jest po prostu najlepszym wyborem i powinno się w Manchesterze dołożyć wszelkich starań, by sprowadzić właśnie niego.
Muszę siebie trochę sprecyzować. Alderweireld nie jest najlepsza opcją, a jedyną słuszną. Jeśli nie da się ściągnąć jego, żaden z powyższej trójki nie powinien przychodzić. Będzie to tylko jawne marnowanie pieniędzy i żenująca próba zatuszowania swojej nieudolności na rynku transferowym. Mina i Maguire tylko narobiliby zamieszania, bo ich nieudane transfery nałożyłyby dodatkową presję na Mourinho i zarząd, którzy byliby odpowiedzialni za ich sprowadzenie. Tego przecież absolutnie w Manchesterze nie potrzeba, bo niedługo w powietrzu będzie można umieścić stojak na narty. Albo, w przypadku dramatycznej nieudolności ewentualnego, nowego nabytku, nawet postawić szubienicę.