Jesteśmy niczym. GOAT #1
Na wstępie chcę zaznaczyć, że jest to moja autorska seria felietonów. Nazwa ,,GOAT” ma tu podwójne znaczenie – w wolnym tłumaczeniu po angielsku dokładnie tak brzmi moje nazwisko, ale jest to również skrót, który w pełni rozszyfrowany brzmi: ,,Greatest Of All Time”. Stwierdziłem, że trzeba znać swoją wartość i nie zachowywać fałszywej skromności. Oczywiście nie muszę mówić, byście tytuł ,,Greatest Of All Time” traktowali z lekkim przymrużeniem oka ;)
Zanim zaczniemy – wielkie dzięki dla Łukasza Muszyńskiego, redaktora serwisu armatki.net oraz admina facebookowej grupy ,,Sknerusy Siwego i Łysego”, gdyż to on podsunął mi pomysł na tę nazwę i to dosłownie w ułamku sekundy, bez zastanowienia. Możecie dać mu followa na Twitterze, myślę, że się nie obrazi. TUTAJ macie link do jego TT.
Seria będzie dotyczyć aktualnych zdarzeń ze świata futbolu, które będę omawiał, patrząc na nie oczywiście swoim surowym, subiektywnym okiem. Z racji tego że najlepiej znam się na Serie A, Premier League i europejskich pucharach, to właśnie na tych ligach będę chciał się skupić najbardziej (jeśli ktoś jest zainteresowany tym co mam do powiedzenia na temat nadchodzącego sezonu w Serie A, to zapraszam jeszcze dziś, najpóźniej jutro na kanał Footroll, gdzie wraz z Jankiem Rusinkiem i, co jasne, z Maćkiem, pogadaliśmy sobie właśnie o włoskiej kampanii 2018/2019), ale nie omieszkam zahaczyć też o inne.
Dziś, jak się pewnie domyślacie z tytułu, tematem moich rozważań są występy polskich klubów w europejskich pucharach. Piotrek Adamus, mój serdeczny kolega i redaktor footroll.pl napisał, że 2018 jest najgorszym rokiem polskiej piłki. Początkowo miałem ochotę nawet zgodzić się z jego zdaniem, ale potem spojrzałem na sprawę trochę szerzej i doszedłem do wniosku, że 2018 nie jest najgorszym rokiem polskiej piłki. Jest po prostu idealnym podsumowaniem tego, na co w ostatnich latach polską piłkę stać i co ta sobą reprezentuje. A co reprezentuje? Odpowiedź jest prosta – NIC.
Wczorajszy wieczór był bardzo smutny dla każdego kibica z Polski. Naprawdę dla każdego. Bo niby śmiejemy się z całej tej sytuacji, niby beka, Twitter aż pęka w szwach od śmiechu. Tymczasem doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to śmiech przez łzy. Bo jeśli Lech, Jagiellonia i Legia (a wcześniej jeszcze Górnik) tak a nie inaczej prezentują się w Europie, to jak prezentowałaby się reszta drużyn? Strach pomyśleć i na samą myśl o tym mam myśli samobójcze.
Przypomnijmy – Lech przegrał wczoraj 1:2 (1:4 w dwumeczu), Jagiellonia 1:3 (1:4 w dwumeczu) a Legia, choć była najbliżej awansu (wczoraj remis 2:2, 3:4 w dwumeczu), to chyba jednak skompromitowała się najbardziej. Czemu? Ano temu, że Lech i Jaga grały z zespołami w teorii (a jak się później okazało także i w praktyce) lepszymi od siebie. Tymczasem Legia miała do pokonania Dudelange z Luksemburga. Jebane Dudelange z jebanego Luksemburga. Obstawiam, że jakieś 3/4 z Was w ogóle nie miało pojęcia, że taki klub w ogóle istnieje. Ja również nie miałem, ale zapamiętam tę nazwę do końca mojego życia. A jeśli ja zapamiętam ją na tak długo, to piłkarze i kibice Legii tę nazwę chyba zabiorą ze sobą w zaświaty. Tym samym klub z Luksemburga dołącza do: IF Reykjavik, Dinaburg FC, Toboła Kostanaj, Dinama Tbilisi, FC Tiraspol, Vetry Wilno, Szachtiora Soligorsk, Levadii Tallinn, Karabachu Agdam, Irtyszu Pawłodar, Stjarnan FC, Shkendiji Tetowo i Sheriffa Tyraspol. To właśnie te kluby potrafiły wyrzucić polskie drużyny z europejskich pucharów w XXI wieku. Naprawdę jest się czym pochwalić, prawda?
Z uwagi na rywali Jagiellonii i Lecha, którzy po prostu i na papierze i na boisku byli zespołami lepszymi, te mecze po prostu pominę. Trudno, przegrali z lepszymi od siebie. Niby wstydem może napawać trochę styl, zwłaszcza Lecha. Ale cóż, stare piłkarskie porzekadło mówi o tym, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. A Lechowi i Jagiellonii na zbyt wiele nie pozwolono.
Na zbyt wiele natomiast pozwolono Legii. Drużyna z Łazienkowskiej została zagłaskana poprzez swoje niezłe występy w Europie z czasów gdy prowadzili ją Maciej Skorża czy Jacek Magiera. Mistrzostwo dla klubu ze stolicy Polski było wręcz uznawane za pewnik, a za argument potwierdzający tę tezę często podawano następujące słowa:
,,Ooo bo tylko Legia może nas godnie reprezentować w Europie – ma dobrych piłkarzy, w miarę ogarnięty zarząd i dość wysoki jak na polskie warunki budżet”
Co dziś pozostało z tych słów i z tych argumentów? NIC. Legia nie ma bowiem ani dobrych piłkarzy (przypomnijmy, że przed laty występowali tam tacy zawodnicy jak Danijel Ljuboja, Maciej Rybus, Ivica Vrdoljak, Orlando Sa, Bartosz Bereszyński czy Ondrej Duda a dziś gwiazdą zespołu jest kompletnie nie zaaklimatyzowany jeszcze w nowym otoczeniu, a co za tym idzie także kopiący się po czole Carlitos, wyniki i ważne bramki daje Michał Kucharczyk, który za czasów gry wspomnianych zawodników rzadko kiedy w ogóle podnosił się z ławki rezerwowych, ewentualnie grywał ogony lub występował w meczach, które zbyt wiele nie ważyły, a Michał Pazdan, lider defensywy, jest cieniem samego siebie), ani ogarniętego zarządu (pan Mioduski powinien się leczyć z tym grożeniem pozwem Krzysztofowi Stanowskiemu), ani wysokiego budżetu, który przez brak awansu do fazy grupowej jakiegokolwiek europejskiego pucharu jeszcze bardziej się uszczupli. I wiedzą o tym nawet najzagorzalsi fani klubu z Ł3. Może nie wszyscy chcą o tym powiedzieć i jak Juras będą ślepo pisać na Twitterze teksty typu ,,jak nam nie kibicujesz kiedy przegrywamy to nie przychodź potem na paradę mistrzowską”, ale to tylko maska. Maska, pod którą kryje się smutny człowiek. Smutny z powodu tego, że jego ukochany klub, po bardzo udanym dla siebie 2016 roku, kiedy wreszcie przełamał klątwę polskich klubów w Lidze Mistrzów i miał odjechać reszcie stawki w Polsce właśnie poprzez pieniądze z Champions League, wypierdolił się z rowerka już na pierwszym zakręcie. Dziś Legia zaraz może stanąć na skraju bankructwa. Gdzie są te pieniądze ja się pytam?
Ano, pewnie tam, gdzie wszystkie pieniądze, które od kogoś za coś dostaniemy. Czyli rozpłynęły się. Magicznie się kurwa rozpłynęły. I jest tak w każdej dziedzinie życia, nie tylko w piłce nożnej. Nie ma bowiem takich pieniędzy, kapitału i potencjału, którego nie dałoby się w Polsce zmarnować. I jest to o tyleż smutne, co prawdziwe.
Oczywiście – Legia nie będzie bankrutem. Warto bowiem pamiętać, że to klub ze stolicy, i jeśli naprawdę będzie z nim źle, to po prostu ludzie się zrzucą i go uratują. Dla zarządu powinien być to jednak bodziec do podania się do dymisji, bo to oni mogą doprowadzić do takiej sytuacji. A są w życiu sytuacje, w których trzeba umieć stanąć przed sobą samym oraz przed ludźmi i powiedzieć wprost: ,,Przepraszam. Zjebałem. Przykro mi. Usuwam się więc w cień by dać szansę komuś innemu, może lepiej to ogarnie”. Tymczasem mam wrażenie, że tam siedzą chłoptasie i tchórze.
Dobra, dość gdybania i bujania w obłokach, porozmawiajmy więc o faktach, jak to mówi Mateusz Borek. A fakty są takie, że mamy dziś 17 sierpnia i w Europie nie ma już ANI JEDNEGO polskiego klubu. Szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatni raz pożegnaliśmy się z europejskimi pucharami tak wcześnie. Myśleliśmy, że granicą żenady spowodowanej występami polskich klubów w Europie był zeszłoroczny dwumecz Legii z Sheriffem Tyraspol. Wczoraj ta granica została przesunięta jeszcze dalej. I będzie się przesuwać z każdym kolejnym rokiem. Najgorsze jest to, że końca nie widać. Jedyny koniec jaki widać dziś, 17 sierpnia, to koniec polskich klubów w europejskich pucharach w roku 2018.
Kończąc, jeszcze raz przywołam słowa Piotrka, a raczej zadam pytanie w tym tonie: czy 2018 jest najgorszym rokiem polskiej piłki? Nie, bo przynajmniej zagraliśmy na mundialu. A czy będzie jeszcze gorzej? Odpowiedź brzmi: nie wiem, choć się domyślam.
*Cały cykl felietonów ,,GOAT" jest wyłącznie mojego autorstwa oraz ma charakter mocno subiektywny. Biorę zatem na siebie 100% odpowiedzialności za wszystko co się w nich znajdzie – w końcu zarówno kanał Footroll, jak i portal footroll.pl mają z założenia ma charakter opiniotwórczy.