Miłość wystawiona na wielką próbę
Miałem nie wracać myślami do tego, co się wydarzyło w Luksemburgu bo na gorąco niż sensownego bym nie przelał na panel. No ale na chłodno można to skomentować. Prawdą jest, że Legia straciła kilkanaście milionów złotych. Prawdą jest, że może się to wiązać z wielkimi zmianami kadrowymi, bo przecież trzeba jakąś tą stratę zniwelować. Prawdą jest też, że jest to jeden z najcięższych momentów dla kibiców, których miłość do klubu została wystawiona na wielką próbę.
W ciągu dwóch lat popełniono tyle błędów, że zabrakłoby mi palców u rąk i nóg, gdybym miał je liczyć. No ale nie myli się ten co nic nie robi. To są tylko ludzie, a złe decyzje trafią się nawet tym najlepszym. Po prostu zdarza się. Jednak jeśli co roku Legia źle zaczyna początek sezonu, zmienia się trenera, zdobywa się mistrzostwo i historia znowu zataczała koło to coś jest nie tak. O ile jeszcze dwa lata temu mimo słabszej dyspozycji "Wojskowi" awansowali do Ligi Mistrzów, tak w poprzednim i obecnym sezonie nie udało się awansować nawet do Ligi Europy. Tak jak pisałem kilka tygodni temu - w Legii nie ma czegoś takiego jak stabilizacja. Piłkarze się pojawiają, za chwilę już ich nie ma, a godnych następców nie udaje się klubowi sprowadzić.
No ale kilka słów o dwumeczu z Dudelange. Piłkarze razem z trenerem wściekali się, że spotkanie zakończyło się minutę wcześniej, niż powinno. Ludzie, oni mieli 180 minut, z czego na jakimś poziomie zagrali tylko przez 45 minut. Gdyby takie zaangażowanie w wynik było jeszcze przez 135 minut, dziś nikt nie pisałby o kompromitacji. Zresztą to samo tyczy się potyczki ze Spartakiem Trnawa, gdzie sytuacja wyglądała identycznie. Druga sprawa to, że zabroniono grać Jędrzejczykowi, by wymusić obniżenie kontraktu. Jędza wrócił do gry, a wysokość kontraktu pozostała bez zmian, jednak udało się ją rozłożyć na raty - mówiąc w skrócie: nie przyoszczędzili, a śmiem twierdzić, że poradziłby sobie o wiele lepiej na lewej obronie w pierwszym spotkaniu z Luksemburczykami niż Dominik Nagy. No ale nie ma co gdybać. To już historia, a biegu czasu się już nie cofnie.
Mimo wszystko w klubie w końcu chyba doszli to wniosku, że trzeba zwolnić też kogoś innego niż trenera. Przytoczę tutaj słowa z listu prezesa Dariusza Mioduskiego do kibiców:
Mam świadomość, że musimy wyciągnąć dużo głębsze wnioski z ostatnich porażek niż tylko zmiana na stanowisku trenera. Wszyscy, także ja, musimy pokazać, że zasłużyliśmy na to, żeby pracować i zarządzać dziś klubem o ponad stuletniej historii. W najbliższych tygodniach dokładnie przeanalizujemy nasze dotychczasowe działania w całym pionie sportowym Legii i w razie potrzeby dokonamy niezbędnych zmian. Konsekwencje finansowe związane z odpadnięciem z rozgrywek europejskich na tym poziomie oznaczają też, że będziemy musieli ograniczyć koszty i wolniej się rozwijać w wielu obszarach działalności Klubu. Jesteśmy jednak na tę sytuację odpowiednio przygotowani.
No cóż. Może jestem naiwny, ale mu wierzę, co mi innego pozostało? Człowiek uczy się na błędach, a Mioduski wie, w którym miejscu je popełnił. Jeśli za słowami pójdą czyny, to będzie to pierwsza rewolucja, która ma jakikolwiek sens. Można poświęcić ten sezon brakiem mistrzostwa, byle zbudować fundamenty, których nikt nie będzie burzył za pół roku. Zresztą w przyszłym sezonie przy Łazienkowskiej nie zobaczymy naprawdę wielu zawodników. Proszę tylko spojrzeć, ilu piłkarzom kończą się kontrakty w tym sezonie:
- Arkadiusz Malarz
- Radosław Cierzniak
- Michał Pazdan
- Inaki Astiz
- Adam Hlousek
- Łukasz Turzyniecki
- Cafu
- Krzysztof Mączyński
- Kasper Hamalainen
- Cristian Pasquato
- Michał Kucharczyk
- Miro Radović
- Eduardo
- Sandro Kulenović
Aż czternastu zawodnikom kończą się więc kontrakty, z czego niewielu ma szansę na podpisanie nowej umowy z warszawską drużyną. Jest w czym rzeźbić i trzeba się pozbyć w końcu piłkarzy, którzy zalegają na liście płac, a nie wnoszą zbyt wiele jakości.
Już kończąc. Po meczu z Dudelange na Twitterze znalazłem kilka wpisów, których treść wnioskowała, że szybko przy Łazienkowskiej się nie pojawią. No i to jest właśnie to, co napisane jest w tytule. Miłość kibiców do Legii została wystawiona na poważną próbę. Właśnie po takich wydarzeniach można ocenić ilu tak naprawdę z tych wszystkich ludzi ma stołeczny klub w sercu i mimo wyniku będzie wspierać ich dalej, wierzyć w to, że jeszcze będzie dobrze, a ilu po tym blamażu w Luksemburgu się od nich odwróci.
Tak jak w swoim krótkim komunikacie napisali Nieznani Sprawcy: "My mamy zamiar niezależnie od wszystkiego, robić swoje, dlatego że kochamy Legię bez względu na to, co akurat dzieje się na boisku." Te słowa podsumowują w sumie to co chciałem przekazać, dlatego zachęcam do przyjścia na dzisiejszy mecz z Zagłębiem Sosnowiec czy też ten za tydzień z Wisłą Płock. Legia nas potrzebuje w tym momencie jak nigdy. Czas pokazać, że przyśpiewka "My kibice z Łazienkowskiej nie poddamy się, będziemy z Tobą zawsze i na dobre i na złe" nie są tylko pustymi słowami. Jak nie teraz to kiedy?