FPL, zaufanie i komfort psychiczny. Angielska cięta #10
Ten sezon Premier League wywołuje we mnie dość…różne emocje. Od umiarkowanej radości z powodu inauguracyjnego zwycięstwa United, przez wkalkulowany smutek z powodu przegranej Newcastle z Tottenhamem. A to dopiero wydarzenia z jednej kolejki. Kończąca się dziś (potyczką Crystal Palace i Liverpoolu) druga seria gier przyniosła mi niestety same czarne momenty. Najpierw Sroki zmarnowały szansę na zwycięstwo z Cardiff, a wczoraj moje Diabły skompromitowały się na całej linii. Mógłbym wysmarować emocjonalny felieton, w którym daję upust swojej złości, ale po co mam wracać pamięcią do tych dwóch festiwali żenady?
Niezbyt żenująco idzie mi za to w Fantasy Premier League. Oczywiście niezbyt żenująco według mnie. To mój trzeci sezon zabawy z tą grą i postawiłem sobie za cel przebicie nieosiągalnej dla mnie granicy 2000 punktów. Co w rozłożeniu na 38 ligowych kolejek daje średnią 52,63 pkt/kolejkę. Mój obecny dorobek punktowy wynosi 110, a kolejka się jeszcze nie zakończyła, więc na razie jestem z siebie dumny. A moim głównym dostarczycielem punktów nie jest żaden Kane (choć się przełamał i nieco podreperował mi bilans) ani Salah, a zawodnik który kosztował mnie „zaledwie” £6.5m.
Richarlison – jedna z najpopularniejszych tanich opcji na pozycję pomocnika w rzeczywistości taki tani nie był. Przypomnę jedynie – Brazylijczyk przeniósł się tego lata z Watfordu do Evertonu za kwotę rzędu 40 milionów funtów. Czy jest to za duża kwota jak na niego? Oczywiście, że tak. Czy dziwi mnie, że Szerszenie zainkasowały za niego tyle siana? Absolutnie nie. Po pierwsze – angielski rynek. Po drugie – rynek. Dziś nie ma szans na wyciągnięcie młodego, perspektywicznego zawodnika za kwotę aktualnej wartości rynkowej. Trzeba dorzucić drugie tyle za „potencjał", za to jak może się rozwinąć. Dość ryzykowna inwestycja, ale gdy okaże się trafiona, nie pozostaje nic innego jak liczyć grube siano z kolejnej sprzedaży lub przeglądać dumnie gabloty z pucharami.
Nie jest owiane tajemnicą, że jednym z czynników determinujących przenosiny Brazylijczyka na Goodison Park jest osoba nowego szkoleniowca The Toffees. Marco Silva ma być symbolem nowego-lepszego Evertonu. Portugalczyk w każdym miejscu, w którym pracował potrafił tchnąć pozytywnego ducha. Przychodząc do ostatniego w tabeli Hull sprawił, że drużyna zaczęła grać lepiej, co jednak nie pozwoliło Tygrysom pozostać w elicie. W Watfordzie potrafił stworzyć drużynę, która w pewnym momencie zajmowała czwarte miejsce w lidze. Tam też poznał właśnie Richarlisona – i tutaj dochodzimy do konkluzji. W dobie taktyki, skomercjalizowania futbolu wydaje się, że nie ma miejsca na jakiekolwiek sentymenty. Wydaje się, że relacje międzyludzkie nie mają żadnego wpływu na boiskowe rezultaty. Tymczasem wcale tak nie jest. Przytoczę Wam kilka statystyk:
Richarlison w Watfordzie pod wodzą Marco Silvy: 24 mecze, 5 bramek, 5 asyst
Richarlison w Watfordzie po odejściu Marco Silvy: 14 meczów, 0 bramek, 0 asyst
Richarlison w Evertonie pod wodzą Marco Silby: 2 mecze, 3 bramki, 0 asyst
Jakieś pytania? Tak myślałem. Marco Silva i Richarlison to duet idealny – pokazujący również, ile w piłce znaczy zaufanie. Portugalski menedżer odchodząc z Watfordu powiedział Brazylijczykowi: „Jeśli pojdę gdzieś wyżej, biorę Cię ze sobą.” Jak Brazylijczyk mu się za to opłaca mogliśmy widzieć w dwóch kolejkach nowego sezonu, a coś mi mówi, że Richa na tym nie poprzestanie.
Zaufanie jest potrzebne większości piłkarzy. Jednym bardziej, drugim mniej, a jeszcze inni cenią sobie komfort psychiczny. Z pewnością kojarzycie takie nazwisko jak Nicolas Anelka. Za przenosiny Francuza z Arsenalu do Realu Madryt hiszpański klub zapłacił 22 miliony funtów. Szkoda, że, jak w „Futbonomii” piszą Simon Kuper i Stefan Szymański, władze klubu nie wydały ani funta więcej, aby pomóc mu przystosować się do nowych warunków. Nowy kraj, nowy język, klub funkcjonujący nieco inaczej – z tym wszystkim Anelka był pozostawiony sam sobie. Co warte podkreślenia – miał wtedy dopiero 20 lat! Ja wiem, że wy w jego wieku macie już trzy doktoraty i prowadzicie firmy zyskując na czysto kilka milionów złotych nie ruszając się z domu. Ale Anelka wtedy po prostu potrzebował pomocnej dłoni. Takiej, którą podał mu Arsenal, gdy do nich przychodził, a Nicolas mógł w pełni skupić się na grze.
Być może Anelka był paranoikiem, ale miał rację. Inni zawodnicy naprawdę go nie lubili. Przede wszystkim jednak nie mieli okazji go poznać, ponieważ nikt im go nawet nie przedstawił. Piłkarz opowiadał później, że od władz Realu usłyszał jedynie, iż ma „sam o siebie zadbać”. Klub przyjął dziwnie materialistyczne założenie, że pensja Anelki powinna zdeterminować jego zachowanie. Było to jednak niezbyt mądre. Jeśli płacisz 22 miliony funtów za niedojrzałego młodego pracownika, pozostawienie go samemu sobie nie jest dobrym rozwiązaniem. Wenger o tym wiedział, dlatego w Barwach Arsenalu Anelka zdobywał bramki.
Podsumowując, nierzadko najważniejsze rzeczy decydujące o karierze piłkarza dzieją się nie w czasie meczu, lecz poza nim. Przykłady Richarlisona i Anelki pokazują, jak ważnym ogniwem dla rozwoju, zwłaszcza młodego gracza, jest drugi człowiek. Człowiek, który ufa lub jest chętny do pomocy w najprostszych rzeczach. Proste gesty. Proste gesty znaczące tak niewiele, a często w końcowym rozrachunku tak wiele. Jestem człowiekiem, który widząc słabszy okres formy danego piłkarza nie mówi pod nosem: „Kurwa, co za drewno.” tylko zastanawia się „Co się z nim stało? Przecież ten facet potrafi grać w piłkę, nie raz już to pokazywał.”. Nie patrzcie na piłkarzy jednowymiarowo – czasem warto się zastanowić dlaczego z niektórymi dzieje się tak, a nie inaczej. Z tym Was zostawiam i do zobaczenia za tydzień! 😉