Taki obraz Twój, Legio...
Jest to naprawdę ciężka chwila, jeżeli po meczu Legii Warszawa potrzebowałem czasu aż do poniedziałku, żeby napisać, co myślę. Mecz z Lechią Gdańsk był żenujący, że ciężko można było znaleźć odpowiednie słowa już po jego zakończeniu. Najlepszym komentarzem mogła być tylko cisza i obojętność?
Sami powiedzcie - co można napisać po takim meczu? Legia przebiła kolejne dno. Wiecie, to jakby zamknięto ja w ciężarówce z poczwórnym dnem i ona przebijała każde kolejne.
Starcie z Lechią było kolejną oznaką jakiejś dziwnej choroby, która toczy organizm o nazwie Legia Warszawa. W wielu tekstach pomeczowych już można było o tym napisać, ale mam nadzieję, że nie jest to zwiastunem wielopoziomowej katastrofy.
1.Dziwne insynuacje Michała Kucharczyka.
Zaczęło się mocno. „Chłopakom ciężko grać, gdy jeden z kolegów nie dojeżdża na pierwsze pół godziny.” I te pytania: kogo miał na myśli?
Carlitos? Kante? Szymański? A może w swoim stylu… samego siebie? Nie są zbadane procesy myślowe Michała Kucharczyka. Czasem jednak warto odrzucić na bok żartobliwe docinki. „Kuchy” być może palnął właśnie coś, co jest uchyleniem rąbka tajemnicy.
Szatnia Legii jest bardziej podzielona niż Włochy przed zjednoczeniem w 1861 roku.
2. Strzały? Może i były, ale celnych… nie doczekaliśmy się.
Mam wrażenie, że gdyby w ataku wystąpił w sobotę Lucjan Brychczy… to on by strzelił celnie. 4 albo 5 razy. Naprawdę. Nie pierwszy raz narobiłby wstydu amatorom… bo tak ciągle w rzemiośle piłkarskim trzeba nazywać zawodników Legii.
System 3-5-2 nie działał. Zmiany na inne ustawienie… niestety też nie. Formacja defensywna niby działa (na plus dodajmy, że drugi mecz z rzędu Legia kończy z czystym kontem), ale poprzez to znów wyłączone zostają kompletnie atuty z przodu. Zawodzi ociężały Carlitos, Kante i Szymański nie są ciągle liderami, co się zowie (mimo że Sebastian w dalszym ciągu potrafi być jedynym zawodnikiem „Wojskowych”, który wróci za straconą piłką, zrobi rajd, zaliczy odbiór, natomiast ciągle ma ograniczenia, przez które po ewentualnym transferze będzie zapewne nadrabiał – przyp. red.).
W normalnej drużynie każdy z zawodników, jakich Legia może wystawić z przodu byłby liderem. Ale pewnie było to wtedy, gdyby każdy z nich grał 5 lub 6 różnych drużyn. Razem nie potrafią oni stworzyć monolitu. Nie ma jedności, nikt nie walczy.
I powiedzieć, że Legia Berga miała w składzie kilku obcokrajowców, natomiast cała jedenastka potrafiła porozumieć się ze sobą po polsku…
3. Wypowiedź pomeczowa Dominika Nagy’a.
Zrobił to już Szymański po Superpucharze. Zrobił to już Wieteska po Spartaku Trnava. Teraz robi to Nagy po remisie z Lechią, który „nie jest wcale taki zły, bo nie mogą wygrywać wszystkiego”.
Dominik Nagy nie zdaje sobie sprawy, że kibice Legii – mniej lub bardziej słusznie – nakręcają się sami co roku, mając manię wielkości. Czuję się wielcy, chcą być wielcy. Nie bez powodu śpiewają „Mistrzem Polski jest Legia, Legia najlepsza jest…”. To jest po prostu typowa pieśń kibica klubu z Warszawy. Warszawa jest stolicą. Chce panować nad innymi. Tak właśnie jest i prosić Legię, by spuściła z tonu, jest rzeczą niemożliwą.
Natomiast, Dominik Nagy robi dokładnie to samo, co niektórzy piłkarze Lecha po trzecim miejscu na koniec zeszłego sezonu. Oni szli do Piotra Rutkowskiego i przekonywali, że w sumie to nie jest zły wynik. Ten się wściekał. Pytanie, czy Nagya teraz też ktoś ustawi do pionu.
4. Zawirowania wokół Artura Jędrzejczyka.
„Jędza” został niedawno ojcem, nie chce odchodzić z klubu. Ma w nim najwyższy kontrakt – spokojnie inkasuje ok. 800 tysięcy euro rocznie. Jest to umowa zawarta na gorszych warunkach niż Artur miał w Krasnodarze. Przyszedł do Legii, by jej pomóc. Czy to zrobił? Kwestia dyskusyjna, bo z reprezentacji nie wyleciał, ciągle grał w kadrze Adama Nawałki. Jednocześnie jego pozycja w drużynie mistrza Polski pogarszała się dopiero po przyjściu Marko Vesovicia, który w żaden sposób nie jest lepszym wyborem od Jędrzejczyka. Popełnia te same błędy, a czasami wręcz sprawia wrażenie gościa bez zalet. Gościa, bo w Warszawie może okazać się tylko gościem na chwilę.
W tej chwili Legia próbuje dziwnymi metodami zmusić „Jędzę” do odejścia z klubu. Prawy obrońca ma zakaz gry w I drużynie. Legia nie chce go tutaj, cały czas próbuje go sprzedać za wszelką cenę. Jest zdesperowana, bo jest biedna, albo za chwilę może się stać jeszcze biedniejsza. Niemniej, tego typu praktyki… to jest „Klub Kokosa”. Robi się z piłkarza niewolnika. Poważne to nie jest.
5. Legia ma zamiar zatrudnić trenera. Wreszcie!
Tyle że kto nim będzie? Adam Nawałka odmówił, Jens Keller nawet nie negocjował z klubem, złożone CV przez Franka de Boera i Petera Bosza to po prostu złożone CV i nic więcej… a nawet niektórych ponosi fantazja i piszą, że Alan Pardew miałby przyjść na Łazienkowską. Śmiechu co nie miara.
Gorzej, że kibicom Legii nie jest do śmiechu. Ja na to wszystko reaguję dosyć spokojnie. Klafurić odszedł, ale obejrzał, jak radzi sobie Vuković. Z kolei „Vuko” drugi raz w roli tymczasowego trenera zremisował 0:0. Na razie wszystko wskazuje na to, że to właśnie on miałby poprowadzić Legię w bojach z Dudelange. Cały czas przypominamy, że to mistrz Luksemburga, w którym liga jest słabsza od irlandzkiej.
Niemniej, chodzi wreszcie o to, by pojawił się w Legii trener. Jakże teraz musi boleć Dariusza Mioduskiego zwolnienie Jacka Magiery… jeżeli istotnie chciał się uprzeć na stabilizację, nie mógł go po Tyraspolu i Wrocławiu wyrzucić. Nie mógł.
Niech teraz się zatem bawi.
Punkty od 6. i 10. sobie daruję. Nawet na tyle ta drużyna nie zasłużyła. Sama ma w Ekstraklasie na koncie 4 punkty. Jedna porażka, jedno wymęczone zwycięstwo, jeden remis… stylu brak, mózgu drużyny nie ma od odejścia Vadisa Odjidjy… nadziei można szukać tylko w nowym szkoleniowcu, którym ciągle nie wiadomo, kto będzie.
Zaraz się okaże, że nawet bukowanie biletów do Armenii lub Rumunii będzie niepotrzebne, bo luksemburska piłka znów pokaże pazur (a lubiła to w 2017 roku robić dość często). Jeunesse Esch kontra Łódzki Klub Sportowy powinny nas nauczyć pokory. Powinny… bo nie muszą.