To są właśnie te detale #37 Błaszczykowski się skończył
Wiele osób pewnie to zaboli, ale takie jest życie i trzeba być na tyle dojrzałym, żeby spojrzeć sobie prosto w twarz. Życie to nie Fifa na amatorze, gdzie możesz sobie z łatwością wygrać Premier League Liverpoolem, mając bilans wynoszący jakieś 300:2. Są pewne etapy, kiedy prawda jest na tyle ciężka, że może być trudna do zaakceptowania, ale im szybciej nauczy się ją akceptować, tym człowiek stanie się mocniejszy. Lub od drugiej strony patrząc, nie będzie miękką fają. Ludzie lubią patrzyć na piłkę nożną przez pryzmat ochów i achów, jak na romantyczny spektakl, który zawsze będzie pieścił różowiutkie serduszka. Często nie przyjmują do siebie tego, że coś się zmienia. Że ktoś coś zrobił. Że Jakub Błaszczykowski zniknął z piłkarskich radarów dwa lata temu.
Nie odbieram tutaj blisko 33-letniemu skrzydłowemu żadnych zasług, honorów, pozytywnych cech charakteru, które zna chyba każdy z nas. On to ma i tego nikt mu nie zabierze. Ale prawdę powiedziawszy mało mnie to w tej chwili obchodzi. Jeżeli za pomaganie biednym dzieciom i bycie spoko gościem jakaś drużyna będzie robiła punkty i zdobywała mistrzostwo, to biorę to w ciemno, ale na razie tak nie jest. Więc od strony czysto piłkarskiej nie ma to dla mnie zupełnie żadnego znaczenia. Liczy się to, co na boisku, a o tym co poza nim możemy pogadać sobie kiedy indziej. Rozumiemy się? To dobrze.
Bo właśnie przez takie akcje i cechy, które u Błaszczykowskiego zdecydowanie należy chwalić, postrzegają go ludzie. I to jest spoko. Ale niech postrzegają go tak jako człowieka, a nie piłkarza, bo to są już dwie różne rzeczy. I dwa różne wnioski. Bo o ile jako o człowieku mówimy o celebrycie godnym naśladowania, o tyle jako o piłkarzu mówimy o samolocie pikującym niemalże pionowo w dół. Co więcej pilot nie za bardzo jest w stanie wyciągnąć maszynę ze śmiertelnego korkociągu, a ziemia zbliża się coraz to szybciej. Czy mu się uda? Szanse są na to niewielkie, ale matematyka, fizyka i religia mówią, że w tej sytuacji jednak da się coś wykombinować. Prawdopodobieństwo jest jednak małe, a podczas wyrównywania lotu czubki drzew zostaną ścięte niczym trawa w sobotnie przedpołudnie.
Jakub Błaszczykowski zniknął z piłkarskich radarów dwa lata temu, choć pewnie wielu się z tym faktem nie zgodzi. No bo przecież po odejściu z Borussii Dortmund do Wolfsburga w pierwszym sezonie nie tylko grał całkiem sporo (28 meczów ligowych, lecz tylko nieco ponad połowa możliwych minut), ale również w kilku meczach dzierżył na ramieniu opaskę kapitana. Ten drugi fakt akurat nie jest u Wilków czymś wyjątkowym, bo rok temu dwójką wicekapitanów zostali ludzie świeżo co sprowadzeni do klubu. Też nie Niemcy. Tak to już mają w zwyczaju. Ale dobra, Błaszczykowski na tym boisku się pokazywał, jakoś te minuty łapał, lecz skłamałbym twierdząc, że grał dobrze. Bo nie grał. Sorry, takie życie. Momenty miał, ale najczęściej nie prezentował nic wyjątkowego i tyle. Jeden z wielu, nic wartego uwagi. I nie jest to tylko wina samego piłkarza, bo Wolfsburg tamten sezon (2016/17) zakończył na miejscu barażowym i Bundesligę musiał ratować walcząc z drugoligowcem z Brunszwiku. Co więc logiczne trudno chwalić tych, którzy przegrywają. No i mniej więcej połowę spotkań Polak rozegrał na nienaturalnej dla siebie prawej obronie, gdzie wyglądał różnie - raz lepiej, raz gorzej. Ale, co jest dla niego czymś wyjątkowym, przez prawie całe rozgrywki miał spokój z kontuzjami.
Można właściwie zaryzykować stwierdzenie, że zjazd Błaszczykowskiego zaczął się wcześniej i w sumie taka teza też mogłaby się wybronić. Na samym początku 2014 roku, miał wówczas świeżo 28 lat, doznał poważnej kontuzji więzadeł krzyżowych. Wtedy był jeszcze piłkarzem Borussii Dortmund i jeszcze grał dużo. Na boisko już tak na spokojnie wrócił po ponad rocznej przerwie, można było wierzyć, że w tym wieku jeszcze się poskłada, ale pod koniec rundy znowu siekła go kontuzja, która przeciągnęła się jeszcze na początek sezonu 2015/16. Jego sytuacja w BVB stawała się coraz trudniejsza, więc włodarze zdecydowali się wypożyczyć go do Fiorentiny, gdzie jak wiemy, szło mu bardzo słabo. Po powrocie został sprzedany do Wolfsburga, choć kibice kierowani emocjami woleli, aby było inaczej. Ci kierujący się rozumem wiedzieli, że dla niego nie ma już miejsca na boisku. A przynajmniej nie powinno być. Już nie ta jakość, nie ta dynamika, nie ta szybkość, nie ta precyzja. To wszystko było widać gołym okiem w Wolfsburgu. "Było? Czemu mówisz, że było, skoro on nadal tam jest?".
Tyle że w poprzednim sezonie prawie nie grał. Kontuzja. Łapnął 9 meczów w lidze, niecały kwadrans w barażach - bo Wilki znowu musiały w nich walczyć o swój byt - i tyle, jakby chłopa w drużynie nie było. Teraz klub Volkswagena ma w kadrze 7-8 gości, mogących grać na skrzydłach, mających na tę chwilę więcej jakości od Błaszczykowskiego, który przeskakuje ich tylko pod względem doświadczenia. Polak nie ma do zaoferowania nic więcej, takie są fakty, sorry. Jego charakter, zadziorność i waleczność na dłuższą metę już nie wystarczą. Trzeba dać coś więcej w 1. Bundeslidze. Nie bez powodu dałem tam tę oczywistą cyfrę, bo mówimy o zawodniku, który dla swojego dobra powinien zamienić ją na dwójkę. 2. Bundesliga. To jest miejsce, gdzie obecnie może znaleźć się miejsce dla Błaszczykowskiego. Zresztą z czym do ludzi, skoro już nawet pojawiają się nieśmiałe sugestie o tym, że skrzydłowy powinien wrócić do Ekstraklasy. Nawet Wisłę Kraków się wymieniało, więc o czym my tu gadamy? Jaka 1. Bundesliga? Jaki Wolfsburg? Powiedzmy sobie prawdę: to już nie dla niego.
W tym sezonie Błaszczykowski złapał siedem minut z czwartoligowcem w Pucharze Niemiec, w Bundeslidze nie było go jeszcze na ławce rezerwowych. Nie jest on Wolfsburgowi w ogóle potrzebny. W grudniu skończy 33 lata i nie jest to jeszcze wiek emeryta, chociaż wielkimi krokami takim się staje. A z jego zdrowiem te kroki są jeszcze większe. To już nie ten sam Kuba, który śmigał po skrzydle w Borussii Dortmund i swoimi akcjami napędzał ofensywę BVB. Nie, to nie on. Nigdy już takiego Błaszczykowskiego nie zobaczycie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem w Niemczech jego mecz, w którym pokiwałbym głową i z pełnym przekonaniem stwierdził, że rozegrał bardzo dobre zawody. Że zdecydowanie się wyróżniał. Nawet jeśli by mi się jakiś przypadkowy trafił, to na bank nie znalazłbym takiego drugiego. W Polsce oczywiście wszyscy będą mdleć z zachwytu, gdy 100-krotny reprezentant kraju zagra w pierwszym składzie i kiwną ręką na nieśmiałą opinię tutejszych mediów, że "nooooooo, nie było jakoś supeeeeeeer, ale w sumie znalazłyby się gorsze meczeeeeee...". Bo głupio skrytykować Polaka i napisać, że prezentuje się fatalnie, skoro jest nim ulubieniec narodu, nie? Wstyd napisać, że coraz trudniej wskazać jego realne piłkarskie atuty. Ludzie mają z tym problem, pieszczą się z tym, jakby chodziło o jajko, które może się stłuc. Jakby to była obraza majestatu, a piłkarz miał iść się popłakać. Ale nie: to są po prostu fakty. To jest po prostu życie.