To są właśnie te detale #38 Przyjrzyjmy się Niemcom
Polaków i Niemców od zawsze łączyło wiele. Oczywiście w dawnych latach ludzie bardziej zajmowali się swoim kawałkiem pola i lasu, a nie mieli pojęcia o tym, co znajduje się 30 km dalej, więc trudno, aby byli świadomi tego, że istnieje coś takiego jak podział na największych wrogów w dziejach Europy. Ale taka historyjka zawsze fajnie się sprzedaje. Tak czy siak różne państwa, które były na terenie dzisiejszej Polski, jak np. Rzeczpospolita Obojga Narodów - a niedużo brakowało, żeby była Trojga Narodów - zawsze coś kminiła z Prusami czy innymi takimi. I na odwrót. To naturalne. Zawsze gdzieś tam gadało się o Gdańsku, kłócono o różne pierdoły, które z perspektywy czasu są tak nieistotne, że aż zabawne. Teraz ponownie i Polaków, i Niemców łączy coś wielkiego! Zjebany mundial.
Beka z raportu Adama Nawałki, który został lekko wydymany przez PZPN tym, że jego wnioski zostały udostępnione opinii publicznej, już chyba powoli ustaje. Było, co miało być, wiadomo, nie ma sensu drążyć, bo to i tak nic nie zmieni. Żyć trzeba dalej, pracować po 12 godzin dziennie, żeby wyżywić rodzinę, dzieci i psa. Niemcy też zrobili swój raport, co prawda w nieco innej formie, ponieważ Joachim Löw - od początku świadomy tego, jak to wszystko będzie wyglądać - wyszedł do ludzi i przez prawie dwie godziny analizował całą tą spektakularną klęskę swojej drużyny na rosyjskim mundialu. Bo umówmy się, wszyscy nad Wisłą hejtują (słusznie) polskich piłkarzy, ale co mają powiedzieć w Niemczech? Mistrzowie świata! Obrońcy tytułu! A dali się wykolegować i to jeszcze na taką skalę. Koreańczycy! Dobra, może w fazie grupowej oddali najwięcej strzałów (blisko dwa razy więcej niż druga ekipa w tym zestawieniu), ale to nie zatuszowało oczywistego faktu, że w ich kadrze trzeba coś zmienić.
Na dzień dobry zmieniać zaczął Mesut Özil, który wykreślił się z reprezentacji. Pamiętacie wszyscy tę słynną aferę z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem, fotką, której rozgrywającemu Arsenalu głupio było odmówić i lawinę krytyki, hejtu, pomyj i herbaty z przedwczoraj wylanej na głowę oczowytrzeszcza. Özil się wkurzył, zrobiło mu się smutno i zrezygnował. W szczegóły nie wchodzę, bo o tej historii zostało już powiedziane chyba wszystko i przypominać jej nie mam zamiaru. Żeby było jednak śmieszniej, dodam jedynie, że z preziem Turcji fotki strzelał sobie także Ilkay Gündogan, który nad Bosforem kręci podobno jakieś biznesy, ale jego niemiecka opinia publiczna jakoś oszczędziła. No i w kadrze gra sobie nadal, jemu smutno nie było i dziwić się temu raczej nie można.
Joachim na swojej słynnej konferencji, nazwanej tajemniczo "spowiedzią Löwa", powiedział kilka ciekawych rzeczy. Oprócz tego, że czas przyjęcia piłki przez przeciętnego reprezentanta Niemiec wynosił w Rosji kilkanaście setnych sekundy więcej niż na mundialu w Brazylii, stwierdził, że trzeba co nieco pokombinować przy stylu gry Niemców. Przyznał, że był przekonany, iż fazę grupową można przejść na luzaku, że spina zacznie się dopiero po wyjściu z grupy i że posiadanie piłki jest bronią samą w sobie. Aż nagle dostał lepca od Korei Południowej i do tego poważnego grania nawet nie dotarł. Ale spoko, przyznał się, że jego myślenie było aroganckie, więc można mu to wybaczyć. DFB (czyt. niemiecki PZPN) lubi stabilizację, nie praktykuje metod ekstraklasowych. Dlatego po rosyjskiej klęsce Jogi nie został wylany, a zamiast tego otrzymał proste zadanie: napraw to. No i zaczął.
Przede wszystkim Niemcy nie mają już napalać się na szalone i wysokie atakowanie, a maja postawić na większą pewność i stabilizację w obronie. Pamiętacie pewnie mundial, nie? Jak Meksykanie, a w wielu momentach nawet Szwedzi, robili Niemcom z dupy jesień średniowiecza, wjeżdżając w nich kontrami jak samochodem do garażu. Hirving Lozano, te sprawy. Tego Löw chciał uniknąć, dlatego w swoim pierwszym pomundialowym teście zdecydował się na nieszablonowy manewr. Wziął i ustawił sobie z tyłu czterech stoperów. Wiadomo, zaczęli grubo, bo z Francuzami, więc nie można było szaleć i tego szaleństwa na boisku nie było. Ani u jednych, ani u drugich i przez większość czasu raczej lepiej nam się ziewało, niż patrzyło w telewizor z zapartym tchem. Prawie przez cały czas. Niemcy co prawda kontrolowali mecz, cieszył się z tego faktu po spotkaniu Toni Kroos, ale... Francuzom jakoś nie zależało na tym, żeby coś z tym fantem zrobić. Nic więc dziwnego, że skończyło się 0:0. Ani błędów za wiele nie było, a spektakularnych akcji za dużo... Matsa Hummelsa chwalono na prawo i lewo, a Antonio Rüdiger udowodnił, że lewa obrona to zdecydowanie nie jest jego boiskowa pozycja. Choć jego hejterzy powiedzą zapewne, że on w ogóle nie ma żadnej boiskowej pozycji. No i Marco Reus na dziewiątce w otoczeniu dużych stoperów też nie czuje się zbyt komfortowo.
Zaskoczyła też decyzja Löwa o tym, żeby przesunąć do środka pola Joshuę Kimmicha i z tego też powodu poświęcę mu cały akapit. Jeśli nie chcecie więc czytać o zawodniku Bayernu, to przeskoczcie do następnego akapitu. Jak wiadomo 23-latek objawił się w idealnym momencie, dlatego że niemalże z marszu zastąpił na boku obrony legendarnego Philippa Lahma. Niektórzy tak się nim zachwycali, że podczas podniety chyba zbyt mocno uderzali głową w kant imadła, ponieważ twierdzili, że Kimmich jest już nawet lepszy od filigranowego Niemca. Nonsens. Mega ambitny, młody, z wielką pewnością siebie - taki na pewno jest wychowanek Stuttgartu i choć w ofensywie na prawej obronie prezentuje się kapitalnie, a jego dośrodkowanie sieją popłoch, jak granat wrzucony do arabskiej piwnicy, to z tylu jest już dużo gorzej. I choćby z tego powodu do wielkości Lahma mu jeszcze brakuje, choć jak wiemy, poczciwy Philipp najwyższym człowiekiem świata nie był. Kimmich jest bardzo dobry, ale nie najlepszy, co nie zmienia faktu, że w większości reprezentacji miałby pewny plac do grania jako "numer dwa". W Niemczech nikogo lepszego poza tym nie mają, bo jest właśnie Joshua, a potem długo, długo, długo nic.
Ci, którzy ominęli poprzedni akapit nieźle się zdziwią, bo nadal będzie o Kimmichu. No cóż, oszukałem Was, wybaczcie, ale to jest mój tekst i ja tutaj jestem władcą i panem. No chyba że go wyłączycie i zaczniecie przeglądać memy, to wtedy już nie. W każdym razie Löw stwierdził, że przesunie Kimmicha na pozycję defensywnego pomocnika, żeby stworzyć Kroosowi taki niemiecki odpowiednik Casemiro. Wiecie, żeby Toni mógł bez spinki wziąć się za rozgrywanie i mieć jakiegoś kompana do pomocy. 23-latek wychował się jako środkowy pomocnik, jako środkowy pomocnik przyszedł też do Bayernu i nie było to dla niego nic nowego. Ale jednak dziwił fakt, że mając w obwodzie chociażby Samiego Khedirę (Jogi nie powołał go, żeby przetestować innych), Sebastiana Rudy'ego, Emre Cana czy nawet Larsa Bendera, selekcjoner zdecydował się przesunąć tam swojego jedynego prawego obrońcę godnego reprezentacji. I zapowiedział już, że będzie występował tam częściej. Kto go zastąpił na boku? Matthias, kurde, Ginter. Wyglądał okej, w obu meczach (do Peru jeszcze dojdziemy), ale każdy głupi wie, że nie jest to wymarzona obsada tej właśnie pozycji. A jak ktoś nie wie, to niech się lepiej dowie. Kimmich oczywiście swoją rolę spełnił, w piłkę grać potrafi, więc nie tylko dawał Kroosowi większy luz, ale także sam pomagał mu w rozgrywaniu. Bardziej do przodu wędrował natomiast trzeci z pomocników - Leon Goretzka z Francją i Ilkay Gündogan z Peru. Nie były to jednak takie klasyczne dziesiątki jak Özil.
O ile z Francuzami Niemcy jeszcze spisywali się w obronie okej, o tyle przeciwko Peruwiańczykom liczba ich wylewów była niepokojąco duża. Przypomniał się mundial. Bardzo duża nieskuteczność i niewykorzystane bardzo klarowne sytuacje do zdobycia gola. Łatwe nadziewanie się na kontry, zbyt łatwe dopuszczanie przeciwników pod własne pole karne, momentami za wiele przestrzeni w środku - nadal nie wyglądało to zbyt dobrze, szczególnie w drugiej połowie. Co prawda gołym okiem widać było, że odbudowywanie formacji defensywnej po stracie idzie im lepiej niż w Rosji (co było sprawką chociażby mądrze grającego na "szóstce" Kimmicha), ale wiele jeszcze pozostawało do życzenia. Głównie gra Nico Schulza, ale na niego szkoda mi słów.
Domyślne ustawienie Niemców w momencie, gdy piłkę mieli rywale, prezentowało się w wyraźnym 4-1-4-1. Podopieczni Löwa bardzo inteligentnie podchodzili do pressingu, nie biegając jak pies za własnym ogonem i nie latając od rywala do rywala na raz, byle szybciej, byle mocniej. W Rosji bardzo często pressing był chaotyczny, taki na hurra, łogień we wsi itp., przez co często dawali ogrywać się jak dzieci. Zaś przeciwko Peru, rywalowi słabszemu niż Francja, był dużo bardziej stonowany, rozsądny. Niemcy byli jak taki wilk. Z nóżki na nóżkę, z wyszczerzonymi zębami posuwali się do przodu, żeby w decydującej chwili rzucić się na ofiarę i zatopić w niej swe kły. W taki sposób chociażby padł gol Juliana Brandta, a i peruwiańska panika defensywna sprokurowała gola Schulza. Obrońcy Peru mieli trochę czasu, żeby przyjąć piłkę, rozegrać ją, ale z każdą chwilą zwłoki, z każdym momentem zawahania Niemcy zbliżali się, nadchodzili i zmuszali do błędu czy też dalekiego wybicia. Oczywiście czasem reprezentacja z Ameryki Południowej efektownie spod pressingu wychodziła, mają w końcu w składzie kilku techników i ciekawych dryblerów, ale jednak przez większość czasu mieli duże problemy. Europejczycy swoją pressingową pułapkę zaczynali na spokojnie od okolic 40-50 metra, stopniowo przesuwając się do przodu. Potem było słychać tylko kłapnięcie szczęk.
W ofensywie natomiast, przy graniu ataku pozycyjnego, z tyłu zostawała dwójka stoperów. Przed nimi z piłką bawili się Kroos i pomagający mu Kimmich, a łącznikiem między przodem, a tyłem był Gündogan. Warte uwagi jest ustawienie pozostałych piłkarzy, czyli bocznych obrońców (tak, Gintera też) oraz skrzydłowych i "napastnika", którzy podchodzili wysoko, na linię spalonego i rozciągali się na całą szerokość boiska. Niemcy próbowali grać szybko, wychodzić za plecy obrony rywali. prosząc się o prostopadłe piłki, które były grane jak najczęściej się tylko dało. Doprowadziło to do kilku sytuacji, a w kilku kolejnych zabrakło techniki czy dokładności. Ogółem podopieczni Löwa grali szybciej, lepiej, ale jak wspomniałem, byli bardzo nieskuteczni. Zmieniło się to w drugiej połowie meczu z Peru, kiedy znowu wróciło widmo mundialu, gnuśność, niedokładność, powolność, ociężałość i w porównaniu z pierwszą częścią spotkania było znacznie gorzej.
W ogólnym rozrachunku trzeba powiedzieć, że Niemcy lepiej zaprezentowali się w meczu z Francją. Przeciwko Peru może i grali efektowniej, stwarzali sobie wiele dogodnych sytuacji, ale trzeba pamiętać, że rywal był dużo, dużo słabszy, co było widać gołym okiem. Niemieccy piłkarze zagrali ofensywniej i niczym oliwa wypłynęło na wierzch, że ich obrona nadal jest niestabilna, że nadal nadziewa się na kontry i nadal ma jeszcze wiele do poprawy. A to "tylko" Peruwiańczycy. Wiadomo, że mówi się, iż Niemcy to ekipa turniejowa, co udowodnili z Francuzami, w poważnym meczu, kiedy musieli pokazać się z dobrej strony i nawet im to wyszło. Ale żeby grać poważne spotkania, trzeba do nich wpierw dotrzeć i dobrze prezentować się w tych niepoważnych. Stabilizacja obrony - to jest najważniejsze zagadnienie, nad którym Joachim Löw będzie pracował w najbliższych miesiącach. Tam jest jeszcze wiele do poprawy, a Peruwiańczycy dobitnie to udowodnili. No i warto by też było skuteczność podkręcić, bo fajnie czasem w piłce nożnej strzelić jakiegoś gola. Podobno łatwiej się wtedy wygrywa.